Jest juz prolog kolejnej mojej książki o Ness :D
New-Life-Of-Nessie
zapraszam :D
poniedziałek, 22 kwietnia 2013
Rozdział 15: Nie lubię tego, nie lubię okazywać strachu, tego, że się boję. Jednak tracąc kogoś bliskiego nie potrafię ukrywać moich uczuć.
Tatatadam!
Proszę bardzo! Kolejny rozdzialik, a nowy i Ness chyba zacznie się dzisiaj pisać :D
Miłego czytanka
Bartman
przywiózł moje walizki. Były dwie. Większa z ubraniami a druga,
mniejsza z bronią, dokumentami i pieniędzmi. Szybko sięgnęłam po
czystą, czerwoną, koronkową bieliznę, ciemne jeansy, czarny
T-shirt i skórzaną kurtkę, którą na razie rzuciłam na łóżko.
Teraz sięgnęłam po mniejszą walizkę. Wyjęłam noże, dwa
pistolety, naboje, kabury-jak na razie wszystko co do ilości się
zgadzało. Pieniądze również w nienaruszonym stanie, paszport,
dowód osobisty. Wszystko było jak należy. Postawiłam nogę na
łóżku, podwinęłam nogawkę i przypięłam sobie paski z nożem.
Drugi chciałam zapiąć na przedramieniu, kiedy ktoś zadzwonił do
drzwi. Coś mi nie pasowało, bo przecież na dole był strażnik i
zawsze wcześniej pytał czy wpuścić danego gościa ale może Jake
wcześniej do poinformował na ko kogo czeka, chociaż mi nie raczył
powiedzieć. Stanęłam więc nieruchomo i nasłuchiwałam. Jake
podniósł się z kanapy i poszedł do przedpokoju. Szkoda, że jego
drzwi nie miały wizjera ale trudno, co może się stać? Kto niby
może tu wejść kto zagrozi Jacob'owi? Sekundę przed tym, jak
otworzył drzwi tknęło mnie coś, żeby przeszukać teren.
Uwolniłam moce i wystraszona wybiegłam z sypialni. Spojrzałam w
stronę drzwi wejściowych. Trzech wampirów. Jeden z martwym
Bartmanem trzymając go za kark, drugi przyczajony z tyłu i trzeci z
pistoletem wymierzonym w Jacob'a, który jeszcze w tym czasie nie
zdążył ogarnąć sytuacji. To była wada wilkołaków. Pod
postacią człowieka, zmysły miały równie czuło jak u wilka ale
już nie poruszały się z taką prędkością. Mierzył w Jacob'a, i
już naciskał spust, kiedy rzuciłam w niego nożem, który akurat
trzymałam w ręku. Tak się cieszyłam, że nie zdążyłam go
zapiąć, bo nie musiałam go odpinać. Trafiłam go w serce, przez
co wywaliło go do tyłu ale i tak zdążył strzelić niestety
trafiając w Jacob'a, który dopiero zaczął mnie wołać. Nawet nie
zauważył, że już przyszłam, ale to spowolnienie, naprawdę nie
było na jego korzyść. Mój wspaniały wilkołak opadł na podłogę,
odwracając się jeszcze w moją stronę. Nie mając na razie szans
aby do niego podejść podpaliłam tego wampira po lewej. Ten po
prawej ruszył w moją stronę. Ruszyłam więc na niego, w połowie
drogi skoczyłam pod sam sufit i przelatując nad nim wyrwałam mu
głowę. Ten trzeci dopiero wyjmował nóż z serca bo był długo w
szoku i unieruchomieniu. Takie trafienie go nie zabiło. Jedynym
sposobem na zabicie wampira jest wyrwanie my głowy lub serca.
Podbiegłam do niego wbijając szpony w gardło. Złapał mnie za tą
rękę chcąc się wydostać. Był młodym wampirem, z pewnością
starsze były tamte wampiry, które z łatwością przyszło mi
zabić. Podniosłam go do góry przez co zaczął wierzgać nogami
mimo że był wyższy ode mnie.
-Jak
mnie znalazłeś?!-warknęłam. Nie chciał odpowiadać więc mocniej
zacisnęłam swoją dłoń na jego gardle. Po palcach spływała mi
jego krew a pod paznokciami czułam jego żyły.-Gadaj, to cię
oszczędzę.-powiedziałam.
-Jabari
kazał nam ciebie odnaleźć. Pytaliśmy o ciebie w najbardziej
zaludnionym mieście wampirów. Kiedy się dowiedzieliśmy, gdzie się
zatrzymałaś czekaliśmy na ciebie, ukryci pod niewidzialną osłoną
w hotelu pod twoimi drzwiami każdej nocy i każdego dnia. Aż zjawił
się ten lokaj po twoje rzeczy.-Tak jak myślałam, naiwny dzieciak.
Jabari się nie postarał, na pewno ma wielu innych, silniejszych
wampirów. Wbiłam paznokcie drugiej ręki w jego serce.
-Ale
mówiłaś..-zaczął ale mu przerwałam.
-Zmieniłam
zdanie.-syknęłam wyrywając jeszcze ciepłe od czyjejś krwi serce
i spuszczając go na ziemię. Zrobiłam krok do tyłu nad Jacob'em i
klęknęłam przy nim. Sprawdziłam ledwie wyczuwalny puls i
wymacałam okolice rany. Został postrzelony w ramię, zaraz nad
sercem. Rozerwałam jego koszulę patrząc na ranę. Ciężko było
mi powstrzymać się od napicia się jego krwi, pachniała tak
kusząco. Ale jeśli już raz dałam radę to i teraz też dam.
Objęłam jego twarz dłońmi nachylając się nad nim.
-Jake,
Jacob. Słyszysz mnie?-Tylko otworzył trochę oczy, ledwie
przytomny.-Ufasz mi? Prawda? Będzie dobrze, tylko mi
ufaj.-powiedziałam. Wiedziałam, że muszę wyjąc kulę i to tak,
żeby stracił przy tym jak najmniej krwi, co zapewne będzie
ciężkie. Ale aby wyjąc kulę musiałam bardziej rozciąć skórę
wokół rany. Pobiegłam więc szybko do łazienki, wzięłam wodę
utlenioną i przemyłam nią ręce. Wróciłam po kilku sekundach do
Jacob'a i znów klęknęłam przy nim.
-Będzie
boleć.-ostrzegłam cicho. Lewą ręką ucisnęłam okolice rany i
wyciągnęłam prawą rękę nad niego. Zawahałam się na chwilę
zastanawiając się czy dobrze robię ale innego wyjścia nie
widziałam. Swoim twardym paznokciem rozcięłam jego skórę
najdelikatniej jak tylko mogłam. Widziałam jak resztkami sił Jake
zacisnął mocniej szczękę i dłonie w pięści jednak nie wydał z
siebie żadnego odgłosu. Teraz przede mną było jeszcze gorsze
zadanie. Zamknęłam na chwilę oczy aby nie patrzeć na krew, która
teraz mocniej się lała, była tak kusząca a ja musiałam na chwilę
ochłonąć. Jednak z drugiej strony wiedziałam, że muszę się
streszczać. Jacobowi kończył się czas na życie a mi na ucieczkę
stąd. Nie wiedziałam na pewno czy te wampiry zdążyły powiadomić
Jabariego o moim miejscu pobytu ale dla bezpieczeństwa musiałam
stąd uciekać. A razem ze mną i Jacob. Urwałam kawałek swojego
podkoszulka i przyłożyłam do rany lewą ręką. Dwa palce prawej,
teraz już bez większego zastanawiania się włożyłam w ranę.
Jake wygiął się z bólu i krzyknął przeraźliwie. Wiedziałam
jaki ból mu zadałam ale musiałam to zrobić dla jego dobra.
Złapałam szybko kulę i wyszarpując ją z jego ciała szybko
przyłożyłam kawałek mojej koszulki do rany by zatamować krwotok.
Kulę odrzuciłam gdzieś na bok i ucisnęłam lekko ranę. Całe
ręce miałam już w jego krwi ale teraz już mi to nie
przeszkadzało. Wiedziałam, że nie mogę już więcej, nigdy
więcej, pod żadnym pozorem napić się jego krwi. Ani jednej
kropelki. Zostawiając go na chwilę samego pobiegłam do łazienki,
do szafki z apteczką. Wzięłam stamtąd jałowe opatrunki, bandaże,
gaziki, igłę, nitkę i jakieś maści odkażające. Jake oddychał
ciężko, wiedziałam, że rana nadal bardzo go boli. Posmarowałam
więc szybko jej okolice maścią odkażającą. Przemyłam igłę
wodą utlenioną i nawlekłam nitkę. Musiałam teraz zaszyć ranę
bo nie byłam pewna czy nawet u wilkołaka sama się zrośnie.
Nachylając się bardziej nad nim zaczęłam zszywać jego skórę.
Zacisnął pięści jeszcze mocniej i syknął z bólu.
-Spokojnie
Jake, już kończę.-starałam się go jakoś uspokoić. Skończyłam
zszywanie i zajęłam się opatrunkiem. Zrobiłam wszystko jak
najstaranniej tylko mogłam i przeniosłam Jacoba do sypialni aby
odpoczął. Oddech powoli mu się uspokajał ale był nadal bardzo
słaby. Serce ledwo pompowało krew, był blady jak trup i nie
wiedziałam czy da radę przeżyć dobę. Ale przecież musiał, był
wilkołakiem. Musiał się z tego jakoś wylizać. A ja mu przy tym
pomogę, na pewno go nie zostawię. Obiecałam sobie i zaczęłam nas
pakować. Skończyłam zakładanie swojej broni i pomyślałam, że
Jacobowi też się przyda, więc zostawiłam an wierzchu też coś
dla niego. Nie chciałam, żebyśmy byli obładowani więc pakowałam
nas tylko do dwóch plecaków. W pośpiechu do jednego wzięłam
wszystkie dokumenty swoje i Jacoba, pieniądze i karty kredytowe,
kluczyki do samochodu, do tego opatrunki na zmianę dla Jacoba i
leki, które mogły się przydać a które znalazłam w szafce. Do
drugiego wrzuciłam resztę broni i coś o czym sobie w ostatniej
chwili przypomniałam. Książkę, która z pewnością pomoże mi
odkryć, kim dokładniej jestem. Wsunęłam ją ostrożnie do plecaka
z bronią. Wszystko zajęło mi zaledwie trzy minuty więc szybko
zajęłam się ciałami wampirów i Bartmana. Przeniosłam je
wszystkie do salonu i ułożyłam na jednej kupce po czym spaliłam.
Wytarłam ślady krwi na korytarzu przed mieszkaniem i wróciłam do
Jacob'a. Wyraźnie słyszałam, że serce jest już mocniejsze i da
sobie jakoś radę. Nie wiedziałam, że wilkołaki są aż tak
mocne. Jednak wiedziałam, że teraz Jake potrzebuje naprawdę dużo
odpoczynku co nie będzie takie łatwe do spełnienia, skoro
musieliśmy uciekać.
Rozdział trochę krótki ale coś sie przynajmniej dzieje :D
KOMENTUJCIE!!!
Rozdział trochę krótki ale coś sie przynajmniej dzieje :D
KOMENTUJCIE!!!
sobota, 20 kwietnia 2013
Rozdział 14: Dla miłości się żyje, dla miłości chce sie żyć, jednak moim zadaniem jest chronić ciebie i naszą miłość.
Heja, no i next, proszę bardzo. Osoby, które czytały również bloga o Ness niech przeczytają poprzednią notkę :D
Długo
leżałam z Jacob'em rozmyślając sobie o nas ale nie doczekałam
się jego pobudki. Chciałam mu jeszcze jakoś wynagrodzić czyn,
którego wczoraj dokonał więc wstałam aby zrobić mu śniadanie.
Jeszcze co nieco pamiętałam z ludzkiego życia więc zabrałam się
do roboty. Usmażyłam pyszną jajecznicę na boczku, do tego świeże
tosty z szynką i papryką, kawa i świeże, pokrojone owoce na
deser. Kiedy to wszystko przygotowywałam, aż ślinka mi leciała
ale jedynie na ludzkie wspomnienia o smaku tych wszystkich rzeczy.
Teraz nic z tego nie pachniało smakowicie.
Wszystko
było już na stole, parzyłam jeszcze tylko kawę ale nie usłyszałam
żeby Jake wstał. Stałam oparta rękoma o blat i czekałam aż
zaświeci się lampeczka w ekspresie do kawy, co będzie oznaczać,
że jest już gotowa, kiedy silne ręce złapały mnie w pasie a
czyjeś usta zaczęły całować mnie po karku. Objęłam go ręką
za szyję, i choć bardzo chciałam kontynuować to musiałam złapać
go za włosy i od siebie odciągnąć. Widziałam lekką urazę w
jego oczach więc szybko dałam mu całusa na przeprosiny i
powiedziałam.
-Też
bym chciała ale nie teraz Jake. Muszę... zrobić tyle rzeczy. Muszę
znaleźć sposób w jaki mam powstrzymać Jabariego... to jest takie
trudne.-Dotknął mojego policzka odgarniając mi włosy.
-Czy
ta jedna godzina...
-Nie
Jake.-Przerwałam mu zanim dokończył.-Zawsze kiedy jestem przy
tobie czuję się jak małe dziecko, tak jak kiedyś. Jednak nie
miałeś okazji poznać mojej drugiej strony. Ja już od dawna nie
jestem dzieckiem Jake. I kiedy chodzi o czyjeś życie, zachowanie
naszej tajemnicy i ochronę Ciebie to jestem naprawdę bardzo
poważna. Nie mam czasu teraz na takie zabawy, chociaż uwierz,
bardzo bym chciała.-Ostatnie słowa powiedziałam cicho, i w taki
sposób jakbym zawiodła samą siebie. Jake spuścił głowę i
westchnął.
-Nie
traktowałem Cię jak dziecko. Zawsze byłaś bardzo
dojrzała.-powiedział nie patrząc na mnie.
-Nie
o to mi chodzi Jacob. Kiedy chodzi o walkę w ważnej sprawie nie
jestem ani trochę podobna do siebie. Nie jestem ani delikatna, ani
ostrożna. Nie jestem sobą. Masz rację Jake, może i jestem nadal
tą samą Jessicą, tak gdzie było moje serce ale jestem też jednak
wampirem.-powiedziałam jeszcze zanim zaczęłam odchodzić. Musiałam
wrócić na chwilę do Waszyngtonu po moje rzeczy. Karty kredytowe,
ubrania i broń. Nie mogłam bez niej walczyć, bo kiedy mój dar
zawodził musiałam radzić sobie inaczej. Noże i sztylety zawsze
były przydatne.
-A
wiesz czego się najbardziej boję przy tobie?-zapytał wyrywając
mnie z rozmyślań. Myślałam, że już nic nie powie. Odwróciłam
się do niego stojąc przy drzwiach do łazienki. Nadal na mnie nie
patrzył. Stał oparty o blat tak samo jak ja wcześniej. Nie
widziałam sensu pytania się go o co mu chodzi więc czekałam tylko
aż kontynuuje.-Z resztą nie ważne.-zrezygnowany pokręcił głową.
Wzruszyłam do siebie ramionami i weszłam do łazienki. Stojąc pod
strumieniem ciepłych kropli wody zastanawiałam się, czego we mnie
boi się Jacob? Czy on w ogóle mógł się czegoś bać?
Przeszkadzało
mi to, że po wyjściu spod prysznica, musiałam założyć brudną
bieliznę ale na szczęście koszulę Jacob'a wzięłam świeżą.
Wyszłam z łazienki z obawą, że Jake jest obrażony o moje słowa
ale niestety nie mogłam nic na to poradzić.
-Dzięki
za koszulę.-próbowałam jakoś go udobruchać i zacząć rozmowę.
Pił kawę siedząc w salonie na kanapie i przeglądając jakieś
papiery.-A więc, jaki teraz prowadzisz biznes?-zapytałam. Nie
patrzył na mnie ale na szczęście odpowiedział. Kiedy ja byłam w
łazience on zdążył się ubrać w czarną koszulkę na grubych
ramiączkach i ciemne jeansy.
-Nadal
mam ten sam hotel ale wybudowałem też w kilku innych
państwach.-powiedział niby normalnie ale nadal na mnie nie patrzył.
-Dlaczego
na mnie nie patrzysz?-zapytałam nie zastanawiając się czy powinnam
pytać czy też nie.
-Bo
jesteś zbyt seksowna. Jeśli na ciebie spojrzę to już nie będę
mógł się skupić na pracy.-Miałam nadzieję, że odpowiada
szczerze ale chyba wolałabym aby na mnie patrzył.-I proszę nie
bądź złośliwa i rób nic głupiego.-Dodał mimowolnie się
uśmiechając kiedy zaczęłam do niego podchodzić z planem
pocałowania go a potem ucieczki. Chociaż wiedziałam, że nie mogę
tracić czasu to mnie strasznie korciło. Na szczęście mnie
powstrzymał.
-Jake,
muszę wrócić do Waszyngtonu.-powiedziałam. Nawet nie myślałam,
że takie słowa wywołają taką reakcję ale zerwał się do góry,
podbiegł do mnie łapiąc mnie za ramiona i powiedział.
-Nie
jedź, Nie odchodź ode mnie. Proszę, nie rób mi tego, będę na
ciebie patrzył tylko nie...
-Spokojnie.-Jejciu,
ten to miał.. normalnie...nie wiem co ale to było troszkę dziwne.
Jaaa cieee... ja się chyba przez niego też robię dziwna... moje
myśli mnie dobijają. Zastanowiłam się nad tym totalnie
bezsensownym czymś i mówiłam dalej.-Muszę jechać po swoje
rzeczy. -Jake wyraźnie odetchnął z ulgą. Rozluźnił swoje
mięśnie i patrzył teraz na mnie łagodnie. Jego niepewność i lęk
w tych cudownych oczach sprawiały, że sama też się bałam.
-Nie
jedź, to może być niebezpieczne. Zadzwoń do hotelu i powiedz, że
przyjedzie po nie Bartman Punkiel.-zarządził właściwie nie
czekając na moją decyzję czy zgodę.
-A
niby dlaczego mam wysyłać tam jakiegoś obcego faceta? Kim on w
ogóle jest?-zapytałam naburmuszona.
-To
mój zaufany asystent. Posłuchaj, przecież sama też wiesz, że tak
będzie lepiej. A co jeśli tylko tam na ciebie czeka
Jabari?-powiedział spokojnie.
-Wiem,
że masz rację, ale zapamiętaj, że nie lubię, gdy decyduje się
za mnie i nie rób tego więcej.-ostrzegłam surowo, chyba trochę za
bardzo.
-Dlaczego
musisz być taka podniecająca gdy się złościsz?-zapytał
lustrując mnie od stóp do głowy. Mimo że lubiłam gdy tak na mnie
patrzył, przyprawiało mnie to o przyjemne ciepło i lekki dreszczyk
to czułam się nieswojo. Pół naga, przed nim bez żadnej broni czy
osłony czułam się bezbronna. Szybko wyrzuciłam z głowy te myśli
i wędrując do jego gabinetu, który znajdował się zaraz na prawo
od drzwi wejściowych w przedpokoju powiedziałam.
-Więc,
jeśli możesz to poproś go o to a ja zadzwonię do hotelu.-wydałam
dyspozycję i zamknęłam się w gabinecie. Nigdy jeszcze w nim nie
byłam. Był raczej chłodno urządzony chociaż gustownie. Ściany
były niemalże granatowe, chociaż meble rozjaśniały ogólny
wizerunek pokoju. Nie wiem czy dobrze rozpoznałam ale chyba były z
jasnego dębu. Naprzeciwko wejścia, na środku stało duże biurko z
czarnym skórzanym krzesłem za którym z kolei było ogromne okno na
całą ścianę ale na szczęście z żaluzjami. Na prawo była
pasująca do mebli kanapa, zaś po drugiej stronie komoda, na której
leżała sterta dokumentów. Na tej samej wysokości co biurko, przy
ścianach stały biblioteczki. Ta po mojej prawej była z
dokumentami, teczkami i nowymi książkami. Przeleciałam wzrokiem po
ich tytułach i żadna mnie nie zainteresowała. Podeszłam do tej
drugiej i wiedziałam, że tu znajdę coś dla siebie. Nie miałam
czasu się teraz każdej przyglądać ale większość z nich była
stara i o tematyce, której mogłam się trochę domyślić.
Większość była o wampirach, magii, stworzeniach z siłami
nadprzyrodzonymi i innych takich. Najbardziej zainteresowała mnie
książka o tytule „Dzieci żywiołów”. Była gruba i
wiedziałam, że mogę w niej znaleźć odpowiedź na częściowe
swoje pochodzenie. Albo przynajmniej to, dlaczego umiem władać
ogniem. Chciałam się czegoś szybko dowiedzieć, więc czym prędzej
zadzwoniłam do hotelu i powiedziałam co i jak. Odłożyłam
telefon, który stał na biurku obok laptopa i podeszłam z powrotem
do biblioteczki. Powoli sięgnęłam ręką po książkę,
zdmuchnęłam z niej kurz i przetarłam ręką. Tytuł był złoty i
ręcznie grawerowany tak samo jak rogi książki. Okładka nie była
bardzo zniszczona ale strony były zżółknięte a litery trochę
rozmazane. Co mnie zdziwiło, książka była pisana ręcznie. Na
pierwszej stronie na środku było napisane.
„Księga
czterech żywiołów. Jeśli to czytasz, to jesteś jednym z nas.”
Pod spodem były cztery podpisy, których nie mogłam rozczytać.
Przewróciłam następną kartkę. Była biała, z jakiegoś dziwnego
tworzywa, jakby trochę przezroczystego. Wydawała się delikatna
wiotka ale nawet gdy próbowałam ją rozedrzeć to nie dałam rady.
Spojrzałam na nią pod światło ale nadal nie było na niej nic
widać. Zastanawiałam się, jak mogę odczytać co na niej jest
napisane. Przewertowałam szybko pozostałe kartki. Dokładnie jedna
czwarta z nich była taka sama, kolejna jedna czwarta była
niebieska, następna była zielona a ostatnia pomarańczowa.
Domyśliłam się, że każdy kolor oznacza oddzielny żywioł.
Przerzuciłam więc kartki na kolor pomarańczowy, na mój żywioł.
Ku mojemu zaskoczeniu, to co było tutaj napisane mogłam spokojnie
przeczytać. Nie wiem jak to ktoś zrobił ale pewnie można było
czytać strony dotyczące tylko swojego żywiołu. Siadłam na
krześle przy biurku i zaczęłam czytać. Na pierwszej stronie było
napisane „Ogień jest ostatni, bo to ogień wszystko kończy.”
Przerzuciłam następną kartkę i przeleciałam ją wzrokiem. Było
tu mniej więcej napisane, że jest to najniebezpieczniejszy z darów
i osoba go posiadająca ma wielką władzę dzięki temu. Na
kolejnych opisane było mniej więcej jak się nim posługiwać.
Zaciekawiła mnie możliwość tworzenia zimnego ognia. Przybierał
on kolor niebieski i był tak zimny, że w odczuciu jakiejś istoty
nim dotkniętej wydawał się gorący jak zwykły ogień. Jednak
ciało porażonego nie spalało się tylko zamarzało, co było
przydatne gdy chciało się zachować zwłoki ofiary lub po prostu
coś zamrozić. Zastanawiało mnie dlaczego jest to jednak nazywane
ogniem. Ale z drugiej strony, starając się dopasować coś
podobnego do innych żywiołów, coś co zarówno zabija jak i
pozostawia nienaruszone ciało, najbardziej pasowało do ognia.
Owszem, przy użyciu ognia z ciała ofiary nie zostawało nic ale
żaden inny żywioł, sam z siebie nie mógł zabić, nie tak jak
ogień. Bardzo zaciekawił mnie ten zimny ogień. Chciałam go sama
wypróbować. Sposób „użycia” był opisany na następnej
stronie, więc wstałam z krzesła, stanęłam na środku pokoju i
ćwiczyłam. Na początku w ogóle mi nie wychodziło. Minęły ze
dwie godziny zanim zdołałam wykrzesać choć troszkę niebieskiego
ognia. Ledwie go zauważałam. Po kolejnej godzinie w końcu udawało
mi się go utrzymać trochę dłużej i zdołałam mu się lepiej
przyjrzeć. Wyglądał fascynująco. Palił się tak jak ogień, miał
taką samą konsystencję, jednak nie czułam od niego bijącego
ciepła jak przy ogniu, tylko pustkę. No i miał przepiękny
niebieski kolor. Wskrzeszanie nowego rodzaju ognia tak bardzo zajęło
moje myśli, że zapomniałam, po co sięgnęłam po tę książkę.
Dopiero po czwartej godzinie sobie przypomniałam o moim celu.
Wróciłam z powrotem na krzesło i przerzuciłam następną kartkę.
Było na niej pytanie, na które chciałam znać odpowiedź.
„Pochodzenie.” Na następnej stronie z pewnością było
wyjaśnienie, i już chciałam je czytać. Już miałam się
dowiedzieć, skąd mam taką zdolność kiedy do pokoju wszedł
Jacob.
-Jessica,
wrócił Bartman z twoimi rzeczami.-powiedział. Zamknęłam więc
księgę i czym prędzej poszłam do sypialni .
Jest jeszcze szansa
Dziewczyny, dziewczyny, dziewczyny :D
Jest szansa, że będę kontynuować bloga o Ness. nie potrafię sie rozstać z tymi bohaterami szczególnie z Ness i Jake'em.
Mimo, że lubię bohaterów swojej autorskiej książki, nawet bardzo bo w końcu to bohaterowie właściwie od początki do końca wymyśleni przeze mnie, to już tęsknie za tymi z Equinox.
Taka mała inf jeszcze. Equinox to po pl. równonoc i to tytuł mojej książki :D
No a wracając.
Nie mam jeszcze dokładnego pomysłu na jakieś przygody Nessie ale coś mi świta. Myślę, że w przeciągu tygodnia, max dwóch (najprawdopodobniej w przyszły weekend) ukaże się jakiś wstęp lub może nawet pierwszy rozdział.
Bo to jest tak, że pisząc książkę sama też tak jakby ją czytam. Przeżywam, to co bohaterowie, chociaż ciężko jest utożsamić się bohaterami kogoś innego. Nie wiem, czy dobrze dobieram ich reakcje do danej sytuacji, ich teksty i wszystko inne... Ale staram się :D
Tą książkę napisałam już ponad rok temu, przeczytałam ja raz gdy czytała ją moja kuzynka (czytałam razem z nią, czytałyśmy sobie na głos, hahahaha). Teraz gdy publikowałam ją na blogu, też ją czytałam, zmieniałam, a końcówkę dodałam całkiem inną. Pierwsze zakończenie było tragiczne! Uwierzcie mi!
Tak więc zaglądajcie jeszcze, bo nóż widelec pojawi sie jakiś rozdzialik. Przy okazji, może macie jakies pomysły? Rzucajcie na blogu o Ness pod dokładnie tą samą notką :D
Jest szansa, że będę kontynuować bloga o Ness. nie potrafię sie rozstać z tymi bohaterami szczególnie z Ness i Jake'em.
Mimo, że lubię bohaterów swojej autorskiej książki, nawet bardzo bo w końcu to bohaterowie właściwie od początki do końca wymyśleni przeze mnie, to już tęsknie za tymi z Equinox.
Taka mała inf jeszcze. Equinox to po pl. równonoc i to tytuł mojej książki :D
No a wracając.
Nie mam jeszcze dokładnego pomysłu na jakieś przygody Nessie ale coś mi świta. Myślę, że w przeciągu tygodnia, max dwóch (najprawdopodobniej w przyszły weekend) ukaże się jakiś wstęp lub może nawet pierwszy rozdział.
Bo to jest tak, że pisząc książkę sama też tak jakby ją czytam. Przeżywam, to co bohaterowie, chociaż ciężko jest utożsamić się bohaterami kogoś innego. Nie wiem, czy dobrze dobieram ich reakcje do danej sytuacji, ich teksty i wszystko inne... Ale staram się :D
Tą książkę napisałam już ponad rok temu, przeczytałam ja raz gdy czytała ją moja kuzynka (czytałam razem z nią, czytałyśmy sobie na głos, hahahaha). Teraz gdy publikowałam ją na blogu, też ją czytałam, zmieniałam, a końcówkę dodałam całkiem inną. Pierwsze zakończenie było tragiczne! Uwierzcie mi!
Tak więc zaglądajcie jeszcze, bo nóż widelec pojawi sie jakiś rozdzialik. Przy okazji, może macie jakies pomysły? Rzucajcie na blogu o Ness pod dokładnie tą samą notką :D
niedziela, 14 kwietnia 2013
Rozdział 13: A on wciąż miesza mi w głowie, wciąż nie wiem czego on chce ani czego chcę ja.
No i jestem z kolejnym rozdziałem :D
...Biegłam...
Nim
jednak przebiegłam kilkanaście metrów i musiałam się zatrzymać
bo przede mną pojawił się wielki, biały wilkołak. Czego on znowu
ode mnie chciał? Przecież idę już stąd, więcej mnie nie
zobaczy. Chyba, że jednak zdecydował się mnie zabić.
-Zejdź
mi z..-nie zdążyłam dokończyć zdania bo przemienił się z
powrotem i przerwał mi.
-Nie
pozwolę Ci zginąć.-powiedział łapiąc mnie swoimi rękoma i
przyciągając do siebie.
-Nienawidzisz
mnie.-przypomniałam szeptem.
-Przecież
oboje wiemy, że to nie prawda.-powiedział. Dopiero po tych słowa
sama też się do niego przytuliłam.-Tak bardzo za tobą
tęskniłem.-powiedział.-Zostań u mnie. Jabari na pewno nie wpadnie
na to, że ukrywasz się na terytorium wilkołaka.-Powiedział no i
miał rację.
-Ale
Jacob, przecież wiesz, że nie mogę. Musiałbyś oficjalnie wstąpić
przed Sabat i oznajmić, że zostałam twoją podwładną a nie mogę
wracać do..-no i jak zwykle nie dał mi dokończyć.
-A
kto powiedział, że zawsze wszystko trzeba robić legalnie?
-No
tak ale teraz Jabari...-westchnęłam. Nawet nie wiedziałam co
chciałam powiedzieć.
-Przyrzekłem
kiedyś, że będę cie chronić, więc wywiążę się z
tego.-powiedział mocniej mnie przytulając. Stojąc tak przy nim
znów czułam się jak mała dziewczynka. Tak jak zawsze przy nim.
Odsunął mnie troszkę od siebie, uśmiechnął łobuzersko i wziął
za ręce.-Powiedz mi, dlaczego nadal nosisz to serduszko?-zapytał.
-Bo
nigdy o tobie nie zapomniałam.-Wyznałam.-Zawsze byłeś w moim
sercu.-dodałam.
-Mimo,
że stałaś się wampirem, to nadal jesteś tą samą Jessicą,
prawda?-zapytał.
-Tak,
zawsze nią byłam.-Powiedziałam patrząc w jego oczy. Położył
swoją dłoń delikatnie na moim policzku, pochylił się powoli i
znów od ponad wieku poczułam na swoich ustach jego usta.
Westchnęłam z przejęcia. Nawet nie zdawałam sobie sprawy jak
bardzo mi go brakowało.
-Czy
teraz ze mną zostaniesz?-zapytał oddalając się ode mnie troszkę.
-Myślałeś,
że dam ci teraz spokój?-zapytałam łobuzersko i nie czekając na
reakcję sama znowu zaczęłam go całować. Nie trwało to jednak
długo bo Jake złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę
swojego apartamentu. Byłam na pewno dorosła a czułam się znowu
jak wtedy, jak ta mała nastoletnia dziewczynka.
W
jego domu prawie nic się nie zmieniło. Zastanawiało mnie tylko
jedno. Jakim cudem nie miał problemów z tym, że się nie starzeje
i cały czas mieszka w jednym miejscu... przecież ludzie muszą coś
podejrzewać. Zdjęłam buty i weszłam dalej do salonu. Marzyłam o
tym, żeby wziąć ciepły prysznic i położyć się na wygodnym
łóżku.
-Mogę
wziąć prysznic?-popatrzyłam na niego.
-No
pewnie. Nie pytaj, teraz ze mną mieszkasz.-powiedział niepewnie się
uśmiechając. Nie pytając o nic więcej wzięłam sobie jego
koszulkę na zmianę i poszłam do łazienki. W końcu, po męczącym
locie, dniu spędzonym w ciemnym pokoju, długim biegu, walce i
wszystkim co się ostatnio wydarzyło miałam chwilę wytchnienia.
Ciepłe krople wody wpływały mi po twarzy, w powietrzu unosiła się
przyjemna woń żelu do ciała a ja znowu byłam przy Jacob'ie. Mimo,
że groziło mi niebezpieczeństwo to znów, od lat byłam
szczęśliwa. Zakręciłam kran, założyłam bieliznę i koszulę
Jacob'a i wyszłam z łazienki. Jacob siedział na kanapie
przeglądając jakieś dokumenty i nawet nie zauważył jak wyszłam.
Już za jakieś pół godziny powinno wzejść słońce więc
podeszłam do okien i zasłoniłam zasłony, potem usiadłam wygodnie
na kanapie i przytulając się do Jacob'a zapytałam.
-Przez
cały czas mieszkałeś tutaj?
-Nie.-powiedział
zimno. Zdziwiło mnie to trochę ale cóż...
-A
gdzie byłeś? Nadal jesteś właścicielem tego hotelu? To nie jest
trochę podejrzane?-mówiłam dalej.
-Tu
i tam. Nie jestem głupi, nikt się niczego nie domyśla.-wręcz
warknął na mnie. O co mu chodziło?
-Jake!
O co ci chodzi?-podniosłam trochę głos. Nie rozumiałam go.
-Nie
wiem Jessica! Już sam nic nie wiem! Nie wiem czy to dobrze, że tu
jesteś! Przecież jesteś wampirem!-podniósł się gwałtownie i
zaczął wymachiwać rękoma.
-A
ty to jesteś taki niewinny?! Nigdy nikogo nie zabiłam! Nadal jestem
tą samą Jessicą! Myślałam, że już zrozumiałeś! Niepotrzebnie
się dowiadywałeś, że to ja! Skoro nie jesteś pewien, czy to
dobrze, że tu jestem to co do mnie czujesz? Co Ci kazało
zaproponować mi schronienie?! Jakaś głupia przysięga!? Gówno
mnie ona obchodzi skoro już mnie nie kochasz! A to, że moje serce
już nie bije to nie znaczy, że go nie mam!-już płakałam. Znowu
dzisiaj byłam na skraju załamania nerwowego.-Po co dawałeś mi to
serduszko skoro najwyraźniej lepiej byłoby, gdybyśmy jednak o
sobie zapomnieli!?-wrzasnęłam i zrywając ze swojej szyi złoto
serduszko rzuciłam mu pod nogi. Po co mnie zapraszał do siebie
skoro nie był pewien? Po co przypomniał mi o smaku swoich ust? Po
co powiedziałam mu, że nadal jest w moim sercu? Po co? Jedynie dla
jakiegoś głupiego wilczego honoru? Dla głupiej przysięgi sprzed
lat? Ze łzami w oczach pobiegłam do przedpokoju i w pośpiechu
zaczęłam ubierać buty. Nie oglądając się za siebie wyszłam z
mieszkania trzaskając drzwiami i po kilku sekundach byłam na dole.
Wybiegłam z budynku i biegłam do lasu tak szybko jak tylko mogłam,
żeby nikt mnie nie zauważył. Po ulicach jeździły już samochody,
pieszych też było już trochę na ulicy. A ja czym prędzej biegłam
do lasu. Jak najszybciej. W kilkanaście minut na pewno nie dobiegnę
do Waszyngtonu, nie miałam gdzie się ukryć. Szłam właściwie na
pewną śmierć. Biegłam tak szybko jak mogłam ale nie zdążyłam
dobiec jakoś daleko kiedy dosięgnęły mnie pierwsze promienie
słońca. Zawirowało mi w głowie ale dalej biegłam przed siebie. Z
sekundy na sekundę słabłam coraz bardziej. Przedzierałam się
przez gęstniejący las, który teraz właściwie stawał się moim
grobowcem. W końcu nie miałam siły zrobić kolejnego kroku.
Spojrzałam na to piękne, choć dla mnie zabójcze słońce i czułam
jak odlatuję. Nie miałam już kontaktu z tym światem, leciałam
przed siebie na twarz, spotykając się z zimnym śniegiem.
Wyciągnęłam przed siebie jedną rękę, jakby z prośbą o pomoc
choć wiedziałam, że ona już nie nadejdzie. Miałam przed sobą
jeszcze jakieś pół godziny życia w uśpieniu. W kompletnym
osłabieniu, niezdolna do niczego. Po kilku minutach już w ogóle
nie czułam kontaktu ze światem. Czułam się tak, jakbym była
zawieszona gdzieś w przestrzeni całkiem sama. W jakiejś czarnej
otchłani. Czułam jedynie pustkę...
Heeej! Wiem, wiem, jestem okropna
kończąc
rozdział
w
takim
momencie.
To jest tak
straszne, że
aż wam tego
nie
zrobię
i
proszę bardzo...
dalszy ciąg tego rozdziału :P
kończąc
rozdział
w
takim
momencie.
To jest tak
straszne, że
aż wam tego
nie
zrobię
i
proszę bardzo...
dalszy ciąg tego rozdziału :P
huehuehue
Po
tych ostatnich myślach nie było już nic. Nie wiedziałam ile czasu
tak leżałam, ile czasu trwałam w tej pustce, nie wiedziałam
zupełnie nic. Powoli i mozolnie mój umysł wracał do stanu lekko
zamroczonego. Nic nie słyszałam, nic nie czułam ale normalnie
myślałam. Niby nic nie czułam ale jednak odczuwałam jakiś
kontakt ze światem, taki maleńki. Chwilę jeszcze tak leżałam
kiedy zaczęłam czuć delikatnie mrowienie w palcach u stóp. Było
całkiem przyjemne i zaczęło rozchodzić się po reszcie ciała.
Kiedy przeszyło całą mnie czułam, że leżę na czymś miękkim i
przyjemnym w dotyku. Jednak nie tylko pod sobą coś czułam. Czułam
również coś ciężkiego na sobie. Kiedy moje nerwy czuciowe już
całkiem doszły do siebie po swoich bokach poczułam czyjeś ciepłe,
duże ręce. Na policzku czułam trochę mokrej skóry ale
najbardziej przykuło moją uwagę mocno bijące serce. Wsłuchiwałam
się w jego rytm ale również i czułam jego bicie w miejscu, gdzie
powinno bić moje serce. Potem doszły do siebie inne moje zmysły.
Pierwszy był węch. Czułam wspaniały zapach lasu, on pierwszy do
mnie dotarł ale i nie tylko on. Czułam też szampon do włosów, i
jakieś męskie perfumy, bardzo delikatne. Ostatni wrócił mi słuch.
Panowała lekko przybijająca cisza ale po jakimś czasie usłyszałam
czyjś szept.
-Nigdy
sobie nie wybaczę.-mówił.-Nie chciałem przecież żebyś
odchodziła.-Mężczyzna podniósł głowę, jedną rękę oderwał
od mojego boku i pogładził mnie po twarzy.-Przecież nadal Cię
kocham.-szeptał. Na moją twarz spadały jego łzy. Tak bardzo
chciałam się jakoś poruszyć, coś powiedzieć, dać znać, że
żyję. Chociaż z drugiej strony chciałam jeszcze tak leżeć, w
takiej nicości. Nie robić nic, o nic się nie martwić. Po prostu
tylko być. Nie spodziewałam się tego ale po chwili na swoich
ustach poczułam te jego usta. Te, których nie można pomylić z
żadnymi innymi. Gdybym nie była pewna, że to usta Jacob'a to może
sama też zaczęłabym tego kogoś całować. Ale teraz nie
wiedziałam sama co mam robić. Nim zdążyłam zareagować odsunął
się ode mnie a ja już tęskniłam. Ale przez to, że tęskniłam,
wiedziałam, że powinnam była oddać pocałunek. Nie myśląc za
wiele poderwałam się szybko łapiąc go za szyję i całując tak
jakby to miała by być ostatnia rzecz jaką mam zrobić przed
śmiercią. Pierwsze sekundy były wspaniałe, to ciepło rozlewające
się po moim ciele, te dłonie Jacoba na moich plecach. Ale kolejne
sekundy były istnym koszmarem. W głowie mi huczało i kręciło
się. Do tego czułam tą kuszącą krew Jacob'a. A patrząc na jego
aortę szyjną moje pragnienie było nie do zniesienia. Opadłam
szybko na poduszki nadal nie otwierając oczu i wiłam się z bólu.
Nie wiedziałam co mam robić. Nie miałam siły na polowanie a
Jacob'a nie chciałam skrzywdzić.
-Jessica,
Jessica? Co Ci jest?-pytał spanikowany.
Nie
dałam rady mu odpowiedzieć. Nawet nie wiedziałam co mam
powiedzieć.-Jesteś taka blada... jesteś.... spragniona.
Prawda?-Chciałam chociaż pokiwać głową ale cała drżałam i też
nie miałam jak.-Jessica, ufam Ci, wiesz? Napij się mojej
krwi.-zaproponował. Nie chciałam tego robić. Bałam się, że
napiję się za dużo, że nie dam rady się powstrzymać, mimo że
zawsze starałam się utrzymać przy życiu zwierzęta, na których
się pożywiałam. Krew wilkołaka była najlepszą krwią dla
wampirów.
-Nie.
Napiję. Się. Twojej. Krwi.-wysyczałam przez zęby. Włożyłam w
to tyle energii, że nie miałam siły już na nic. Przestałam
drżeć, moje ciało stało się bezwładne. Mimo że pragnienie
wyżerało mnie od środka i chciałam aż krzyczeć z bólu to moje
ciało było całkowicie bezsilne. Miałam oczy zamknięte ale byłam
pewna, że Jake się do mnie przybliżył bo znacznie mocniej
odczuwałam tą kuszącą woń jego krwi. Tej cieplutkiej,
słodkiej... Biłam się myślami. Ten potwór we mnie domagał się
krwi jak nigdy dotąd ale z kolei rozum mówił mi, że nie powinnam
ugryźć Jacob'a. Lekko musnął moje usta swoimi, i mogłabym
przysiąc, że się uśmiechnął.
-Jessica,
proszę. Ufam Ci.-położył mi dłoń na policzku.-Nie martw się.
Odpłacisz mi również w naturze, tylko trochę inaczej... też
muszę zaspokajać niektóre swoje pragnienia.-powiedział.
Wiedziałam, że robi to specjalnie, wiedziałam, że specjalnie mnie
kusi w ten a nie inny sposób, jednak i tak ten scenariusz był
bardzo kuszący ale ja nadal nie byłam pewna, czy to dobry
pomysł.-Jeżeli tego nie zrobisz to umrzesz. Ja sobie tego nigdy nie
wybaczę! Jessica! Nie bądź głupia! Pij sama albo na siłę ci
jakoś tą krew przez słomkę wcisnę!-krzyknął już trochę zły.
W głowie miałam coraz większy mętlik. Nie mam siły nawet ruszyć
ręką, leżąc bezczynnie wystawiam się na pewną śmierć. Ale
boję się go ugryźć.-Do cholery jasnej! Jessica! Słuchaj mnie!
Zrób to! Nawet wyssij ze mnie całą krew tylko nie popełniaj
samobójstwa!-potrząsnął mną lekko jakby chcąc lepiej do mnie
dotrzeć.-Proszę...-szepnął jeszcze, opadając już z sił i
przytulił się do mnie, przygarniając do swojego torsu moją głowę.
Uderzyła mnie fala ciepła i słodkiego zapachu wilkołaczej krwi.
To był błąd Jacob'a, bo wolałam chyba umrzeć niż go ugryźć
ale nie miałam już siły walczyć ani ze sobą ani z nim. Dotknęłam
palcami jego aorty szyjnej, wyczuwałam szybko pulsującą, świeżą
krew. Teraz już nie było odwrotu ale skoro miałam to zrobić to
chciałam by było jak najdelikatniej. Kiedy byłam młodym wampirem
i potrzebowałam dużo krwi i żywiłam się wyłącznie na ludziach
Marisa nauczyła mnie jak wchodzić w umysły osób, którymi się
obecnie żywię i symulować w nich coś przyjemnego. Znieczulać ból
a do tego trochę ograniczać świadomość żeby nie odkryli
tajemnicy o wampirach. Po kwadransie dochodzili od siebie. Było to
możliwe tylko podczas picia krwi „dawcy”. Ani sekundy wcześniej
ani później już nie mogłam być w czyimś umyśle. Dlatego
pierwsza sekunda zawsze była bolesna a w szczególności dla
wilkołaków, bo ich skóra jest znacznie grubsza i odporniejsza od
ludzkiej dlatego jeśli coś ją rozcina to musi to być dla niego
wielki ból. Mam nadzieję, że nie zapomniałam jak wejść w czyjś
umysł. Od kiedy stałam się silnym wampirem i zaczęła wystarczać
mi krew zwierząt przestałam żerować na ludziach nie chcąc im
zadawać bólu.
Przystawiłam
usta do szyi Jacob'a, pocałowałam delikatnie w miejscu gdzie miałam
zamiar przekuć jego skórę ale zanim to zrobiłam odepchnęłam go
troszkę od siebie, tak abym i ja mogła siedzieć. Otworzyłam
szeroko oczy, spojrzałam na jego wystraszoną twarz i nachyliłam
się do wcześniej wybranego miejsca. Nie myśląc już za wiele
przekułam jego skórę. Jacob'a przeszył wręcz wstrząs bólu. To
było tak jakby świat się na chwilę zatrzymał. Gdy tylko pierwsze
krople krwi spłynęły do mojego gardła skupiłam się tylko na tym
aby wniknąć w jego umysł i ukoić jego ból. Jedyna wizualizacja
jaka przyszła mi do głowy to nasze chwile spędzone razem gdy byłam
jeszcze człowiekiem. Przesyłałam mu obrazy, które zapamiętałam.
Pierwsze spotkanie, wspólny spacer, jego wizyta u mnie, pierwszy
pocałunek, jego dotyk... Wszystko co pamiętałam wędrowało do
jego umysły a sama smakowałam się w jego krwi. Myślałam, że
panowanie nad tym wszystkim będzie znacznie trudniejsze ale okazało
się, że jeśli chodzi o Jacob'a to potrafię być tak delikatna i
ostrożna jak przy nikim innym. Powoli piłam jego krew, małymi
łykami, żeby nie napić się za dużo. Objęłam ręką jego ramię
i powoli się odsunęłam. Bardzo się cieszyłam, że w naszych
kłach była substancja powodująca szybkie gojenie się ran po
naszych ugryzieniach. Nie byłoby dobrze, gdyby Jacob'owi została
rana po moim posiłku. Jake był jeszcze w transie i zamroczeniu więc
mogłam się spokojnie przyjrzeć jego rysom twarzy, jego budowie.
Uwielbiałam patrzeć w jego oczy. Mimo że teraz ślepo patrzyły
przed siebie to nadal były piękne. Mój wzrok osunął się niżej,
na klatkę, po drodze mijając już prawie zagojoną ranę. Dotknęłam
jego torsu. Nawet przez koszulę doskonale było czuć to wspaniałe,
porażające ciepło, idealne mięśnie. Pewnie od kiedy wyjechałam
przez jego łóżko przewinęło się wiele kobiet. Ale nie winię go
za to. Miał do tego prawo, a ja nie wiem, jak można mu się oprzeć.
Sama zresztą też nie byłam przez ten czas niewiniątkiem.
Przespałam się przecież z Macariem ale w końcu na szczęście nic
z tego nie wyszło. Było też kilku mężczyzn ale żaden z nich nie
był taki jak Jake. Tego nawet nie da się opisać, to jest po prostu
coś magicznego.
Siedzieliśmy
oboje po turecku. Kiedy wyrwałam się z jego objęć, do których z
chęcią bym teraz wróciła, położyłam jego dłonie na jego
kolanach. Czekając aż się w końcu ocknie, pochyliłam głowę
podpierając się na rękach tak, że moje włosy całkowicie mnie
zasłoniły. Patrząc na jego palce nie mogłam się oprzeć,
wyciągnęłam rękę i gładziłam go po dłoni. Siedziałam tak
może chwilkę i nawet nie wiedziałam, że się obudził. Nie wiem
jak długo na mnie patrzył ale w pewnym momencie poczułam na swojej
brodzie jego palce drugiej dłoni, podnoszące moją twarz do góry,
gdzie moje usta spotkały się z jego. Pocałował mnie tylko
przelotnie po czym szepnął do ucha.
-Widzisz?
Nie było tak źle.-Przerwał i po chwili dodał.-A teraz czas na
zapłatę.-Po tych słowach popchnął mnie mocno do tyłu na
poduszki. Tylko czekałam aż to powie. Chciałam mu zapłacić tak,
jak on chciał. Pochylił się nade mną opierając na rękach.
Objęłam go nogami i przyciągnęłam jego twarz do siebie. Sama nie
wiedziałam co mam robić. Chciałam wszystkiego naraz. Odsunął się
jednak po chwili i wręcz z szarpnął ze mnie swoją koszulę. Nie
miał za wiele do zdejmowania ze mnie a ja wręcz przeciwnie więc
też zabrałam się do roboty. Koszulę z niego zdjęłam bez trudu
ale ze spodenkami miałabym problem. Na szczęście sam je zdjął.
Od
początku czułam, że tym razem nie będzie już delikatnie i
spokojnie, ale ja nawet nie chciałam, żeby tak było. Wiem, że za
pierwszym razem Jake się ograniczał jak mógł, żeby mi nic nie
zrobić bo to nie tylko był NASZ pierwszy raz ale i MÓJ pierwszy
raz. Byłam mała, niedoświadczona i wystraszona. Teraz byłam
odważna i częściowo to ja narzucałam reguły zabawy co chyba
Jacob'owi się podobało.
Leżałam
z zamkniętymi oczami, w pół przykryta pościelą wtulając się w
ramię Jacob'a. Jego ciepłe palce błądziły po mojej talii,
spokojne bicie serca koiło moje najgorsze myśli. Tak się
cieszyłam, że mnie uratował, że się nie poddał chociaż ja tak.
-Dziękuję.-szepnęłam
i cmoknęłam go w policzek nieśmiale na niego spoglądając.
-Też
mi się podobało.-powiedział.
-Nie
mówię tylko o tym. Dziękuję, że kolejny raz uratowałeś mi
życie. Nie wiem co bym bez ciebie zrobiła.-wytłumaczyłam i
wspięłam się na niego.-Taki dług będę chyba spłacać do końca
świata.-zamruczałam subtelnie muskając jego usta.
-To
mi się akurat bardzo podoba ale wiesz... ja jednak muszę iść
spać. Chociaż wcale nie mówię, że musisz ze mnie
schodzić.-uśmiechnął się zabójczo do mnie, jedną ręką objął
mnie, drugą położył sobie pod głowę i zasnął.
sobota, 13 kwietnia 2013
Rozdział 12 "Bo te wspomnienia są dla mnie tym, co kocham najbardziej."
A więc proszę, kolejny rozdzialik :D
124
lata później, okolice New Jersey
Do
moich nozdrzy znów dostał się ten znajomy zapach. W końcu od
wielu lat. Tak bardzo tęskniłam za tym miejscem. Chociaż jeszcze
nie byłam w samym New Jersey to na widok samych jego okolic moje
serce znów odżyło.
Przez
wiele lat nie mogłam się uwolnić z Anglii, a dokładniej z
Londynu. Zaraz w pierwszym tygodniu w nowej szkole w Hiszpanii,
zostałam porwana, wieczorem gdy wracałam ze szkoły. Przez kilka
dni byłam...właściwie więziona, chociaż niczego mi nie
brakowało. Kobieta, która mnie porwała bardzo mnie dbała
zasadniczo co mnie z kolei jeszcze wtedy bardzo niepokoiło. Starałam
się nie przyjmować od niej jedzenia, nie spać na tym super
wygodnym łóżku, które miałam w pokoju. Ale kiedy żołądek
wręcz przykleił mi się do kręgosłupa zaczęłam trochę jeść i
pić. Nie chciałam się przecież zabić z własnej głupoty. No i
bardzo chciałam wrócić do rodziców więc musiałam mieć siłę
utrzymać się na nogach ale po jakiś dwóch tygodniach Marisa
ujawniła mi, że jest wampirem, w którego niedługo później sama
mnie przemieniła. Pokazała mi całą prawdę o świecie, o którym
zwykli ludzie nie mają pojęcia. Wampiry nie były jednak same na
świecie. Istniały również ich wrogowie-wilkołaki. Te dwa rody
zawsze toczyły wojny na śmierć i życie jednak w dzisiejszych
czasach zasadniczo panuje pokój ale są pewne zasady, których ani
wampirom ani wilkołakom nie wolno przekraczać. Były spisane w
dwóch dekretach. Jeden znajdował się u wampirów w podziemnym
zamku w Londynie. To tam znajdował się Sabat, czyli system naszej
władzy. Wszystko było bardzo skomplikowane ale na przestrzeni wieku
całkiem do ogarnięcia. W Sabacie zasiadało czterech członków,
były to najsilniejsze i najstarsze wampiry jakie stąpały po
ziemi. Najstarszy z nich, Jabari, miał ponad trzysta lat. Miał
doświadczenie w każdej dziedzinie ale był zarazem okrutny i bardzo
żądny władzy.
Druga
jest moja stwórczyni-Marisa. W przeciwieństwie do Jabariego nie
była okrutna, chociaż również bardzo stanowcza. Była świetna w
walce, a najbardziej podobało mi się to, że walczyła zawsze
bardzo kobieco. Miała zwinne, kocie ruchy ale wcale nie była słaba.
Traktowałam Marisę jak starszą siostrę i myślę, że byłam dla
niej jak młodsza siostra. Miała tylko jednego podwładnego-mnie,
ale uważała, że jej wystarczam. Większość starszych wampirów
miała po kilku podwładnych. Sama się mogłam się już doczekać
pozostania starszym czyli osiągnięcia wieku 150 lat. Dostaje się
wtedy nowe moce, nagle staje się silniejszym. Zostało mi jeszcze
tylko dwadzieścia sześć lat aby zostać starszym. Gdy będę mieć
trzysta lat, będę starożytnym. Będę mogła się teleportować, i
będę mieć jeszcze więcej nowych umiejętności. Jednak ja, pomimo
średniego wieku nie byłam tak słaba jak inne wampiry mojego wieku.
Potrafiłam panować nad ogniem. Nie wiem skąd nabyłam tę
umiejętność ale posiadałam ją od razu po odrodzeniu jako wampir.
Cieszyłam się z niej bo byłam dzięki niej silniejsza ale zużywała
dużo energii.
Wracając
do składu sabatu, następny jest Marcarie. Miał około dwustu
pięćdziesięciu lat, i był moim przyjacielem od zawsze w wampirzym
życiu. Kiedy nie było przy mnie Marisy to on pomagał stawiać mi
pierwsze kroki po odrodzeniu.
No
i była jeszcze Helena. Nie wiem co ona robiła w sabacie ale chyba
była tam tylko dlatego, że jakimś cudem przetrwała ponad dwieście
lat. Nie miała szczególnych umiejętności, nie potrafiła walczyć.
Była raczej cichym i spokojnym wampirem.
No
a co do tego paktu to drugą kopię posiadały oczywiście wilkołaki.
Spisane tam były warunki porozumienia ale nie oznaczało to, że nie
możemy się nawzajem zabijać. Na przykład, nie mogliśmy wchodzić
sobie nawzajem na terytoria. Po prostu. Kiedy na przykład wampir
znajdzie się na terytorium wilkołaka, jest pod jego łaską. Może
zarówno zostać zabitym, jak i jego niewolnikiem oraz może po
prostu zostać uwolniony. Jednak nigdy nie mogło być tak, że
wampir i wilkołak znajdują się na jednym szczeblu. To była
nadrzędna zasada. Zawsze, ktoś musiał być podwładnym. Inaczej
dochodziło często do rozlewu krwi oczywiście w walce o władzę.
Życie
nauczyło mnie, że zawsze trzeba być bezwzględnym, bezlitosnym i
nie kierować się uczuciami. Jednak po tym, gdy po swoich
otrzęsinach na dworze Sabatu otrzymałam tydzień życia na własną
rękę, bez żadnej opieki, bez niańki na każdym kroku i beż
rozkazów i poleceń nie mogłam powstrzymać się od powrotu w te
zakątki świata, gdzie żyłam jako człowiek. Odżywały we mnie
wszystkie wspomnienia i ludzka pamięć. Pamięć o Jacob'ie. Mimo że
z pewnością zmarł wiele lat temu, to w moim sercu nigdy nie umrze.
Zawsze mam na sobie to małe, złote serduszko, które podarował mi,
gdy widzieliśmy się po raz ostatni. Nie potrafię się z nim
rozstać. To co mnie tu przyciąga jest silniejsze ode mnie, jednak
będąc tu wkraczam na niebezpieczny teren. Było to terytorium
wilkołaka jednak miałam nadzieję, że uda mi się chociaż
przemknąć niezauważona przez New Jersey, gdzieś koło mojego
starego domu. Skoro dostałam chwilę bez nadzoru, chciałam z niego
skorzystać. Wśród śniegu, ciemne spodnie i czarna skórzana
kurtka raczej nie maskowały mnie najlepiej ale zawsze chodziłam tak
ubrana. Na nadgarstkach i łydkach miałam ukryte małe sztylety,
przydawały się czasami. Spojrzałam na zegarek a potem na niebo. Do
rana miałam jeszcze kilka godzin ale wolałam wcześniej wrócić do
swojej dziennej kryjówki. Bycie wampirem było fajne ale miało
swoje ograniczenia. Musieliśmy chować się przed słońcem. Dlatego
często, wampiry mieszkały gdzieś na północy, gdzie słońce
rzadko wita mieszkańców. Dotarłam już do pierwszych domów więc
zaczęłam powoli rozglądać się za swoim. Ciężko mi było go
poznać. Był przemalowany na żółtawy kolor, miał inny dach i
schody wejściowe, drzwi... właściwie większość. Ale zawsze
poznam wielką jabłoń, która rośnie z boku domu. Gdy byłam mała
miałam na niej domek na drzewie, zresztą nawet gdy podrosłam to i
tak często na nim przesiadywałam. Stanęłam przed nim jedynie na
kilka sekund ale przez moje myśli przeleciało całe ludzkie życie.
Rodzice, szkoła, francuski, Nathalie, Olivia, jak złamałam rękę,
dziesiąte urodziny, Taylor, Jake...pierwsza i ostatnia noc spędzona
z nim. Tak samo szybko jak się tam pojawiłam, tak szybko zniknęłam.
Zerwałam się w mgnieniu oka, żeby nie ryzykować życia i
pobiegłam dalej, drugą drogą w stronę lotniska w Waszyngtonie.
Waszyngton był terytorium wampirów więc mogłam się po nim
spokojnie poruszać. Wybiegłam już z ostatnich dzielnic na
przedmieściach i zaczął się las. Akurat w tej części byłam po
raz pierwszy, więc nie kojarzyłam tego miejsca. Las robił się
coraz gęstszy i dzikszy. Mimo że zapachów zwierząt było tu z
pewnością więcej to nie słyszałam zupełnie nic, było pusto,
cały las był uśpiony. Biegłam dalej przed siebie a płatki śniegu
unosiły się spod moich nóg i wirowały wokół twarzy. Napawałam
się tą ciszą i spokojem, których tak rzadko mogłam doświadczyć.
Kiedy myślałam, że już spokojnie dotrę do granic terytorium tego
wilkołaka coś rozproszyło moją uwagę. Rozejrzałam się w biegu
dookoła i coś po mojej prawej stronie mignęło mi przed oczami.
Rozkojarzyłam się już zupełnie, potknęłam i upadłam twarzą w
śnieg. Szybko podskoczyłam do góry i rozglądnęłam się dookoła.
Przyczaiłam się odrobinę jak dziki kot i jednocześnie się
rozglądałam i nasłuchiwałam. Niby nic nie słyszałam, nic nie
widziałam ale czułam czyjąś obecność gdzieś w pobliżu.
Pomyślałam, że może mam jakieś omamy i chciałam ruszyć dalej
ale wtedy usłyszałam trzask gałązki. Dosłownie setne sekundy
później coś, wielkiego i ciężkiego skoczyło mi na plecy.
Dopiero gdy poczułam jego typową woń domyśliłam się, że to
wilkołak. Już w pierwszych sekundach dowiedziałam się, że
właściwie nie miałam z nim szans bo mimo że miałam swoją tajną
broń to nie mogłam się na nim skupić, żeby go podpalić, chociaż
nie wiedziałam dlaczego, zazwyczaj podpalanie wrogów przychodziło
mi z łatwością. Zanim runęłam na ziemię pod jego ciężarem
zdążyłam dokładniej przeanalizować jego zapach. Owszem, była to
mieszanka zapachu mokrego kundla, z całkiem przyjemnym, świeżym
zapachem lasu tak jak u każdego wilkołaka ale wyczuwałam również
jakąś nutkę znajomego zapachu, który uruchomił małe
ostrzegawcze dzwoneczki w mojej głowie. Tyle zdążyłam przemyśleć
nim przeciwnik powalił mnie swoim ciężarem. Jednak zanim dobrze
mnie przygniótł wymknęłam się spod niego na jakiś metr. Kiedy
znowu na mnie skakał, wyskoczyłam w górę i do tyłu, opadłam na
ręce, kopnęłam go w pysk przez co łeb odleciał mu trochę do
tyłu i spowolniło go to, później szybko wybiłam się z rąk
znowu do góry i jeszcze dalej do tyłu. Zrobiłam właściwie taką
gwiazdę tylko...., że … jakby.. w poprzek. Miałam czas aby mu
się lepiej przejrzeć. Osobnik ten miał śnieżno-białą sierść,
był masywny i dobrze zbudowany. Jednak nie to przykuło moją uwagę
ale jego oczy. Przykuła mnie ich głębia. Byłam pewna, że gdzieś
już je widziałam ale z pewnością pierwszy raz widziałam białego
wilkołaka. Patrzyłam w jego oczy jak zaczarowana kiedy on w tym
czasie znów zaatakował. Wiedziałam, że skończę marnie. Jeśli
przeżyję to będę na jego łasce co też nie jest dla mnie dobre.
Wolałam już chyba zginąć, a że nie potrafiłam go spalić, w
walce też nie miałam szans to postanowiłam się poddać. Stanęłam
wyprostowana, podniosłam rękę do szyi, zacisnęłam w niej małe
serduszko ostatni raz wspominając Jacob'a i wbiłam wzrok w swojego
zabójcę. Ścisnęło mi się serce a w oku pojawiła łza. Z każdą
sekundą, gdy wilkołak biegł na mnie, coraz lepiej widziałam jego
oczy. Z każdą tą sekundą wiedziałam, że już prawie wiem, do
kogo one należą. Wilkołak wzbił się w powietrze i otwierając
szczękę skoczył mi do gardła. Mimo, że bardzo chciałam, nie
zamykałam oczu. Jego szczęka zacisnęła się na moim gardle i
przygwoździła mnie do ziemi. Ale teraz, kiedy jego oczy były tak
blisko, kiedy jego zapach był tak wyraźny wiedziałam kto to. I
nie wiedząc czemu, zanim oderwał moją głowę na dobre mnie
uśmiercając, z moich ust wyrwał się cichy szept.
-Jacob...-powiedziałam
zaczarowana. Zamarł na te słowa, jego szczęka rozluźniła troszkę
uścisk i zauważyłam, jak jego wzrok powędrował na serduszko,
które trzymałam w palcach. Otworzył szerzej oczy i spojrzał na
mnie. Było tak jakby świat się na chwilę zatrzymał. Wypuścił
mnie gwałtownie i zerwał się do biegu. Chwilę leżałam na ziemi
zszokowana nie wiedząc co mam robić. Usłyszałam jego powracające
kroki ale to nie były kroki wilkołaka. Przemienił się.
Przetoczyłam się na drugi bok aby na niego spojrzeć. To był on,
nic się nie zmienił. W szortach i koszulce na ramiączkach wyglądał
zabójczo. Leżałam dalej na ziemi nie mając siły się podnieść.
Patrzył na mnie surowym wzrokiem dlatego trochę się go
przestraszyłam. Skuliłam się odrobinę bo przy nim nie potrafiłam
maskować swoich emocji. Podszedł jeszcze bliżej i kucnął przy
mnie. Patrzył przed siebie przez chwilę a potem spojrzał na mnie.
-Dlaczego?-zapytał
a ja wiedziałam o co. Nie potrafiłam jednak odpowiedzieć. Nie
wiedziałam czemu stałam się wampirem, dlaczego Marisa mnie
przemieniła. Kiedy ją kiedyś o to zapytałam powiedziała, że
wiedziała, że otrzymam dar bo miałam silniejszą aurę niż zwykły
człowiek, a potrzebowała kogoś do pomocy. Nie wiedziałam jeszcze
jaką misję mi powierzy ale wiedziałam, że muszę być
przygotowana na różne rzeczy.-Dlaczego?!-krzyknął na mnie Jake i
poderwał się do góry.
-Nie
wiem dlaczego!-krzyknęłam do niego. Co miałam mu powiedzieć?
Odwrócił się ode mnie i przeczesał ręką włosy. Czułam wręcz
jego frustrację i wzburzenie. Zakryłam ręką twarz nie chcąc
pokazać swoich łez.
-Nie
płacz.-powiedział mniej szorstko, objął delikatnie moje ramię i
pomógł mi wstać. Otarł moje łzy i spojrzał na mnie.-Długo już
jesteś...?-zaczął.
-Wampirem?-dokończyłam
za niego.-Zaraz po wylądowaniu w Hiszpanii. Nie wiem czemu Marisa
mnie przemieniła, powiedziała, że mam dar.-Przewrócił oczami na
te słowa i szepnął pod nosem „jasne”.-Jacob naprawdę mam dar.
Władam ogniem.-powiedziałam z dumą i podnosząc się na ręce
utworzyłam mają kulę ognia. Odskoczył nagle ale widząc, że nie
zamierzam mu nic zrobić podsunął się z powrotem.
-Ja..Jakk?
Jak ty to? Że tak ten...? I tak tu?-nie mógł się nadziwić.
-Nie
wiem dlaczego tak umiem ale tak umiem i to się liczy. Jake zrozum,
było mi to pisane, tak samo jak tobie bycie wilkołakiem. Nic na to
nie poradzimy.-powiedziałam gasząc ogień.-Powiedz mi, czy, czy już
wtedy, gdy się poznaliśmy, byłeś wilkołakiem?-zapytałam. Chwilę
się wahał ale odpowiedział w końcu.
-Tak.-przyznał.-Byłem
nim już dużo wcześniej.-dodał.-Nadal masz serduszko ode
mnie.-zauważył. Wpatrywałam się w niego jak zaczarowana.-Ale to,
że masz dar, nie oznacza, że musiałaś stać się wampirem. Jesteś
wcieleniem zła! Zabijacie ludzi! Co ty tu w ogóle robisz?! Dlaczego
ja cię nie zabiłem!? Lepiej wróć tam, skąd przyszłaś!-Wzburzył
się tak nagle... nie wiedziałam co w niego wstąpiło. Krążył
przede mną a jego wściekłość się o mnie ocierała.
-Nie
mów tak! Ja nigdy nie tknęłam żadnego człowieka! Nie jestem
wcieleniem zła! Nie pamiętasz mnie już? Jacob...-mówiłam przez
łzy, a jego imię ledwie z siebie wydusiłam.
-To
jakim cudem stoisz tu przede mną?!-zapytał wyzywająco.
-Żywię
się przeważnie krwią zwierząt, a gdy żywię się ludźmi to ich
nie zabijam. To mi wystarcza. I wiesz Jacob, myślałam, że znasz
mnie lepiej. Przecież nie ważne jakiej rasy się jest, zawsze ma
się wybór, zawsze można wybrać między dobrem a
złem.-powiedziałam smutno.-Skoro miałeś mnie zabić to lepiej to
zrób teraz, bo nie chcę żyć na świecie,wiedząc, że mnie
nienawidzisz.-dodałam. Odwrócił się do mnie szybko.
-A
więc będziesz musiała z tym żyć, bo mimo że cię nienawidzę,
to cię nie zabiję. Powiedziałem już. Idź tam, skąd
przyszłaś.-powiedział cicho ale każde jego słowo było dla mnie
jak żyletka. Z moich oczy spłynęło jeszcze więcej łez.
Popatrzyłam na niego po raz ostatni, odwróciłam się i powoli
poszłam w stronę Waszyngtonu. Co z tego, że niedługo miało
świtać? Już mnie to nie obchodziło. Nic mnie już nie obchodziło.
Wolałam żyć w przekonaniu, że Jake był człowiekiem i zmarł
wiele lat temu, niż, że nadal jest na tym świecie ale mnie
nienawidzi. Jake nie poruszył się z miejsca a ja uwalniając swoje
moce dowiedziałam się nawet, że nadal na mnie patrzy. Nie zaszłam
daleko a w mojej kieszeni zawibrował telefon. Zatrzymałam się,
wyjęłam go z kieszeni i spojrzałam na wyświetlacz. Dzwoniła
Marisa więc mimo że nie chciałam przy Jacob'ie z nią rozmawiać,
musiałam odebrać.
-Co
się stało?-zapytałam. Byłam pewna, że nie dzwoniłaby bez powodu
skoro był to tydzień mojej wolności.
-Jessica!
Musisz się gdzieś ukryć! Jabari chce cię zabić! Dowiedział się
o twoim darze!-krzyczała Marisa. Jabari nie wiedział o tym, że
umiem władać ogniem ponieważ Marisa nie chciała aby mnie jej
zabrał.
-Marisa!
Poczekaj! Nic nie rozumiem! Po kolei!-powiedziałam. Moje moce
odebrały niespokojne ruchy Jacob'a, wiedziałam, że słyszał całą
rozmowę ale nie myślałam, że jakkolwiek zareaguje na te słowa.
-Pamiętasz
na pewno jak mówiłam, że stworzyłam Cię nie bez powodu.
Wiedziałam już dawno temu, że Jabari coś kombinuje ale nie
wiedziałam co. Mimo wszystko postanowiłam się zabezpieczyć i
stworzyłam ciebie. Twój dar to coś wyjątkowego a przez te sto
dwadzieścia lat stałaś się tak silna jak ja. Wiedziałam, że
muszę go zabić ale sama z Marcariem nie dałabym rady. We trójkę
mielibyśmy szanse gdyby nie dwie kwestie. On może Cie kontrolować
tak jak każdy z Sabatu zresztą.-Wzburzyłam się na te sowa i już
chciałam na nią krzyczeć ale mówiła dalej.-Wiem, ze jesteś zła
ale nie czas na to. Po prostu najsilniejszy członek Sabatu może
kontrolować wampiry stworzone przez innych członków ale nie martw
się, dzieje się tak tylko wtedy, gdy cię widzi. Druga sprawa to
taka, że stworzył sobie armię wampirów. Torturowałam jednego z
nich i wiem, że on chce zabić wszystkie wampiry, które mu się
sprzeciwią a potem wytępić cały ród wilkołaków. Jess, wiesz co
to oznacza? To będzie potężna wojna i nie da się jej
przeprowadzić w ukryciu przed ludźmi. A przecież to nasza
najważniejsza zasada. Chronić ludzi przed dowiedzeniem się o nas.
Nie możemy do tego dopuścić. Musisz dlatego znaleźć sposób na
to, żeby Jabari nie mógł cię kontrolować i musisz się na razie
ukrywać. Kiedy znajdziesz sposób, wróć do Londynu i wtedy się z
nim zmierzymy.
-Poczekaj
jeszcze!-Krzyknęłam za nią.-Jak Jabari się do wiedział o moim
darze?-zapytałam chociaż już i tak kręciło mi się w głowie od
nadmiaru informacji.
-Torturował
Marcariego, właśnie go znalazłam w podziemiach zamku ale Jabariego
już przy nim nie było. A teraz idź już. Musisz się schronić
przed słońcem, niedługo będzie przecież u ciebie świtać.
Pamiętaj, dopóki Jabari cię nie widzi, nie może cie kontrolować
więc dobrze się ukrywaj. Jeżeli cię teraz zabije to nic go już
nie powstrzyma.-powiedziała.-Muszę zająć się Marcarim. Do
zobaczenia. Wierzę w ciebie.-dodała po czym się rozłączyła. A
więc groziło mi niebezpieczeństwo. Dodatkowo nie mogłam zginąć,
tylko stawić mu czoło. Nie miałam jednak pojęcia jak mam znaleźć
sposób na to aby Jabari nie mógł mnie kontrolować. Bałam się
strasznie i czułam, że jednak niedługo zginę. Odwróciłam się
ostatni raz w stronę Jacob'a patrząc na niego smutno. Nie dość,
że on mnie nienawidzi to mam na głowie jeszcze Jabariego.
Odwróciłam szybko głowę z powrotem i rzuciłam się biegiem
przed siebie.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Rozdzialik owszem, długi ale dużo w nim takiej opisówki i sporo namieszane ale to jest proste tylko nie wiedziałam jak przelać to kartką i ciągle nie byłam pewna, czy o czymś nie zapomniałam napisać albo czy o czymś nie napisałam drugi raz. Dlatego piszcie jak czegoś nie czaicie czy coś... Odpowiem w następnej notatce na wszystkie pytania :D
A teraz komentujcie!!!
wtorek, 9 kwietnia 2013
Rozdział 11
No to jak dodałam rozdział o Renesmee to i od razu o Jessice :D
Przez
całą resztę nocy miałam okropne sny, koszmary. Ale budząc się w
ramionach wspaniałego mężczyzny, z którym spędziłam
fantastyczną noc od razu się uspokajałam. Rankiem, spod lekko
przymrużonych powiek widziałam jak oparty na łokciu Jake wpatrywał
się we mnie z lekkim uśmiechem na twarzy. Delikatnie gładził to
mój policzek, to mój nosek. Mimowolnie uśmiechnęłam się do
niego i położyłam mu rękę na nagim torsie. Popchnęłam go tak,
żeby nie leżał już na boku i położyłam na nim swoją głowę.
Objął mnie pode mną jedną ręką i teraz gładził mnie po
ramieniu i plecach. W tym momencie uświadomiłam sobie, że jestem
naga. Poczułam jak moje policzki oblały się czerwonym policzkiem
ale co miałam teraz zrobić nie chciałam od niego uciekać do...
domu... Wtedy właśnie moich myślach zaistniało jedynie
przekleństwo i wielki chaos. Dzisiaj właśnie wyjeżdżam do
Hiszpanii! Moje serce niemal stanęło na tą myśl ale musiałam
jakoś funkcjonować. Zerwałam się szybko z łóżka zrywając z
Jacob'a kołdrę i owijając się nią, po czym pobiegłam do
przedpokoju, gdzie zostawiłam torbę.
-Jessica!-usłyszałam
za sobą wołanie Jacob'a.
-Nic
się nie stało, już idę.-powiedziałam po czym zaczęłam grzebać
w torbie. W końcu odszukałam swój telefon, którego właśnie
szukałam. Na całe szczęście nie było bardzo późno ale i tak
musiałam się streszczać. Było przed dziesiątą a na lotnisku
podobno mieliśmy być około trzeciej. Ale nie to mnie martwiło.
Wystraszyłam się trzydziestu nieodebranych połączeń i SMS-ów od
rodziców. Pisali coś, że się martwią, żebym zadzwoniła, że
jutro będą dzwonić an policję jak nie oddzwonię... nie czytał
więcej SMS-ów tylko w drodze powrotnej do sypialni wybrałam numer
mamy. Odebrała właściwie od razu.
-Dzięki
bogu. Jessica, kochanie! Gdzie ty jesteś?! Tak bardzo się o ciebie
martwiliśmy! Wiemy oboje, że cie skrzywdziliśmy, ale i tak cię
kochamy. Nie uciekaj od nas, proszę!! Jakoś Ci to wynagrodzimy.
Wiemy, to był nasz błąd.-nawijała jak najęta, cała mama.
-Dasz
mi coś powiedzieć?-spytałam przez telefon, kładąc się w tym
samym czasie koło Jacob'a.
-Przepraszam,
po prostu zrozum mnie.-powiedziała po czym zamilkła.
-Jestem
u... Nathalie.-Jake uśmiechnął się do mnie znacząco.-Zostałam u
niej na noc. Wiem, że powinnam była dać wam znać ale
zapomniałam.-mówiłam beznamiętnie.
-Kamień
spadł mi z serca.-powiedziała.
-O
której mam być w domu?-zapytałam.
-Dobrze
by było, jakbyś za dwie godziny najpóźniej tu była.-powiedziała
powoli.-Tato po ciebie pojedzie, spokojnie.-Jake pokiwał przecząco
głową.
-Nie
trzeba, mam transport.-powiedziałam.
-Tato
Nathalie? Nie trzeba, Tato może po ciebie pojechać. Naprawdę, on
też bardzo się o ciebie martwił.-mówiła.
-Nie
tato Nathalie. Mam transport i tyle. Przyjadę za dwie godziny.
Pa.-powiedziałam i nie czekając aż coś powie rozłączyłam się
i odłożyłam telefon. Cieszyłam się, że nie dostałam ochrzanu.
-Zawiozę
Cię.-powiedział Jake.
-Zostały
nam już tylko dwie godziny.-powiedziałam smutno.
-Powiedz
mi... Nie zraniłem cię tej nocy?-zapytał niepewnie Jake.
-Jake,
kochanie. Dałeś mi najwspanialszą noc w moim życiu. Jak mógłbyś
mnie zranić? Kocham cię.-powiedziałam zaskoczona jego pytaniem ale
odpowiedź na nie była prosta.
-Nie
wiem. Jesteś taka mała i bezbronna. Delikatna jak mały kwiatuszek.
Chociaż momentami pokazywałaś pazurki.-przyznał Jake.-Po prostu
się boję, że cię jakoś skrzywdzę.
-Nie
martw się, jakoś bym sobie poradziła.-powiedziałam obejmując
mojego wielkoluda.
-Co
zjesz na śniadanie?-zapytał po chwili milczenia. W końcu
podnieśliśmy się z raju i zaczęliśmy się zbierać.
Nawet
nie wiem kiedy zleciał ten czas ale było już za dwadzieścia
dwunasta więc musieliśmy wyjeżdżać. Tak bardzo nie chciałam,
żeby ten moment nadszedł. Starałam się więc wykorzystać każdy
moment aby zapamiętać zapach, dotyk, wygląd i samego Jacob'a.
Cieszyłam się bardzo, że mieszkał na ostatnim piętrze, więc
mieliśmy sporo czasu na wspaniałe pocałunki w windzie. Doszliśmy
w końcu do czarnego BMW i odjechaliśmy. Dokładnie za pięć
dwunasta byliśmy pod moim domem. Jake odprowadzał mnie pod same
drzwi. Tak samo jak za pierwszym razem wspięłam się na pierwsze
schodki i odwróciłam do niego, tyle, że tym razem go pocałowałam.
Tak namiętnie jak nigdy. Starałam się zapamiętać każdy,
najmniejszy szczegół, aby nigdy go nie zapomnieć. Kiedy wreszcie
się od siebie oderwaliśmy Jake rozpiął swój płaszcz i wyjął z
zewnętrznej kieszonki małe pudełeczko.
-To
dla Ciebie, chciałem Ci dać to wczoraj po balu ale teraz jest
lepszy moment.-powiedział po czym wręczył mi małe, czerwone
pudełeczko. Spojrzałam na niego niepewnie i powoli je otworzyłam.
Nie wierzyłam własnym oczom. Ukazało mi się to małe serduszko,
które tak bardzo podobało mi się w sklepie.
-Jake,
naprawdę nie trzeba było.-Powiedziałam zaskoczona.-Jest naprawdę
piękny. Ja nic dla Ciebie nie mam na pożegnanie, a chciałabym..-na
chwilę się zacięłam ale obiecałam sobie, że nie będę
płakać.-Chciałabym abyś mnie zapamiętał.-Wzięłam głęboki
wdech, a potem spokojnie wypuściłam powietrze.
-Zapamiętam
Cię na zawsze, obiecuję.-Przyrzekł po czym objął mnie mocno
przytulając do siebie.
-Będę
je zawsze nosić. Zawsze.-szepnęłam.-Chcę, żebyś to ty mi je
założył.-poprosiłam, odwróciłam się tyłem podając mu
pudełeczko i rozpinając kurtkę. Jake delikatnie muskając moją
szyję odgarnął moje włosy na przód, ale ja podniosłam je rękami
do góry. Już po chwili na mojej szyi wisiało to śliczne
serduszko.
-Do
zobaczenia kiedyś Jake.-powiedziałam smutno, pocałowałam
delikatnie i weszłam do domu.
Kilka godzin później..
Smutek,
jedynie on istniał w moim sercu. Tęsknota-ona była w moich oczach.
Tęsknota za tym co kocham najbardziej. Ten cały pośpiech,
pakowanie się i to wszystko wykańczało mnie. Ale najbardziej
przytłaczał mnie brak Jacob'a i brak wizji zobaczenia go w
najbliższym czasie. Będąc już na lotnisku i czekając na samolot
z rodzicami myślałam, że mam zwidy kiedy metr ode mnie stanął
właśnie on.
-Przepraszam,
ma pan jakiś problem?-zapytała moja mama, kiedy ja stałam
wpatrując się w ziemię. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że
mężczyzna stojący przede mną jest prawdziwy. Podniosłam powoli
głowę chcąc mu się przyjrzeć ale znowu myślałam, że mam
zwidy. Dopiero kiedy się do mnie odezwał wiedziałam na pewno, że
to on.
-Jessica?-zapytał
niepewnie.
-Jacob!-rzuciłam
się na niego po kilku sekundach analizowania. Objął mnie tymi
swoimi wielkimi ramionami.-Jak dobrze, że jeszcze
przyjechałeś.-powiedziałam. Nie zwracałam uwagi na to, że
rodzice stoją zaraz koło mnie, oczywiście liczył się Jake.
-Musiałem
zobaczyć cię ten ostatni raz.-szepnął w moje włosy.
-Pasażerowie
lotu z New Jersey do Madrytu proszeni są do odprawy.-powiedziała
przez głośnik jakaś kobieta. To był właśnie nasz lot. Jeszcze
ostatni raz chciałam posmakować jego ust, by móc zapamiętać go
na zawsze.
-Jessica,
musimy iść.-spojrzałam przelotnie na mamę ale znów wróciłam
wzrokiem na Jacob'a. Wspięłam się trzymając jego ramion i
przymykając oczy, pocałowałam delikatnie i ze łzami w oczach
chwyciłam bagaż podręczny.
-Dziękuję
za wszystko Jake.-powiedziałam jeszcze i poszłam za rodzicami.
Rozpacz.
Już nie tylko smutek, tęsknota. Czysta rozpacz i przygnębienie
były w moim sercu spoglądając z lotu ptaka na ukochane miasto,
wspomnienia, które w nim pozostawiam i Jacoba. Całe życie...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Nie dość, że krótki to i jeszcze smutny... No ale co zrobić? Tak musiało być :D
KOmentujcie D:
Subskrybuj:
Posty (Atom)