sobota, 13 kwietnia 2013

Rozdział 12 "Bo te wspomnienia są dla mnie tym, co kocham najbardziej."

  A więc proszę, kolejny rozdzialik :D


124 lata później, okolice New Jersey

 
Do moich nozdrzy znów dostał się ten znajomy zapach. W końcu od wielu lat. Tak bardzo tęskniłam za tym miejscem. Chociaż jeszcze nie byłam w samym New Jersey to na widok samych jego okolic moje serce znów odżyło.
Przez wiele lat nie mogłam się uwolnić z Anglii, a dokładniej z Londynu. Zaraz w pierwszym tygodniu w nowej szkole w Hiszpanii, zostałam porwana, wieczorem gdy wracałam ze szkoły. Przez kilka dni byłam...właściwie więziona, chociaż niczego mi nie brakowało. Kobieta, która mnie porwała bardzo mnie dbała zasadniczo co mnie z kolei jeszcze wtedy bardzo niepokoiło. Starałam się nie przyjmować od niej jedzenia, nie spać na tym super wygodnym łóżku, które miałam w pokoju. Ale kiedy żołądek wręcz przykleił mi się do kręgosłupa zaczęłam trochę jeść i pić. Nie chciałam się przecież zabić z własnej głupoty. No i bardzo chciałam wrócić do rodziców więc musiałam mieć siłę utrzymać się na nogach ale po jakiś dwóch tygodniach Marisa ujawniła mi, że jest wampirem, w którego niedługo później sama mnie przemieniła. Pokazała mi całą prawdę o świecie, o którym zwykli ludzie nie mają pojęcia. Wampiry nie były jednak same na świecie. Istniały również ich wrogowie-wilkołaki. Te dwa rody zawsze toczyły wojny na śmierć i życie jednak w dzisiejszych czasach zasadniczo panuje pokój ale są pewne zasady, których ani wampirom ani wilkołakom nie wolno przekraczać. Były spisane w dwóch dekretach. Jeden znajdował się u wampirów w podziemnym zamku w Londynie. To tam znajdował się Sabat, czyli system naszej władzy. Wszystko było bardzo skomplikowane ale na przestrzeni wieku całkiem do ogarnięcia. W Sabacie zasiadało czterech członków, były to najsilniejsze i najstarsze wampiry jakie stąpały po ziemi. Najstarszy z nich, Jabari, miał ponad trzysta lat. Miał doświadczenie w każdej dziedzinie ale był zarazem okrutny i bardzo żądny władzy.
Druga jest moja stwórczyni-Marisa. W przeciwieństwie do Jabariego nie była okrutna, chociaż również bardzo stanowcza. Była świetna w walce, a najbardziej podobało mi się to, że walczyła zawsze bardzo kobieco. Miała zwinne, kocie ruchy ale wcale nie była słaba. Traktowałam Marisę jak starszą siostrę i myślę, że byłam dla niej jak młodsza siostra. Miała tylko jednego podwładnego-mnie, ale uważała, że jej wystarczam. Większość starszych wampirów miała po kilku podwładnych. Sama się mogłam się już doczekać pozostania starszym czyli osiągnięcia wieku 150 lat. Dostaje się wtedy nowe moce, nagle staje się silniejszym. Zostało mi jeszcze tylko dwadzieścia sześć lat aby zostać starszym. Gdy będę mieć trzysta lat, będę starożytnym. Będę mogła się teleportować, i będę mieć jeszcze więcej nowych umiejętności. Jednak ja, pomimo średniego wieku nie byłam tak słaba jak inne wampiry mojego wieku. Potrafiłam panować nad ogniem. Nie wiem skąd nabyłam tę umiejętność ale posiadałam ją od razu po odrodzeniu jako wampir. Cieszyłam się z niej bo byłam dzięki niej silniejsza ale zużywała dużo energii.
Wracając do składu sabatu, następny jest Marcarie. Miał około dwustu pięćdziesięciu lat, i był moim przyjacielem od zawsze w wampirzym życiu. Kiedy nie było przy mnie Marisy to on pomagał stawiać mi pierwsze kroki po odrodzeniu.
No i była jeszcze Helena. Nie wiem co ona robiła w sabacie ale chyba była tam tylko dlatego, że jakimś cudem przetrwała ponad dwieście lat. Nie miała szczególnych umiejętności, nie potrafiła walczyć. Była raczej cichym i spokojnym wampirem.
No a co do tego paktu to drugą kopię posiadały oczywiście wilkołaki. Spisane tam były warunki porozumienia ale nie oznaczało to, że nie możemy się nawzajem zabijać. Na przykład, nie mogliśmy wchodzić sobie nawzajem na terytoria. Po prostu. Kiedy na przykład wampir znajdzie się na terytorium wilkołaka, jest pod jego łaską. Może zarówno zostać zabitym, jak i jego niewolnikiem oraz może po prostu zostać uwolniony. Jednak nigdy nie mogło być tak, że wampir i wilkołak znajdują się na jednym szczeblu. To była nadrzędna zasada. Zawsze, ktoś musiał być podwładnym. Inaczej dochodziło często do rozlewu krwi oczywiście w walce o władzę.
Życie nauczyło mnie, że zawsze trzeba być bezwzględnym, bezlitosnym i nie kierować się uczuciami. Jednak po tym, gdy po swoich otrzęsinach na dworze Sabatu otrzymałam tydzień życia na własną rękę, bez żadnej opieki, bez niańki na każdym kroku i beż rozkazów i poleceń nie mogłam powstrzymać się od powrotu w te zakątki świata, gdzie żyłam jako człowiek. Odżywały we mnie wszystkie wspomnienia i ludzka pamięć. Pamięć o Jacob'ie. Mimo że z pewnością zmarł wiele lat temu, to w moim sercu nigdy nie umrze. Zawsze mam na sobie to małe, złote serduszko, które podarował mi, gdy widzieliśmy się po raz ostatni. Nie potrafię się z nim rozstać. To co mnie tu przyciąga jest silniejsze ode mnie, jednak będąc tu wkraczam na niebezpieczny teren. Było to terytorium wilkołaka jednak miałam nadzieję, że uda mi się chociaż przemknąć niezauważona przez New Jersey, gdzieś koło mojego starego domu. Skoro dostałam chwilę bez nadzoru, chciałam z niego skorzystać. Wśród śniegu, ciemne spodnie i czarna skórzana kurtka raczej nie maskowały mnie najlepiej ale zawsze chodziłam tak ubrana. Na nadgarstkach i łydkach miałam ukryte małe sztylety, przydawały się czasami. Spojrzałam na zegarek a potem na niebo. Do rana miałam jeszcze kilka godzin ale wolałam wcześniej wrócić do swojej dziennej kryjówki. Bycie wampirem było fajne ale miało swoje ograniczenia. Musieliśmy chować się przed słońcem. Dlatego często, wampiry mieszkały gdzieś na północy, gdzie słońce rzadko wita mieszkańców. Dotarłam już do pierwszych domów więc zaczęłam powoli rozglądać się za swoim. Ciężko mi było go poznać. Był przemalowany na żółtawy kolor, miał inny dach i schody wejściowe, drzwi... właściwie większość. Ale zawsze poznam wielką jabłoń, która rośnie z boku domu. Gdy byłam mała miałam na niej domek na drzewie, zresztą nawet gdy podrosłam to i tak często na nim przesiadywałam. Stanęłam przed nim jedynie na kilka sekund ale przez moje myśli przeleciało całe ludzkie życie. Rodzice, szkoła, francuski, Nathalie, Olivia, jak złamałam rękę, dziesiąte urodziny, Taylor, Jake...pierwsza i ostatnia noc spędzona z nim. Tak samo szybko jak się tam pojawiłam, tak szybko zniknęłam. Zerwałam się w mgnieniu oka, żeby nie ryzykować życia i pobiegłam dalej, drugą drogą w stronę lotniska w Waszyngtonie. Waszyngton był terytorium wampirów więc mogłam się po nim spokojnie poruszać. Wybiegłam już z ostatnich dzielnic na przedmieściach i zaczął się las. Akurat w tej części byłam po raz pierwszy, więc nie kojarzyłam tego miejsca. Las robił się coraz gęstszy i dzikszy. Mimo że zapachów zwierząt było tu z pewnością więcej to nie słyszałam zupełnie nic, było pusto, cały las był uśpiony. Biegłam dalej przed siebie a płatki śniegu unosiły się spod moich nóg i wirowały wokół twarzy. Napawałam się tą ciszą i spokojem, których tak rzadko mogłam doświadczyć. Kiedy myślałam, że już spokojnie dotrę do granic terytorium tego wilkołaka coś rozproszyło moją uwagę. Rozejrzałam się w biegu dookoła i coś po mojej prawej stronie mignęło mi przed oczami. Rozkojarzyłam się już zupełnie, potknęłam i upadłam twarzą w śnieg. Szybko podskoczyłam do góry i rozglądnęłam się dookoła. Przyczaiłam się odrobinę jak dziki kot i jednocześnie się rozglądałam i nasłuchiwałam. Niby nic nie słyszałam, nic nie widziałam ale czułam czyjąś obecność gdzieś w pobliżu. Pomyślałam, że może mam jakieś omamy i chciałam ruszyć dalej ale wtedy usłyszałam trzask gałązki. Dosłownie setne sekundy później coś, wielkiego i ciężkiego skoczyło mi na plecy. Dopiero gdy poczułam jego typową woń domyśliłam się, że to wilkołak. Już w pierwszych sekundach dowiedziałam się, że właściwie nie miałam z nim szans bo mimo że miałam swoją tajną broń to nie mogłam się na nim skupić, żeby go podpalić, chociaż nie wiedziałam dlaczego, zazwyczaj podpalanie wrogów przychodziło mi z łatwością. Zanim runęłam na ziemię pod jego ciężarem zdążyłam dokładniej przeanalizować jego zapach. Owszem, była to mieszanka zapachu mokrego kundla, z całkiem przyjemnym, świeżym zapachem lasu tak jak u każdego wilkołaka ale wyczuwałam również jakąś nutkę znajomego zapachu, który uruchomił małe ostrzegawcze dzwoneczki w mojej głowie. Tyle zdążyłam przemyśleć nim przeciwnik powalił mnie swoim ciężarem. Jednak zanim dobrze mnie przygniótł wymknęłam się spod niego na jakiś metr. Kiedy znowu na mnie skakał, wyskoczyłam w górę i do tyłu, opadłam na ręce, kopnęłam go w pysk przez co łeb odleciał mu trochę do tyłu i spowolniło go to, później szybko wybiłam się z rąk znowu do góry i jeszcze dalej do tyłu. Zrobiłam właściwie taką gwiazdę tylko...., że … jakby.. w poprzek. Miałam czas aby mu się lepiej przejrzeć. Osobnik ten miał śnieżno-białą sierść, był masywny i dobrze zbudowany. Jednak nie to przykuło moją uwagę ale jego oczy. Przykuła mnie ich głębia. Byłam pewna, że gdzieś już je widziałam ale z pewnością pierwszy raz widziałam białego wilkołaka. Patrzyłam w jego oczy jak zaczarowana kiedy on w tym czasie znów zaatakował. Wiedziałam, że skończę marnie. Jeśli przeżyję to będę na jego łasce co też nie jest dla mnie dobre. Wolałam już chyba zginąć, a że nie potrafiłam go spalić, w walce też nie miałam szans to postanowiłam się poddać. Stanęłam wyprostowana, podniosłam rękę do szyi, zacisnęłam w niej małe serduszko ostatni raz wspominając Jacob'a i wbiłam wzrok w swojego zabójcę. Ścisnęło mi się serce a w oku pojawiła łza. Z każdą sekundą, gdy wilkołak biegł na mnie, coraz lepiej widziałam jego oczy. Z każdą tą sekundą wiedziałam, że już prawie wiem, do kogo one należą. Wilkołak wzbił się w powietrze i otwierając szczękę skoczył mi do gardła. Mimo, że bardzo chciałam, nie zamykałam oczu. Jego szczęka zacisnęła się na moim gardle i przygwoździła mnie do ziemi. Ale teraz, kiedy jego oczy były tak blisko, kiedy jego zapach był tak wyraźny wiedziałam kto to. I nie wiedząc czemu, zanim oderwał moją głowę na dobre mnie uśmiercając, z moich ust wyrwał się cichy szept.
-Jacob...-powiedziałam zaczarowana. Zamarł na te słowa, jego szczęka rozluźniła troszkę uścisk i zauważyłam, jak jego wzrok powędrował na serduszko, które trzymałam w palcach. Otworzył szerzej oczy i spojrzał na mnie. Było tak jakby świat się na chwilę zatrzymał. Wypuścił mnie gwałtownie i zerwał się do biegu. Chwilę leżałam na ziemi zszokowana nie wiedząc co mam robić. Usłyszałam jego powracające kroki ale to nie były kroki wilkołaka. Przemienił się. Przetoczyłam się na drugi bok aby na niego spojrzeć. To był on, nic się nie zmienił. W szortach i koszulce na ramiączkach wyglądał zabójczo. Leżałam dalej na ziemi nie mając siły się podnieść. Patrzył na mnie surowym wzrokiem dlatego trochę się go przestraszyłam. Skuliłam się odrobinę bo przy nim nie potrafiłam maskować swoich emocji. Podszedł jeszcze bliżej i kucnął przy mnie. Patrzył przed siebie przez chwilę a potem spojrzał na mnie.
-Dlaczego?-zapytał a ja wiedziałam o co. Nie potrafiłam jednak odpowiedzieć. Nie wiedziałam czemu stałam się wampirem, dlaczego Marisa mnie przemieniła. Kiedy ją kiedyś o to zapytałam powiedziała, że wiedziała, że otrzymam dar bo miałam silniejszą aurę niż zwykły człowiek, a potrzebowała kogoś do pomocy. Nie wiedziałam jeszcze jaką misję mi powierzy ale wiedziałam, że muszę być przygotowana na różne rzeczy.-Dlaczego?!-krzyknął na mnie Jake i poderwał się do góry.
-Nie wiem dlaczego!-krzyknęłam do niego. Co miałam mu powiedzieć? Odwrócił się ode mnie i przeczesał ręką włosy. Czułam wręcz jego frustrację i wzburzenie. Zakryłam ręką twarz nie chcąc pokazać swoich łez.
-Nie płacz.-powiedział mniej szorstko, objął delikatnie moje ramię i pomógł mi wstać. Otarł moje łzy i spojrzał na mnie.-Długo już jesteś...?-zaczął.
-Wampirem?-dokończyłam za niego.-Zaraz po wylądowaniu w Hiszpanii. Nie wiem czemu Marisa mnie przemieniła, powiedziała, że mam dar.-Przewrócił oczami na te słowa i szepnął pod nosem „jasne”.-Jacob naprawdę mam dar. Władam ogniem.-powiedziałam z dumą i podnosząc się na ręce utworzyłam mają kulę ognia. Odskoczył nagle ale widząc, że nie zamierzam mu nic zrobić podsunął się z powrotem.
-Ja..Jakk? Jak ty to? Że tak ten...? I tak tu?-nie mógł się nadziwić.
-Nie wiem dlaczego tak umiem ale tak umiem i to się liczy. Jake zrozum, było mi to pisane, tak samo jak tobie bycie wilkołakiem. Nic na to nie poradzimy.-powiedziałam gasząc ogień.-Powiedz mi, czy, czy już wtedy, gdy się poznaliśmy, byłeś wilkołakiem?-zapytałam. Chwilę się wahał ale odpowiedział w końcu.
-Tak.-przyznał.-Byłem nim już dużo wcześniej.-dodał.-Nadal masz serduszko ode mnie.-zauważył. Wpatrywałam się w niego jak zaczarowana.-Ale to, że masz dar, nie oznacza, że musiałaś stać się wampirem. Jesteś wcieleniem zła! Zabijacie ludzi! Co ty tu w ogóle robisz?! Dlaczego ja cię nie zabiłem!? Lepiej wróć tam, skąd przyszłaś!-Wzburzył się tak nagle... nie wiedziałam co w niego wstąpiło. Krążył przede mną a jego wściekłość się o mnie ocierała.
-Nie mów tak! Ja nigdy nie tknęłam żadnego człowieka! Nie jestem wcieleniem zła! Nie pamiętasz mnie już? Jacob...-mówiłam przez łzy, a jego imię ledwie z siebie wydusiłam.
-To jakim cudem stoisz tu przede mną?!-zapytał wyzywająco.
-Żywię się przeważnie krwią zwierząt, a gdy żywię się ludźmi to ich nie zabijam. To mi wystarcza. I wiesz Jacob, myślałam, że znasz mnie lepiej. Przecież nie ważne jakiej rasy się jest, zawsze ma się wybór, zawsze można wybrać między dobrem a złem.-powiedziałam smutno.-Skoro miałeś mnie zabić to lepiej to zrób teraz, bo nie chcę żyć na świecie,wiedząc, że mnie nienawidzisz.-dodałam. Odwrócił się do mnie szybko.
-A więc będziesz musiała z tym żyć, bo mimo że cię nienawidzę, to cię nie zabiję. Powiedziałem już. Idź tam, skąd przyszłaś.-powiedział cicho ale każde jego słowo było dla mnie jak żyletka. Z moich oczy spłynęło jeszcze więcej łez. Popatrzyłam na niego po raz ostatni, odwróciłam się i powoli poszłam w stronę Waszyngtonu. Co z tego, że niedługo miało świtać? Już mnie to nie obchodziło. Nic mnie już nie obchodziło. Wolałam żyć w przekonaniu, że Jake był człowiekiem i zmarł wiele lat temu, niż, że nadal jest na tym świecie ale mnie nienawidzi. Jake nie poruszył się z miejsca a ja uwalniając swoje moce dowiedziałam się nawet, że nadal na mnie patrzy. Nie zaszłam daleko a w mojej kieszeni zawibrował telefon. Zatrzymałam się, wyjęłam go z kieszeni i spojrzałam na wyświetlacz. Dzwoniła Marisa więc mimo że nie chciałam przy Jacob'ie z nią rozmawiać, musiałam odebrać.
-Co się stało?-zapytałam. Byłam pewna, że nie dzwoniłaby bez powodu skoro był to tydzień mojej wolności.
-Jessica! Musisz się gdzieś ukryć! Jabari chce cię zabić! Dowiedział się o twoim darze!-krzyczała Marisa. Jabari nie wiedział o tym, że umiem władać ogniem ponieważ Marisa nie chciała aby mnie jej zabrał.
-Marisa! Poczekaj! Nic nie rozumiem! Po kolei!-powiedziałam. Moje moce odebrały niespokojne ruchy Jacob'a, wiedziałam, że słyszał całą rozmowę ale nie myślałam, że jakkolwiek zareaguje na te słowa.
-Pamiętasz na pewno jak mówiłam, że stworzyłam Cię nie bez powodu. Wiedziałam już dawno temu, że Jabari coś kombinuje ale nie wiedziałam co. Mimo wszystko postanowiłam się zabezpieczyć i stworzyłam ciebie. Twój dar to coś wyjątkowego a przez te sto dwadzieścia lat stałaś się tak silna jak ja. Wiedziałam, że muszę go zabić ale sama z Marcariem nie dałabym rady. We trójkę mielibyśmy szanse gdyby nie dwie kwestie. On może Cie kontrolować tak jak każdy z Sabatu zresztą.-Wzburzyłam się na te sowa i już chciałam na nią krzyczeć ale mówiła dalej.-Wiem, ze jesteś zła ale nie czas na to. Po prostu najsilniejszy członek Sabatu może kontrolować wampiry stworzone przez innych członków ale nie martw się, dzieje się tak tylko wtedy, gdy cię widzi. Druga sprawa to taka, że stworzył sobie armię wampirów. Torturowałam jednego z nich i wiem, że on chce zabić wszystkie wampiry, które mu się sprzeciwią a potem wytępić cały ród wilkołaków. Jess, wiesz co to oznacza? To będzie potężna wojna i nie da się jej przeprowadzić w ukryciu przed ludźmi. A przecież to nasza najważniejsza zasada. Chronić ludzi przed dowiedzeniem się o nas. Nie możemy do tego dopuścić. Musisz dlatego znaleźć sposób na to, żeby Jabari nie mógł cię kontrolować i musisz się na razie ukrywać. Kiedy znajdziesz sposób, wróć do Londynu i wtedy się z nim zmierzymy.
-Poczekaj jeszcze!-Krzyknęłam za nią.-Jak Jabari się do wiedział o moim darze?-zapytałam chociaż już i tak kręciło mi się w głowie od nadmiaru informacji.
-Torturował Marcariego, właśnie go znalazłam w podziemiach zamku ale Jabariego już przy nim nie było. A teraz idź już. Musisz się schronić przed słońcem, niedługo będzie przecież u ciebie świtać. Pamiętaj, dopóki Jabari cię nie widzi, nie może cie kontrolować więc dobrze się ukrywaj. Jeżeli cię teraz zabije to nic go już nie powstrzyma.-powiedziała.-Muszę zająć się Marcarim. Do zobaczenia. Wierzę w ciebie.-dodała po czym się rozłączyła. A więc groziło mi niebezpieczeństwo. Dodatkowo nie mogłam zginąć, tylko stawić mu czoło. Nie miałam jednak pojęcia jak mam znaleźć sposób na to aby Jabari nie mógł mnie kontrolować. Bałam się strasznie i czułam, że jednak niedługo zginę. Odwróciłam się ostatni raz w stronę Jacob'a patrząc na niego smutno. Nie dość, że on mnie nienawidzi to mam na głowie jeszcze Jabariego. Odwróciłam szybko głowę z powrotem i rzuciłam się biegiem przed siebie.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Rozdzialik owszem, długi ale dużo w nim takiej opisówki i sporo namieszane ale to jest proste tylko nie wiedziałam jak przelać to kartką i ciągle nie byłam pewna, czy o czymś nie zapomniałam napisać albo czy o czymś nie napisałam drugi raz. Dlatego piszcie jak czegoś nie czaicie czy coś... Odpowiem w następnej notatce na wszystkie pytania :D

A teraz komentujcie!!! 

2 komentarze:

  1. O matko jakie to smutne! Ale mnie zaskoczyłaś z tym 124 lata później. W życiu bym sie tego nie spodziewała! Myślałam, że on zmieni ją jakimś cudem w wilkołaka… Ale to mi się 100 razy bardziej podoba :)
    Dlaczego nie pisałam komentarzy przy poprzednich notkach? Ta sama odpowiedź na blogu o Renesmee :)
    Weny, czasu, itd…
    Jessie

    OdpowiedzUsuń
  2. to samo co Jessie sądziłam :)
    mam nadzieje że jednak nie wiem np. Jessi jakoś się stanie wilkołakiem :)
    Będzie fajnie Jess i Jake muszą być razem !!!
    S.

    OdpowiedzUsuń