A więc proszę, kolejny rozdzialik :D
124
lata później, okolice New Jersey
Do
moich nozdrzy znów dostał się ten znajomy zapach. W końcu od
wielu lat. Tak bardzo tęskniłam za tym miejscem. Chociaż jeszcze
nie byłam w samym New Jersey to na widok samych jego okolic moje
serce znów odżyło.
Przez
wiele lat nie mogłam się uwolnić z Anglii, a dokładniej z
Londynu. Zaraz w pierwszym tygodniu w nowej szkole w Hiszpanii,
zostałam porwana, wieczorem gdy wracałam ze szkoły. Przez kilka
dni byłam...właściwie więziona, chociaż niczego mi nie
brakowało. Kobieta, która mnie porwała bardzo mnie dbała
zasadniczo co mnie z kolei jeszcze wtedy bardzo niepokoiło. Starałam
się nie przyjmować od niej jedzenia, nie spać na tym super
wygodnym łóżku, które miałam w pokoju. Ale kiedy żołądek
wręcz przykleił mi się do kręgosłupa zaczęłam trochę jeść i
pić. Nie chciałam się przecież zabić z własnej głupoty. No i
bardzo chciałam wrócić do rodziców więc musiałam mieć siłę
utrzymać się na nogach ale po jakiś dwóch tygodniach Marisa
ujawniła mi, że jest wampirem, w którego niedługo później sama
mnie przemieniła. Pokazała mi całą prawdę o świecie, o którym
zwykli ludzie nie mają pojęcia. Wampiry nie były jednak same na
świecie. Istniały również ich wrogowie-wilkołaki. Te dwa rody
zawsze toczyły wojny na śmierć i życie jednak w dzisiejszych
czasach zasadniczo panuje pokój ale są pewne zasady, których ani
wampirom ani wilkołakom nie wolno przekraczać. Były spisane w
dwóch dekretach. Jeden znajdował się u wampirów w podziemnym
zamku w Londynie. To tam znajdował się Sabat, czyli system naszej
władzy. Wszystko było bardzo skomplikowane ale na przestrzeni wieku
całkiem do ogarnięcia. W Sabacie zasiadało czterech członków,
były to najsilniejsze i najstarsze wampiry jakie stąpały po
ziemi. Najstarszy z nich, Jabari, miał ponad trzysta lat. Miał
doświadczenie w każdej dziedzinie ale był zarazem okrutny i bardzo
żądny władzy.
Druga
jest moja stwórczyni-Marisa. W przeciwieństwie do Jabariego nie
była okrutna, chociaż również bardzo stanowcza. Była świetna w
walce, a najbardziej podobało mi się to, że walczyła zawsze
bardzo kobieco. Miała zwinne, kocie ruchy ale wcale nie była słaba.
Traktowałam Marisę jak starszą siostrę i myślę, że byłam dla
niej jak młodsza siostra. Miała tylko jednego podwładnego-mnie,
ale uważała, że jej wystarczam. Większość starszych wampirów
miała po kilku podwładnych. Sama się mogłam się już doczekać
pozostania starszym czyli osiągnięcia wieku 150 lat. Dostaje się
wtedy nowe moce, nagle staje się silniejszym. Zostało mi jeszcze
tylko dwadzieścia sześć lat aby zostać starszym. Gdy będę mieć
trzysta lat, będę starożytnym. Będę mogła się teleportować, i
będę mieć jeszcze więcej nowych umiejętności. Jednak ja, pomimo
średniego wieku nie byłam tak słaba jak inne wampiry mojego wieku.
Potrafiłam panować nad ogniem. Nie wiem skąd nabyłam tę
umiejętność ale posiadałam ją od razu po odrodzeniu jako wampir.
Cieszyłam się z niej bo byłam dzięki niej silniejsza ale zużywała
dużo energii.
Wracając
do składu sabatu, następny jest Marcarie. Miał około dwustu
pięćdziesięciu lat, i był moim przyjacielem od zawsze w wampirzym
życiu. Kiedy nie było przy mnie Marisy to on pomagał stawiać mi
pierwsze kroki po odrodzeniu.
No
i była jeszcze Helena. Nie wiem co ona robiła w sabacie ale chyba
była tam tylko dlatego, że jakimś cudem przetrwała ponad dwieście
lat. Nie miała szczególnych umiejętności, nie potrafiła walczyć.
Była raczej cichym i spokojnym wampirem.
No
a co do tego paktu to drugą kopię posiadały oczywiście wilkołaki.
Spisane tam były warunki porozumienia ale nie oznaczało to, że nie
możemy się nawzajem zabijać. Na przykład, nie mogliśmy wchodzić
sobie nawzajem na terytoria. Po prostu. Kiedy na przykład wampir
znajdzie się na terytorium wilkołaka, jest pod jego łaską. Może
zarówno zostać zabitym, jak i jego niewolnikiem oraz może po
prostu zostać uwolniony. Jednak nigdy nie mogło być tak, że
wampir i wilkołak znajdują się na jednym szczeblu. To była
nadrzędna zasada. Zawsze, ktoś musiał być podwładnym. Inaczej
dochodziło często do rozlewu krwi oczywiście w walce o władzę.
Życie
nauczyło mnie, że zawsze trzeba być bezwzględnym, bezlitosnym i
nie kierować się uczuciami. Jednak po tym, gdy po swoich
otrzęsinach na dworze Sabatu otrzymałam tydzień życia na własną
rękę, bez żadnej opieki, bez niańki na każdym kroku i beż
rozkazów i poleceń nie mogłam powstrzymać się od powrotu w te
zakątki świata, gdzie żyłam jako człowiek. Odżywały we mnie
wszystkie wspomnienia i ludzka pamięć. Pamięć o Jacob'ie. Mimo że
z pewnością zmarł wiele lat temu, to w moim sercu nigdy nie umrze.
Zawsze mam na sobie to małe, złote serduszko, które podarował mi,
gdy widzieliśmy się po raz ostatni. Nie potrafię się z nim
rozstać. To co mnie tu przyciąga jest silniejsze ode mnie, jednak
będąc tu wkraczam na niebezpieczny teren. Było to terytorium
wilkołaka jednak miałam nadzieję, że uda mi się chociaż
przemknąć niezauważona przez New Jersey, gdzieś koło mojego
starego domu. Skoro dostałam chwilę bez nadzoru, chciałam z niego
skorzystać. Wśród śniegu, ciemne spodnie i czarna skórzana
kurtka raczej nie maskowały mnie najlepiej ale zawsze chodziłam tak
ubrana. Na nadgarstkach i łydkach miałam ukryte małe sztylety,
przydawały się czasami. Spojrzałam na zegarek a potem na niebo. Do
rana miałam jeszcze kilka godzin ale wolałam wcześniej wrócić do
swojej dziennej kryjówki. Bycie wampirem było fajne ale miało
swoje ograniczenia. Musieliśmy chować się przed słońcem. Dlatego
często, wampiry mieszkały gdzieś na północy, gdzie słońce
rzadko wita mieszkańców. Dotarłam już do pierwszych domów więc
zaczęłam powoli rozglądać się za swoim. Ciężko mi było go
poznać. Był przemalowany na żółtawy kolor, miał inny dach i
schody wejściowe, drzwi... właściwie większość. Ale zawsze
poznam wielką jabłoń, która rośnie z boku domu. Gdy byłam mała
miałam na niej domek na drzewie, zresztą nawet gdy podrosłam to i
tak często na nim przesiadywałam. Stanęłam przed nim jedynie na
kilka sekund ale przez moje myśli przeleciało całe ludzkie życie.
Rodzice, szkoła, francuski, Nathalie, Olivia, jak złamałam rękę,
dziesiąte urodziny, Taylor, Jake...pierwsza i ostatnia noc spędzona
z nim. Tak samo szybko jak się tam pojawiłam, tak szybko zniknęłam.
Zerwałam się w mgnieniu oka, żeby nie ryzykować życia i
pobiegłam dalej, drugą drogą w stronę lotniska w Waszyngtonie.
Waszyngton był terytorium wampirów więc mogłam się po nim
spokojnie poruszać. Wybiegłam już z ostatnich dzielnic na
przedmieściach i zaczął się las. Akurat w tej części byłam po
raz pierwszy, więc nie kojarzyłam tego miejsca. Las robił się
coraz gęstszy i dzikszy. Mimo że zapachów zwierząt było tu z
pewnością więcej to nie słyszałam zupełnie nic, było pusto,
cały las był uśpiony. Biegłam dalej przed siebie a płatki śniegu
unosiły się spod moich nóg i wirowały wokół twarzy. Napawałam
się tą ciszą i spokojem, których tak rzadko mogłam doświadczyć.
Kiedy myślałam, że już spokojnie dotrę do granic terytorium tego
wilkołaka coś rozproszyło moją uwagę. Rozejrzałam się w biegu
dookoła i coś po mojej prawej stronie mignęło mi przed oczami.
Rozkojarzyłam się już zupełnie, potknęłam i upadłam twarzą w
śnieg. Szybko podskoczyłam do góry i rozglądnęłam się dookoła.
Przyczaiłam się odrobinę jak dziki kot i jednocześnie się
rozglądałam i nasłuchiwałam. Niby nic nie słyszałam, nic nie
widziałam ale czułam czyjąś obecność gdzieś w pobliżu.
Pomyślałam, że może mam jakieś omamy i chciałam ruszyć dalej
ale wtedy usłyszałam trzask gałązki. Dosłownie setne sekundy
później coś, wielkiego i ciężkiego skoczyło mi na plecy.
Dopiero gdy poczułam jego typową woń domyśliłam się, że to
wilkołak. Już w pierwszych sekundach dowiedziałam się, że
właściwie nie miałam z nim szans bo mimo że miałam swoją tajną
broń to nie mogłam się na nim skupić, żeby go podpalić, chociaż
nie wiedziałam dlaczego, zazwyczaj podpalanie wrogów przychodziło
mi z łatwością. Zanim runęłam na ziemię pod jego ciężarem
zdążyłam dokładniej przeanalizować jego zapach. Owszem, była to
mieszanka zapachu mokrego kundla, z całkiem przyjemnym, świeżym
zapachem lasu tak jak u każdego wilkołaka ale wyczuwałam również
jakąś nutkę znajomego zapachu, który uruchomił małe
ostrzegawcze dzwoneczki w mojej głowie. Tyle zdążyłam przemyśleć
nim przeciwnik powalił mnie swoim ciężarem. Jednak zanim dobrze
mnie przygniótł wymknęłam się spod niego na jakiś metr. Kiedy
znowu na mnie skakał, wyskoczyłam w górę i do tyłu, opadłam na
ręce, kopnęłam go w pysk przez co łeb odleciał mu trochę do
tyłu i spowolniło go to, później szybko wybiłam się z rąk
znowu do góry i jeszcze dalej do tyłu. Zrobiłam właściwie taką
gwiazdę tylko...., że … jakby.. w poprzek. Miałam czas aby mu
się lepiej przejrzeć. Osobnik ten miał śnieżno-białą sierść,
był masywny i dobrze zbudowany. Jednak nie to przykuło moją uwagę
ale jego oczy. Przykuła mnie ich głębia. Byłam pewna, że gdzieś
już je widziałam ale z pewnością pierwszy raz widziałam białego
wilkołaka. Patrzyłam w jego oczy jak zaczarowana kiedy on w tym
czasie znów zaatakował. Wiedziałam, że skończę marnie. Jeśli
przeżyję to będę na jego łasce co też nie jest dla mnie dobre.
Wolałam już chyba zginąć, a że nie potrafiłam go spalić, w
walce też nie miałam szans to postanowiłam się poddać. Stanęłam
wyprostowana, podniosłam rękę do szyi, zacisnęłam w niej małe
serduszko ostatni raz wspominając Jacob'a i wbiłam wzrok w swojego
zabójcę. Ścisnęło mi się serce a w oku pojawiła łza. Z każdą
sekundą, gdy wilkołak biegł na mnie, coraz lepiej widziałam jego
oczy. Z każdą tą sekundą wiedziałam, że już prawie wiem, do
kogo one należą. Wilkołak wzbił się w powietrze i otwierając
szczękę skoczył mi do gardła. Mimo, że bardzo chciałam, nie
zamykałam oczu. Jego szczęka zacisnęła się na moim gardle i
przygwoździła mnie do ziemi. Ale teraz, kiedy jego oczy były tak
blisko, kiedy jego zapach był tak wyraźny wiedziałam kto to. I
nie wiedząc czemu, zanim oderwał moją głowę na dobre mnie
uśmiercając, z moich ust wyrwał się cichy szept.
-Jacob...-powiedziałam
zaczarowana. Zamarł na te słowa, jego szczęka rozluźniła troszkę
uścisk i zauważyłam, jak jego wzrok powędrował na serduszko,
które trzymałam w palcach. Otworzył szerzej oczy i spojrzał na
mnie. Było tak jakby świat się na chwilę zatrzymał. Wypuścił
mnie gwałtownie i zerwał się do biegu. Chwilę leżałam na ziemi
zszokowana nie wiedząc co mam robić. Usłyszałam jego powracające
kroki ale to nie były kroki wilkołaka. Przemienił się.
Przetoczyłam się na drugi bok aby na niego spojrzeć. To był on,
nic się nie zmienił. W szortach i koszulce na ramiączkach wyglądał
zabójczo. Leżałam dalej na ziemi nie mając siły się podnieść.
Patrzył na mnie surowym wzrokiem dlatego trochę się go
przestraszyłam. Skuliłam się odrobinę bo przy nim nie potrafiłam
maskować swoich emocji. Podszedł jeszcze bliżej i kucnął przy
mnie. Patrzył przed siebie przez chwilę a potem spojrzał na mnie.
-Dlaczego?-zapytał
a ja wiedziałam o co. Nie potrafiłam jednak odpowiedzieć. Nie
wiedziałam czemu stałam się wampirem, dlaczego Marisa mnie
przemieniła. Kiedy ją kiedyś o to zapytałam powiedziała, że
wiedziała, że otrzymam dar bo miałam silniejszą aurę niż zwykły
człowiek, a potrzebowała kogoś do pomocy. Nie wiedziałam jeszcze
jaką misję mi powierzy ale wiedziałam, że muszę być
przygotowana na różne rzeczy.-Dlaczego?!-krzyknął na mnie Jake i
poderwał się do góry.
-Nie
wiem dlaczego!-krzyknęłam do niego. Co miałam mu powiedzieć?
Odwrócił się ode mnie i przeczesał ręką włosy. Czułam wręcz
jego frustrację i wzburzenie. Zakryłam ręką twarz nie chcąc
pokazać swoich łez.
-Nie
płacz.-powiedział mniej szorstko, objął delikatnie moje ramię i
pomógł mi wstać. Otarł moje łzy i spojrzał na mnie.-Długo już
jesteś...?-zaczął.
-Wampirem?-dokończyłam
za niego.-Zaraz po wylądowaniu w Hiszpanii. Nie wiem czemu Marisa
mnie przemieniła, powiedziała, że mam dar.-Przewrócił oczami na
te słowa i szepnął pod nosem „jasne”.-Jacob naprawdę mam dar.
Władam ogniem.-powiedziałam z dumą i podnosząc się na ręce
utworzyłam mają kulę ognia. Odskoczył nagle ale widząc, że nie
zamierzam mu nic zrobić podsunął się z powrotem.
-Ja..Jakk?
Jak ty to? Że tak ten...? I tak tu?-nie mógł się nadziwić.
-Nie
wiem dlaczego tak umiem ale tak umiem i to się liczy. Jake zrozum,
było mi to pisane, tak samo jak tobie bycie wilkołakiem. Nic na to
nie poradzimy.-powiedziałam gasząc ogień.-Powiedz mi, czy, czy już
wtedy, gdy się poznaliśmy, byłeś wilkołakiem?-zapytałam. Chwilę
się wahał ale odpowiedział w końcu.
-Tak.-przyznał.-Byłem
nim już dużo wcześniej.-dodał.-Nadal masz serduszko ode
mnie.-zauważył. Wpatrywałam się w niego jak zaczarowana.-Ale to,
że masz dar, nie oznacza, że musiałaś stać się wampirem. Jesteś
wcieleniem zła! Zabijacie ludzi! Co ty tu w ogóle robisz?! Dlaczego
ja cię nie zabiłem!? Lepiej wróć tam, skąd przyszłaś!-Wzburzył
się tak nagle... nie wiedziałam co w niego wstąpiło. Krążył
przede mną a jego wściekłość się o mnie ocierała.
-Nie
mów tak! Ja nigdy nie tknęłam żadnego człowieka! Nie jestem
wcieleniem zła! Nie pamiętasz mnie już? Jacob...-mówiłam przez
łzy, a jego imię ledwie z siebie wydusiłam.
-To
jakim cudem stoisz tu przede mną?!-zapytał wyzywająco.
-Żywię
się przeważnie krwią zwierząt, a gdy żywię się ludźmi to ich
nie zabijam. To mi wystarcza. I wiesz Jacob, myślałam, że znasz
mnie lepiej. Przecież nie ważne jakiej rasy się jest, zawsze ma
się wybór, zawsze można wybrać między dobrem a
złem.-powiedziałam smutno.-Skoro miałeś mnie zabić to lepiej to
zrób teraz, bo nie chcę żyć na świecie,wiedząc, że mnie
nienawidzisz.-dodałam. Odwrócił się do mnie szybko.
-A
więc będziesz musiała z tym żyć, bo mimo że cię nienawidzę,
to cię nie zabiję. Powiedziałem już. Idź tam, skąd
przyszłaś.-powiedział cicho ale każde jego słowo było dla mnie
jak żyletka. Z moich oczy spłynęło jeszcze więcej łez.
Popatrzyłam na niego po raz ostatni, odwróciłam się i powoli
poszłam w stronę Waszyngtonu. Co z tego, że niedługo miało
świtać? Już mnie to nie obchodziło. Nic mnie już nie obchodziło.
Wolałam żyć w przekonaniu, że Jake był człowiekiem i zmarł
wiele lat temu, niż, że nadal jest na tym świecie ale mnie
nienawidzi. Jake nie poruszył się z miejsca a ja uwalniając swoje
moce dowiedziałam się nawet, że nadal na mnie patrzy. Nie zaszłam
daleko a w mojej kieszeni zawibrował telefon. Zatrzymałam się,
wyjęłam go z kieszeni i spojrzałam na wyświetlacz. Dzwoniła
Marisa więc mimo że nie chciałam przy Jacob'ie z nią rozmawiać,
musiałam odebrać.
-Co
się stało?-zapytałam. Byłam pewna, że nie dzwoniłaby bez powodu
skoro był to tydzień mojej wolności.
-Jessica!
Musisz się gdzieś ukryć! Jabari chce cię zabić! Dowiedział się
o twoim darze!-krzyczała Marisa. Jabari nie wiedział o tym, że
umiem władać ogniem ponieważ Marisa nie chciała aby mnie jej
zabrał.
-Marisa!
Poczekaj! Nic nie rozumiem! Po kolei!-powiedziałam. Moje moce
odebrały niespokojne ruchy Jacob'a, wiedziałam, że słyszał całą
rozmowę ale nie myślałam, że jakkolwiek zareaguje na te słowa.
-Pamiętasz
na pewno jak mówiłam, że stworzyłam Cię nie bez powodu.
Wiedziałam już dawno temu, że Jabari coś kombinuje ale nie
wiedziałam co. Mimo wszystko postanowiłam się zabezpieczyć i
stworzyłam ciebie. Twój dar to coś wyjątkowego a przez te sto
dwadzieścia lat stałaś się tak silna jak ja. Wiedziałam, że
muszę go zabić ale sama z Marcariem nie dałabym rady. We trójkę
mielibyśmy szanse gdyby nie dwie kwestie. On może Cie kontrolować
tak jak każdy z Sabatu zresztą.-Wzburzyłam się na te sowa i już
chciałam na nią krzyczeć ale mówiła dalej.-Wiem, ze jesteś zła
ale nie czas na to. Po prostu najsilniejszy członek Sabatu może
kontrolować wampiry stworzone przez innych członków ale nie martw
się, dzieje się tak tylko wtedy, gdy cię widzi. Druga sprawa to
taka, że stworzył sobie armię wampirów. Torturowałam jednego z
nich i wiem, że on chce zabić wszystkie wampiry, które mu się
sprzeciwią a potem wytępić cały ród wilkołaków. Jess, wiesz co
to oznacza? To będzie potężna wojna i nie da się jej
przeprowadzić w ukryciu przed ludźmi. A przecież to nasza
najważniejsza zasada. Chronić ludzi przed dowiedzeniem się o nas.
Nie możemy do tego dopuścić. Musisz dlatego znaleźć sposób na
to, żeby Jabari nie mógł cię kontrolować i musisz się na razie
ukrywać. Kiedy znajdziesz sposób, wróć do Londynu i wtedy się z
nim zmierzymy.
-Poczekaj
jeszcze!-Krzyknęłam za nią.-Jak Jabari się do wiedział o moim
darze?-zapytałam chociaż już i tak kręciło mi się w głowie od
nadmiaru informacji.
-Torturował
Marcariego, właśnie go znalazłam w podziemiach zamku ale Jabariego
już przy nim nie było. A teraz idź już. Musisz się schronić
przed słońcem, niedługo będzie przecież u ciebie świtać.
Pamiętaj, dopóki Jabari cię nie widzi, nie może cie kontrolować
więc dobrze się ukrywaj. Jeżeli cię teraz zabije to nic go już
nie powstrzyma.-powiedziała.-Muszę zająć się Marcarim. Do
zobaczenia. Wierzę w ciebie.-dodała po czym się rozłączyła. A
więc groziło mi niebezpieczeństwo. Dodatkowo nie mogłam zginąć,
tylko stawić mu czoło. Nie miałam jednak pojęcia jak mam znaleźć
sposób na to aby Jabari nie mógł mnie kontrolować. Bałam się
strasznie i czułam, że jednak niedługo zginę. Odwróciłam się
ostatni raz w stronę Jacob'a patrząc na niego smutno. Nie dość,
że on mnie nienawidzi to mam na głowie jeszcze Jabariego.
Odwróciłam szybko głowę z powrotem i rzuciłam się biegiem
przed siebie.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Rozdzialik owszem, długi ale dużo w nim takiej opisówki i sporo namieszane ale to jest proste tylko nie wiedziałam jak przelać to kartką i ciągle nie byłam pewna, czy o czymś nie zapomniałam napisać albo czy o czymś nie napisałam drugi raz. Dlatego piszcie jak czegoś nie czaicie czy coś... Odpowiem w następnej notatce na wszystkie pytania :D
A teraz komentujcie!!!
O matko jakie to smutne! Ale mnie zaskoczyłaś z tym 124 lata później. W życiu bym sie tego nie spodziewała! Myślałam, że on zmieni ją jakimś cudem w wilkołaka… Ale to mi się 100 razy bardziej podoba :)
OdpowiedzUsuńDlaczego nie pisałam komentarzy przy poprzednich notkach? Ta sama odpowiedź na blogu o Renesmee :)
Weny, czasu, itd…
Jessie
to samo co Jessie sądziłam :)
OdpowiedzUsuńmam nadzieje że jednak nie wiem np. Jessi jakoś się stanie wilkołakiem :)
Będzie fajnie Jess i Jake muszą być razem !!!
S.