poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Dlasze losy

Jest juz prolog kolejnej mojej książki o Ness :D
New-Life-Of-Nessie
zapraszam :D

Rozdział 15: Nie lubię tego, nie lubię okazywać strachu, tego, że się boję. Jednak tracąc kogoś bliskiego nie potrafię ukrywać moich uczuć.

Tatatadam!
Proszę bardzo! Kolejny rozdzialik, a nowy i Ness chyba zacznie się dzisiaj pisać :D 
Miłego czytanka  


Bartman przywiózł moje walizki. Były dwie. Większa z ubraniami a druga, mniejsza z bronią, dokumentami i pieniędzmi. Szybko sięgnęłam po czystą, czerwoną, koronkową bieliznę, ciemne jeansy, czarny T-shirt i skórzaną kurtkę, którą na razie rzuciłam na łóżko. Teraz sięgnęłam po mniejszą walizkę. Wyjęłam noże, dwa pistolety, naboje, kabury-jak na razie wszystko co do ilości się zgadzało. Pieniądze również w nienaruszonym stanie, paszport, dowód osobisty. Wszystko było jak należy. Postawiłam nogę na łóżku, podwinęłam nogawkę i przypięłam sobie paski z nożem. Drugi chciałam zapiąć na przedramieniu, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi. Coś mi nie pasowało, bo przecież na dole był strażnik i zawsze wcześniej pytał czy wpuścić danego gościa ale może Jake wcześniej do poinformował na ko kogo czeka, chociaż mi nie raczył powiedzieć. Stanęłam więc nieruchomo i nasłuchiwałam. Jake podniósł się z kanapy i poszedł do przedpokoju. Szkoda, że jego drzwi nie miały wizjera ale trudno, co może się stać? Kto niby może tu wejść kto zagrozi Jacob'owi? Sekundę przed tym, jak otworzył drzwi tknęło mnie coś, żeby przeszukać teren. Uwolniłam moce i wystraszona wybiegłam z sypialni. Spojrzałam w stronę drzwi wejściowych. Trzech wampirów. Jeden z martwym Bartmanem trzymając go za kark, drugi przyczajony z tyłu i trzeci z pistoletem wymierzonym w Jacob'a, który jeszcze w tym czasie nie zdążył ogarnąć sytuacji. To była wada wilkołaków. Pod postacią człowieka, zmysły miały równie czuło jak u wilka ale już nie poruszały się z taką prędkością. Mierzył w Jacob'a, i już naciskał spust, kiedy rzuciłam w niego nożem, który akurat trzymałam w ręku. Tak się cieszyłam, że nie zdążyłam go zapiąć, bo nie musiałam go odpinać. Trafiłam go w serce, przez co wywaliło go do tyłu ale i tak zdążył strzelić niestety trafiając w Jacob'a, który dopiero zaczął mnie wołać. Nawet nie zauważył, że już przyszłam, ale to spowolnienie, naprawdę nie było na jego korzyść. Mój wspaniały wilkołak opadł na podłogę, odwracając się jeszcze w moją stronę. Nie mając na razie szans aby do niego podejść podpaliłam tego wampira po lewej. Ten po prawej ruszył w moją stronę. Ruszyłam więc na niego, w połowie drogi skoczyłam pod sam sufit i przelatując nad nim wyrwałam mu głowę. Ten trzeci dopiero wyjmował nóż z serca bo był długo w szoku i unieruchomieniu. Takie trafienie go nie zabiło. Jedynym sposobem na zabicie wampira jest wyrwanie my głowy lub serca. Podbiegłam do niego wbijając szpony w gardło. Złapał mnie za tą rękę chcąc się wydostać. Był młodym wampirem, z pewnością starsze były tamte wampiry, które z łatwością przyszło mi zabić. Podniosłam go do góry przez co zaczął wierzgać nogami mimo że był wyższy ode mnie.
-Jak mnie znalazłeś?!-warknęłam. Nie chciał odpowiadać więc mocniej zacisnęłam swoją dłoń na jego gardle. Po palcach spływała mi jego krew a pod paznokciami czułam jego żyły.-Gadaj, to cię oszczędzę.-powiedziałam.
-Jabari kazał nam ciebie odnaleźć. Pytaliśmy o ciebie w najbardziej zaludnionym mieście wampirów. Kiedy się dowiedzieliśmy, gdzie się zatrzymałaś czekaliśmy na ciebie, ukryci pod niewidzialną osłoną w hotelu pod twoimi drzwiami każdej nocy i każdego dnia. Aż zjawił się ten lokaj po twoje rzeczy.-Tak jak myślałam, naiwny dzieciak. Jabari się nie postarał, na pewno ma wielu innych, silniejszych wampirów. Wbiłam paznokcie drugiej ręki w jego serce.
-Ale mówiłaś..-zaczął ale mu przerwałam.
-Zmieniłam zdanie.-syknęłam wyrywając jeszcze ciepłe od czyjejś krwi serce i spuszczając go na ziemię. Zrobiłam krok do tyłu nad Jacob'em i klęknęłam przy nim. Sprawdziłam ledwie wyczuwalny puls i wymacałam okolice rany. Został postrzelony w ramię, zaraz nad sercem. Rozerwałam jego koszulę patrząc na ranę. Ciężko było mi powstrzymać się od napicia się jego krwi, pachniała tak kusząco. Ale jeśli już raz dałam radę to i teraz też dam. Objęłam jego twarz dłońmi nachylając się nad nim.
-Jake, Jacob. Słyszysz mnie?-Tylko otworzył trochę oczy, ledwie przytomny.-Ufasz mi? Prawda? Będzie dobrze, tylko mi ufaj.-powiedziałam. Wiedziałam, że muszę wyjąc kulę i to tak, żeby stracił przy tym jak najmniej krwi, co zapewne będzie ciężkie. Ale aby wyjąc kulę musiałam bardziej rozciąć skórę wokół rany. Pobiegłam więc szybko do łazienki, wzięłam wodę utlenioną i przemyłam nią ręce. Wróciłam po kilku sekundach do Jacob'a i znów klęknęłam przy nim.
-Będzie boleć.-ostrzegłam cicho. Lewą ręką ucisnęłam okolice rany i wyciągnęłam prawą rękę nad niego. Zawahałam się na chwilę zastanawiając się czy dobrze robię ale innego wyjścia nie widziałam. Swoim twardym paznokciem rozcięłam jego skórę najdelikatniej jak tylko mogłam. Widziałam jak resztkami sił Jake zacisnął mocniej szczękę i dłonie w pięści jednak nie wydał z siebie żadnego odgłosu. Teraz przede mną było jeszcze gorsze zadanie. Zamknęłam na chwilę oczy aby nie patrzeć na krew, która teraz mocniej się lała, była tak kusząca a ja musiałam na chwilę ochłonąć. Jednak z drugiej strony wiedziałam, że muszę się streszczać. Jacobowi kończył się czas na życie a mi na ucieczkę stąd. Nie wiedziałam na pewno czy te wampiry zdążyły powiadomić Jabariego o moim miejscu pobytu ale dla bezpieczeństwa musiałam stąd uciekać. A razem ze mną i Jacob. Urwałam kawałek swojego podkoszulka i przyłożyłam do rany lewą ręką. Dwa palce prawej, teraz już bez większego zastanawiania się włożyłam w ranę. Jake wygiął się z bólu i krzyknął przeraźliwie. Wiedziałam jaki ból mu zadałam ale musiałam to zrobić dla jego dobra. Złapałam szybko kulę i wyszarpując ją z jego ciała szybko przyłożyłam kawałek mojej koszulki do rany by zatamować krwotok. Kulę odrzuciłam gdzieś na bok i ucisnęłam lekko ranę. Całe ręce miałam już w jego krwi ale teraz już mi to nie przeszkadzało. Wiedziałam, że nie mogę już więcej, nigdy więcej, pod żadnym pozorem napić się jego krwi. Ani jednej kropelki. Zostawiając go na chwilę samego pobiegłam do łazienki, do szafki z apteczką. Wzięłam stamtąd jałowe opatrunki, bandaże, gaziki, igłę, nitkę i jakieś maści odkażające. Jake oddychał ciężko, wiedziałam, że rana nadal bardzo go boli. Posmarowałam więc szybko jej okolice maścią odkażającą. Przemyłam igłę wodą utlenioną i nawlekłam nitkę. Musiałam teraz zaszyć ranę bo nie byłam pewna czy nawet u wilkołaka sama się zrośnie. Nachylając się bardziej nad nim zaczęłam zszywać jego skórę. Zacisnął pięści jeszcze mocniej i syknął z bólu.
-Spokojnie Jake, już kończę.-starałam się go jakoś uspokoić. Skończyłam zszywanie i zajęłam się opatrunkiem. Zrobiłam wszystko jak najstaranniej tylko mogłam i przeniosłam Jacoba do sypialni aby odpoczął. Oddech powoli mu się uspokajał ale był nadal bardzo słaby. Serce ledwo pompowało krew, był blady jak trup i nie wiedziałam czy da radę przeżyć dobę. Ale przecież musiał, był wilkołakiem. Musiał się z tego jakoś wylizać. A ja mu przy tym pomogę, na pewno go nie zostawię. Obiecałam sobie i zaczęłam nas pakować. Skończyłam zakładanie swojej broni i pomyślałam, że Jacobowi też się przyda, więc zostawiłam an wierzchu też coś dla niego. Nie chciałam, żebyśmy byli obładowani więc pakowałam nas tylko do dwóch plecaków. W pośpiechu do jednego wzięłam wszystkie dokumenty swoje i Jacoba, pieniądze i karty kredytowe, kluczyki do samochodu, do tego opatrunki na zmianę dla Jacoba i leki, które mogły się przydać a które znalazłam w szafce. Do drugiego wrzuciłam resztę broni i coś o czym sobie w ostatniej chwili przypomniałam. Książkę, która z pewnością pomoże mi odkryć, kim dokładniej jestem. Wsunęłam ją ostrożnie do plecaka z bronią. Wszystko zajęło mi zaledwie trzy minuty więc szybko zajęłam się ciałami wampirów i Bartmana. Przeniosłam je wszystkie do salonu i ułożyłam na jednej kupce po czym spaliłam. Wytarłam ślady krwi na korytarzu przed mieszkaniem i wróciłam do Jacob'a. Wyraźnie słyszałam, że serce jest już mocniejsze i da sobie jakoś radę. Nie wiedziałam, że wilkołaki są aż tak mocne. Jednak wiedziałam, że teraz Jake potrzebuje naprawdę dużo odpoczynku co nie będzie takie łatwe do spełnienia, skoro musieliśmy uciekać.

Rozdział trochę krótki ale coś sie przynajmniej dzieje :D
KOMENTUJCIE!!! 

sobota, 20 kwietnia 2013

Rozdział 14: Dla miłości się żyje, dla miłości chce sie żyć, jednak moim zadaniem jest chronić ciebie i naszą miłość.

 Heja, no i next, proszę bardzo. Osoby, które czytały również bloga o Ness niech przeczytają poprzednią notkę :D


Długo leżałam z Jacob'em rozmyślając sobie o nas ale nie doczekałam się jego pobudki. Chciałam mu jeszcze jakoś wynagrodzić czyn, którego wczoraj dokonał więc wstałam aby zrobić mu śniadanie. Jeszcze co nieco pamiętałam z ludzkiego życia więc zabrałam się do roboty. Usmażyłam pyszną jajecznicę na boczku, do tego świeże tosty z szynką i papryką, kawa i świeże, pokrojone owoce na deser. Kiedy to wszystko przygotowywałam, aż ślinka mi leciała ale jedynie na ludzkie wspomnienia o smaku tych wszystkich rzeczy. Teraz nic z tego nie pachniało smakowicie.
Wszystko było już na stole, parzyłam jeszcze tylko kawę ale nie usłyszałam żeby Jake wstał. Stałam oparta rękoma o blat i czekałam aż zaświeci się lampeczka w ekspresie do kawy, co będzie oznaczać, że jest już gotowa, kiedy silne ręce złapały mnie w pasie a czyjeś usta zaczęły całować mnie po karku. Objęłam go ręką za szyję, i choć bardzo chciałam kontynuować to musiałam złapać go za włosy i od siebie odciągnąć. Widziałam lekką urazę w jego oczach więc szybko dałam mu całusa na przeprosiny i powiedziałam.
-Też bym chciała ale nie teraz Jake. Muszę... zrobić tyle rzeczy. Muszę znaleźć sposób w jaki mam powstrzymać Jabariego... to jest takie trudne.-Dotknął mojego policzka odgarniając mi włosy.
-Czy ta jedna godzina...
-Nie Jake.-Przerwałam mu zanim dokończył.-Zawsze kiedy jestem przy tobie czuję się jak małe dziecko, tak jak kiedyś. Jednak nie miałeś okazji poznać mojej drugiej strony. Ja już od dawna nie jestem dzieckiem Jake. I kiedy chodzi o czyjeś życie, zachowanie naszej tajemnicy i ochronę Ciebie to jestem naprawdę bardzo poważna. Nie mam czasu teraz na takie zabawy, chociaż uwierz, bardzo bym chciała.-Ostatnie słowa powiedziałam cicho, i w taki sposób jakbym zawiodła samą siebie. Jake spuścił głowę i westchnął.
-Nie traktowałem Cię jak dziecko. Zawsze byłaś bardzo dojrzała.-powiedział nie patrząc na mnie.
-Nie o to mi chodzi Jacob. Kiedy chodzi o walkę w ważnej sprawie nie jestem ani trochę podobna do siebie. Nie jestem ani delikatna, ani ostrożna. Nie jestem sobą. Masz rację Jake, może i jestem nadal tą samą Jessicą, tak gdzie było moje serce ale jestem też jednak wampirem.-powiedziałam jeszcze zanim zaczęłam odchodzić. Musiałam wrócić na chwilę do Waszyngtonu po moje rzeczy. Karty kredytowe, ubrania i broń. Nie mogłam bez niej walczyć, bo kiedy mój dar zawodził musiałam radzić sobie inaczej. Noże i sztylety zawsze były przydatne.
-A wiesz czego się najbardziej boję przy tobie?-zapytał wyrywając mnie z rozmyślań. Myślałam, że już nic nie powie. Odwróciłam się do niego stojąc przy drzwiach do łazienki. Nadal na mnie nie patrzył. Stał oparty o blat tak samo jak ja wcześniej. Nie widziałam sensu pytania się go o co mu chodzi więc czekałam tylko aż kontynuuje.-Z resztą nie ważne.-zrezygnowany pokręcił głową. Wzruszyłam do siebie ramionami i weszłam do łazienki. Stojąc pod strumieniem ciepłych kropli wody zastanawiałam się, czego we mnie boi się Jacob? Czy on w ogóle mógł się czegoś bać?
Przeszkadzało mi to, że po wyjściu spod prysznica, musiałam założyć brudną bieliznę ale na szczęście koszulę Jacob'a wzięłam świeżą. Wyszłam z łazienki z obawą, że Jake jest obrażony o moje słowa ale niestety nie mogłam nic na to poradzić.
-Dzięki za koszulę.-próbowałam jakoś go udobruchać i zacząć rozmowę. Pił kawę siedząc w salonie na kanapie i przeglądając jakieś papiery.-A więc, jaki teraz prowadzisz biznes?-zapytałam. Nie patrzył na mnie ale na szczęście odpowiedział. Kiedy ja byłam w łazience on zdążył się ubrać w czarną koszulkę na grubych ramiączkach i ciemne jeansy.
-Nadal mam ten sam hotel ale wybudowałem też w kilku innych państwach.-powiedział niby normalnie ale nadal na mnie nie patrzył.
-Dlaczego na mnie nie patrzysz?-zapytałam nie zastanawiając się czy powinnam pytać czy też nie.
-Bo jesteś zbyt seksowna. Jeśli na ciebie spojrzę to już nie będę mógł się skupić na pracy.-Miałam nadzieję, że odpowiada szczerze ale chyba wolałabym aby na mnie patrzył.-I proszę nie bądź złośliwa i rób nic głupiego.-Dodał mimowolnie się uśmiechając kiedy zaczęłam do niego podchodzić z planem pocałowania go a potem ucieczki. Chociaż wiedziałam, że nie mogę tracić czasu to mnie strasznie korciło. Na szczęście mnie powstrzymał.
-Jake, muszę wrócić do Waszyngtonu.-powiedziałam. Nawet nie myślałam, że takie słowa wywołają taką reakcję ale zerwał się do góry, podbiegł do mnie łapiąc mnie za ramiona i powiedział.
-Nie jedź, Nie odchodź ode mnie. Proszę, nie rób mi tego, będę na ciebie patrzył tylko nie...
-Spokojnie.-Jejciu, ten to miał.. normalnie...nie wiem co ale to było troszkę dziwne. Jaaa cieee... ja się chyba przez niego też robię dziwna... moje myśli mnie dobijają. Zastanowiłam się nad tym totalnie bezsensownym czymś i mówiłam dalej.-Muszę jechać po swoje rzeczy. -Jake wyraźnie odetchnął z ulgą. Rozluźnił swoje mięśnie i patrzył teraz na mnie łagodnie. Jego niepewność i lęk w tych cudownych oczach sprawiały, że sama też się bałam.
-Nie jedź, to może być niebezpieczne. Zadzwoń do hotelu i powiedz, że przyjedzie po nie Bartman Punkiel.-zarządził właściwie nie czekając na moją decyzję czy zgodę.
-A niby dlaczego mam wysyłać tam jakiegoś obcego faceta? Kim on w ogóle jest?-zapytałam naburmuszona.
-To mój zaufany asystent. Posłuchaj, przecież sama też wiesz, że tak będzie lepiej. A co jeśli tylko tam na ciebie czeka Jabari?-powiedział spokojnie.
-Wiem, że masz rację, ale zapamiętaj, że nie lubię, gdy decyduje się za mnie i nie rób tego więcej.-ostrzegłam surowo, chyba trochę za bardzo.
-Dlaczego musisz być taka podniecająca gdy się złościsz?-zapytał lustrując mnie od stóp do głowy. Mimo że lubiłam gdy tak na mnie patrzył, przyprawiało mnie to o przyjemne ciepło i lekki dreszczyk to czułam się nieswojo. Pół naga, przed nim bez żadnej broni czy osłony czułam się bezbronna. Szybko wyrzuciłam z głowy te myśli i wędrując do jego gabinetu, który znajdował się zaraz na prawo od drzwi wejściowych w przedpokoju powiedziałam.
-Więc, jeśli możesz to poproś go o to a ja zadzwonię do hotelu.-wydałam dyspozycję i zamknęłam się w gabinecie. Nigdy jeszcze w nim nie byłam. Był raczej chłodno urządzony chociaż gustownie. Ściany były niemalże granatowe, chociaż meble rozjaśniały ogólny wizerunek pokoju. Nie wiem czy dobrze rozpoznałam ale chyba były z jasnego dębu. Naprzeciwko wejścia, na środku stało duże biurko z czarnym skórzanym krzesłem za którym z kolei było ogromne okno na całą ścianę ale na szczęście z żaluzjami. Na prawo była pasująca do mebli kanapa, zaś po drugiej stronie komoda, na której leżała sterta dokumentów. Na tej samej wysokości co biurko, przy ścianach stały biblioteczki. Ta po mojej prawej była z dokumentami, teczkami i nowymi książkami. Przeleciałam wzrokiem po ich tytułach i żadna mnie nie zainteresowała. Podeszłam do tej drugiej i wiedziałam, że tu znajdę coś dla siebie. Nie miałam czasu się teraz każdej przyglądać ale większość z nich była stara i o tematyce, której mogłam się trochę domyślić. Większość była o wampirach, magii, stworzeniach z siłami nadprzyrodzonymi i innych takich. Najbardziej zainteresowała mnie książka o tytule „Dzieci żywiołów”. Była gruba i wiedziałam, że mogę w niej znaleźć odpowiedź na częściowe swoje pochodzenie. Albo przynajmniej to, dlaczego umiem władać ogniem. Chciałam się czegoś szybko dowiedzieć, więc czym prędzej zadzwoniłam do hotelu i powiedziałam co i jak. Odłożyłam telefon, który stał na biurku obok laptopa i podeszłam z powrotem do biblioteczki. Powoli sięgnęłam ręką po książkę, zdmuchnęłam z niej kurz i przetarłam ręką. Tytuł był złoty i ręcznie grawerowany tak samo jak rogi książki. Okładka nie była bardzo zniszczona ale strony były zżółknięte a litery trochę rozmazane. Co mnie zdziwiło, książka była pisana ręcznie. Na pierwszej stronie na środku było napisane.
Księga czterech żywiołów. Jeśli to czytasz, to jesteś jednym z nas.” Pod spodem były cztery podpisy, których nie mogłam rozczytać. Przewróciłam następną kartkę. Była biała, z jakiegoś dziwnego tworzywa, jakby trochę przezroczystego. Wydawała się delikatna wiotka ale nawet gdy próbowałam ją rozedrzeć to nie dałam rady. Spojrzałam na nią pod światło ale nadal nie było na niej nic widać. Zastanawiałam się, jak mogę odczytać co na niej jest napisane. Przewertowałam szybko pozostałe kartki. Dokładnie jedna czwarta z nich była taka sama, kolejna jedna czwarta była niebieska, następna była zielona a ostatnia pomarańczowa. Domyśliłam się, że każdy kolor oznacza oddzielny żywioł. Przerzuciłam więc kartki na kolor pomarańczowy, na mój żywioł. Ku mojemu zaskoczeniu, to co było tutaj napisane mogłam spokojnie przeczytać. Nie wiem jak to ktoś zrobił ale pewnie można było czytać strony dotyczące tylko swojego żywiołu. Siadłam na krześle przy biurku i zaczęłam czytać. Na pierwszej stronie było napisane „Ogień jest ostatni, bo to ogień wszystko kończy.” Przerzuciłam następną kartkę i przeleciałam ją wzrokiem. Było tu mniej więcej napisane, że jest to najniebezpieczniejszy z darów i osoba go posiadająca ma wielką władzę dzięki temu. Na kolejnych opisane było mniej więcej jak się nim posługiwać. Zaciekawiła mnie możliwość tworzenia zimnego ognia. Przybierał on kolor niebieski i był tak zimny, że w odczuciu jakiejś istoty nim dotkniętej wydawał się gorący jak zwykły ogień. Jednak ciało porażonego nie spalało się tylko zamarzało, co było przydatne gdy chciało się zachować zwłoki ofiary lub po prostu coś zamrozić. Zastanawiało mnie dlaczego jest to jednak nazywane ogniem. Ale z drugiej strony, starając się dopasować coś podobnego do innych żywiołów, coś co zarówno zabija jak i pozostawia nienaruszone ciało, najbardziej pasowało do ognia. Owszem, przy użyciu ognia z ciała ofiary nie zostawało nic ale żaden inny żywioł, sam z siebie nie mógł zabić, nie tak jak ogień. Bardzo zaciekawił mnie ten zimny ogień. Chciałam go sama wypróbować. Sposób „użycia” był opisany na następnej stronie, więc wstałam z krzesła, stanęłam na środku pokoju i ćwiczyłam. Na początku w ogóle mi nie wychodziło. Minęły ze dwie godziny zanim zdołałam wykrzesać choć troszkę niebieskiego ognia. Ledwie go zauważałam. Po kolejnej godzinie w końcu udawało mi się go utrzymać trochę dłużej i zdołałam mu się lepiej przyjrzeć. Wyglądał fascynująco. Palił się tak jak ogień, miał taką samą konsystencję, jednak nie czułam od niego bijącego ciepła jak przy ogniu, tylko pustkę. No i miał przepiękny niebieski kolor. Wskrzeszanie nowego rodzaju ognia tak bardzo zajęło moje myśli, że zapomniałam, po co sięgnęłam po tę książkę. Dopiero po czwartej godzinie sobie przypomniałam o moim celu. Wróciłam z powrotem na krzesło i przerzuciłam następną kartkę. Było na niej pytanie, na które chciałam znać odpowiedź. „Pochodzenie.” Na następnej stronie z pewnością było wyjaśnienie, i już chciałam je czytać. Już miałam się dowiedzieć, skąd mam taką zdolność kiedy do pokoju wszedł Jacob.
-Jessica, wrócił Bartman z twoimi rzeczami.-powiedział. Zamknęłam więc księgę i czym prędzej poszłam do sypialni .

Jest jeszcze szansa

Dziewczyny, dziewczyny, dziewczyny :D
Jest szansa, że będę kontynuować bloga o Ness. nie potrafię sie rozstać z tymi  bohaterami szczególnie z Ness i Jake'em.
Mimo, że lubię bohaterów swojej autorskiej książki, nawet bardzo bo w końcu to bohaterowie właściwie od początki do końca wymyśleni przeze mnie, to już tęsknie za tymi z Equinox.
Taka mała inf jeszcze. Equinox to po pl. równonoc i to tytuł mojej książki :D
No a wracając.
Nie mam jeszcze dokładnego pomysłu na jakieś przygody Nessie ale coś mi świta. Myślę, że w przeciągu tygodnia, max dwóch (najprawdopodobniej w przyszły weekend) ukaże się jakiś wstęp lub może nawet pierwszy rozdział.
Bo to jest tak, że pisząc książkę sama też tak jakby ją czytam. Przeżywam, to co bohaterowie, chociaż ciężko jest utożsamić się bohaterami kogoś innego. Nie wiem, czy dobrze dobieram ich reakcje do danej sytuacji, ich teksty i wszystko inne... Ale staram się :D
Tą książkę napisałam już ponad rok temu, przeczytałam ja raz gdy czytała ją moja kuzynka (czytałam razem z nią, czytałyśmy sobie na głos, hahahaha). Teraz gdy publikowałam ją na blogu, też ją czytałam, zmieniałam, a końcówkę dodałam całkiem inną. Pierwsze zakończenie było tragiczne! Uwierzcie mi!
Tak więc zaglądajcie jeszcze, bo nóż widelec pojawi sie jakiś rozdzialik. Przy okazji, może macie jakies pomysły? Rzucajcie na blogu o Ness pod dokładnie tą samą notką :D

niedziela, 14 kwietnia 2013

Rozdział 13: A on wciąż miesza mi w głowie, wciąż nie wiem czego on chce ani czego chcę ja.

  No i jestem z kolejnym rozdziałem :D


 ...Biegłam...
Nim jednak przebiegłam kilkanaście metrów i musiałam się zatrzymać bo przede mną pojawił się wielki, biały wilkołak. Czego on znowu ode mnie chciał? Przecież idę już stąd, więcej mnie nie zobaczy. Chyba, że jednak zdecydował się mnie zabić.
-Zejdź mi z..-nie zdążyłam dokończyć zdania bo przemienił się z powrotem i przerwał mi.
-Nie pozwolę Ci zginąć.-powiedział łapiąc mnie swoimi rękoma i przyciągając do siebie.
-Nienawidzisz mnie.-przypomniałam szeptem.
-Przecież oboje wiemy, że to nie prawda.-powiedział. Dopiero po tych słowa sama też się do niego przytuliłam.-Tak bardzo za tobą tęskniłem.-powiedział.-Zostań u mnie. Jabari na pewno nie wpadnie na to, że ukrywasz się na terytorium wilkołaka.-Powiedział no i miał rację.
-Ale Jacob, przecież wiesz, że nie mogę. Musiałbyś oficjalnie wstąpić przed Sabat i oznajmić, że zostałam twoją podwładną a nie mogę wracać do..-no i jak zwykle nie dał mi dokończyć.
-A kto powiedział, że zawsze wszystko trzeba robić legalnie?
-No tak ale teraz Jabari...-westchnęłam. Nawet nie wiedziałam co chciałam powiedzieć.
-Przyrzekłem kiedyś, że będę cie chronić, więc wywiążę się z tego.-powiedział mocniej mnie przytulając. Stojąc tak przy nim znów czułam się jak mała dziewczynka. Tak jak zawsze przy nim. Odsunął mnie troszkę od siebie, uśmiechnął łobuzersko i wziął za ręce.-Powiedz mi, dlaczego nadal nosisz to serduszko?-zapytał.
-Bo nigdy o tobie nie zapomniałam.-Wyznałam.-Zawsze byłeś w moim sercu.-dodałam.
-Mimo, że stałaś się wampirem, to nadal jesteś tą samą Jessicą, prawda?-zapytał.
-Tak, zawsze nią byłam.-Powiedziałam patrząc w jego oczy. Położył swoją dłoń delikatnie na moim policzku, pochylił się powoli i znów od ponad wieku poczułam na swoich ustach jego usta. Westchnęłam z przejęcia. Nawet nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo mi go brakowało.
-Czy teraz ze mną zostaniesz?-zapytał oddalając się ode mnie troszkę.
-Myślałeś, że dam ci teraz spokój?-zapytałam łobuzersko i nie czekając na reakcję sama znowu zaczęłam go całować. Nie trwało to jednak długo bo Jake złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę swojego apartamentu. Byłam na pewno dorosła a czułam się znowu jak wtedy, jak ta mała nastoletnia dziewczynka.
W jego domu prawie nic się nie zmieniło. Zastanawiało mnie tylko jedno. Jakim cudem nie miał problemów z tym, że się nie starzeje i cały czas mieszka w jednym miejscu... przecież ludzie muszą coś podejrzewać. Zdjęłam buty i weszłam dalej do salonu. Marzyłam o tym, żeby wziąć ciepły prysznic i położyć się na wygodnym łóżku.
-Mogę wziąć prysznic?-popatrzyłam na niego.
-No pewnie. Nie pytaj, teraz ze mną mieszkasz.-powiedział niepewnie się uśmiechając. Nie pytając o nic więcej wzięłam sobie jego koszulkę na zmianę i poszłam do łazienki. W końcu, po męczącym locie, dniu spędzonym w ciemnym pokoju, długim biegu, walce i wszystkim co się ostatnio wydarzyło miałam chwilę wytchnienia. Ciepłe krople wody wpływały mi po twarzy, w powietrzu unosiła się przyjemna woń żelu do ciała a ja znowu byłam przy Jacob'ie. Mimo, że groziło mi niebezpieczeństwo to znów, od lat byłam szczęśliwa. Zakręciłam kran, założyłam bieliznę i koszulę Jacob'a i wyszłam z łazienki. Jacob siedział na kanapie przeglądając jakieś dokumenty i nawet nie zauważył jak wyszłam. Już za jakieś pół godziny powinno wzejść słońce więc podeszłam do okien i zasłoniłam zasłony, potem usiadłam wygodnie na kanapie i przytulając się do Jacob'a zapytałam.
-Przez cały czas mieszkałeś tutaj?
-Nie.-powiedział zimno. Zdziwiło mnie to trochę ale cóż...
-A gdzie byłeś? Nadal jesteś właścicielem tego hotelu? To nie jest trochę podejrzane?-mówiłam dalej.
-Tu i tam. Nie jestem głupi, nikt się niczego nie domyśla.-wręcz warknął na mnie. O co mu chodziło?
-Jake! O co ci chodzi?-podniosłam trochę głos. Nie rozumiałam go.
-Nie wiem Jessica! Już sam nic nie wiem! Nie wiem czy to dobrze, że tu jesteś! Przecież jesteś wampirem!-podniósł się gwałtownie i zaczął wymachiwać rękoma.
-A ty to jesteś taki niewinny?! Nigdy nikogo nie zabiłam! Nadal jestem tą samą Jessicą! Myślałam, że już zrozumiałeś! Niepotrzebnie się dowiadywałeś, że to ja! Skoro nie jesteś pewien, czy to dobrze, że tu jestem to co do mnie czujesz? Co Ci kazało zaproponować mi schronienie?! Jakaś głupia przysięga!? Gówno mnie ona obchodzi skoro już mnie nie kochasz! A to, że moje serce już nie bije to nie znaczy, że go nie mam!-już płakałam. Znowu dzisiaj byłam na skraju załamania nerwowego.-Po co dawałeś mi to serduszko skoro najwyraźniej lepiej byłoby, gdybyśmy jednak o sobie zapomnieli!?-wrzasnęłam i zrywając ze swojej szyi złoto serduszko rzuciłam mu pod nogi. Po co mnie zapraszał do siebie skoro nie był pewien? Po co przypomniał mi o smaku swoich ust? Po co powiedziałam mu, że nadal jest w moim sercu? Po co? Jedynie dla jakiegoś głupiego wilczego honoru? Dla głupiej przysięgi sprzed lat? Ze łzami w oczach pobiegłam do przedpokoju i w pośpiechu zaczęłam ubierać buty. Nie oglądając się za siebie wyszłam z mieszkania trzaskając drzwiami i po kilku sekundach byłam na dole. Wybiegłam z budynku i biegłam do lasu tak szybko jak tylko mogłam, żeby nikt mnie nie zauważył. Po ulicach jeździły już samochody, pieszych też było już trochę na ulicy. A ja czym prędzej biegłam do lasu. Jak najszybciej. W kilkanaście minut na pewno nie dobiegnę do Waszyngtonu, nie miałam gdzie się ukryć. Szłam właściwie na pewną śmierć. Biegłam tak szybko jak mogłam ale nie zdążyłam dobiec jakoś daleko kiedy dosięgnęły mnie pierwsze promienie słońca. Zawirowało mi w głowie ale dalej biegłam przed siebie. Z sekundy na sekundę słabłam coraz bardziej. Przedzierałam się przez gęstniejący las, który teraz właściwie stawał się moim grobowcem. W końcu nie miałam siły zrobić kolejnego kroku. Spojrzałam na to piękne, choć dla mnie zabójcze słońce i czułam jak odlatuję. Nie miałam już kontaktu z tym światem, leciałam przed siebie na twarz, spotykając się z zimnym śniegiem. Wyciągnęłam przed siebie jedną rękę, jakby z prośbą o pomoc choć wiedziałam, że ona już nie nadejdzie. Miałam przed sobą jeszcze jakieś pół godziny życia w uśpieniu. W kompletnym osłabieniu, niezdolna do niczego. Po kilku minutach już w ogóle nie czułam kontaktu ze światem. Czułam się tak, jakbym była zawieszona gdzieś w przestrzeni całkiem sama. W jakiejś czarnej otchłani. Czułam jedynie pustkę...


Heeej! Wiem, wiem, jestem okropna 
kończąc
 rozdział 
w
 takim 
 momencie.
 To jest tak 
straszne, że 
aż wam tego
 nie 
zrobię
 i 
proszę bardzo... 
dalszy ciąg tego rozdziału :P




huehuehue




 
Po tych ostatnich myślach nie było już nic. Nie wiedziałam ile czasu tak leżałam, ile czasu trwałam w tej pustce, nie wiedziałam zupełnie nic. Powoli i mozolnie mój umysł wracał do stanu lekko zamroczonego. Nic nie słyszałam, nic nie czułam ale normalnie myślałam. Niby nic nie czułam ale jednak odczuwałam jakiś kontakt ze światem, taki maleńki. Chwilę jeszcze tak leżałam kiedy zaczęłam czuć delikatnie mrowienie w palcach u stóp. Było całkiem przyjemne i zaczęło rozchodzić się po reszcie ciała. Kiedy przeszyło całą mnie czułam, że leżę na czymś miękkim i przyjemnym w dotyku. Jednak nie tylko pod sobą coś czułam. Czułam również coś ciężkiego na sobie. Kiedy moje nerwy czuciowe już całkiem doszły do siebie po swoich bokach poczułam czyjeś ciepłe, duże ręce. Na policzku czułam trochę mokrej skóry ale najbardziej przykuło moją uwagę mocno bijące serce. Wsłuchiwałam się w jego rytm ale również i czułam jego bicie w miejscu, gdzie powinno bić moje serce. Potem doszły do siebie inne moje zmysły. Pierwszy był węch. Czułam wspaniały zapach lasu, on pierwszy do mnie dotarł ale i nie tylko on. Czułam też szampon do włosów, i jakieś męskie perfumy, bardzo delikatne. Ostatni wrócił mi słuch. Panowała lekko przybijająca cisza ale po jakimś czasie usłyszałam czyjś szept.
-Nigdy sobie nie wybaczę.-mówił.-Nie chciałem przecież żebyś odchodziła.-Mężczyzna podniósł głowę, jedną rękę oderwał od mojego boku i pogładził mnie po twarzy.-Przecież nadal Cię kocham.-szeptał. Na moją twarz spadały jego łzy. Tak bardzo chciałam się jakoś poruszyć, coś powiedzieć, dać znać, że żyję. Chociaż z drugiej strony chciałam jeszcze tak leżeć, w takiej nicości. Nie robić nic, o nic się nie martwić. Po prostu tylko być. Nie spodziewałam się tego ale po chwili na swoich ustach poczułam te jego usta. Te, których nie można pomylić z żadnymi innymi. Gdybym nie była pewna, że to usta Jacob'a to może sama też zaczęłabym tego kogoś całować. Ale teraz nie wiedziałam sama co mam robić. Nim zdążyłam zareagować odsunął się ode mnie a ja już tęskniłam. Ale przez to, że tęskniłam, wiedziałam, że powinnam była oddać pocałunek. Nie myśląc za wiele poderwałam się szybko łapiąc go za szyję i całując tak jakby to miała by być ostatnia rzecz jaką mam zrobić przed śmiercią. Pierwsze sekundy były wspaniałe, to ciepło rozlewające się po moim ciele, te dłonie Jacoba na moich plecach. Ale kolejne sekundy były istnym koszmarem. W głowie mi huczało i kręciło się. Do tego czułam tą kuszącą krew Jacob'a. A patrząc na jego aortę szyjną moje pragnienie było nie do zniesienia. Opadłam szybko na poduszki nadal nie otwierając oczu i wiłam się z bólu. Nie wiedziałam co mam robić. Nie miałam siły na polowanie a Jacob'a nie chciałam skrzywdzić.
-Jessica, Jessica? Co Ci jest?-pytał spanikowany.
Nie dałam rady mu odpowiedzieć. Nawet nie wiedziałam co mam powiedzieć.-Jesteś taka blada... jesteś.... spragniona. Prawda?-Chciałam chociaż pokiwać głową ale cała drżałam i też nie miałam jak.-Jessica, ufam Ci, wiesz? Napij się mojej krwi.-zaproponował. Nie chciałam tego robić. Bałam się, że napiję się za dużo, że nie dam rady się powstrzymać, mimo że zawsze starałam się utrzymać przy życiu zwierzęta, na których się pożywiałam. Krew wilkołaka była najlepszą krwią dla wampirów.
-Nie. Napiję. Się. Twojej. Krwi.-wysyczałam przez zęby. Włożyłam w to tyle energii, że nie miałam siły już na nic. Przestałam drżeć, moje ciało stało się bezwładne. Mimo że pragnienie wyżerało mnie od środka i chciałam aż krzyczeć z bólu to moje ciało było całkowicie bezsilne. Miałam oczy zamknięte ale byłam pewna, że Jake się do mnie przybliżył bo znacznie mocniej odczuwałam tą kuszącą woń jego krwi. Tej cieplutkiej, słodkiej... Biłam się myślami. Ten potwór we mnie domagał się krwi jak nigdy dotąd ale z kolei rozum mówił mi, że nie powinnam ugryźć Jacob'a. Lekko musnął moje usta swoimi, i mogłabym przysiąc, że się uśmiechnął.
-Jessica, proszę. Ufam Ci.-położył mi dłoń na policzku.-Nie martw się. Odpłacisz mi również w naturze, tylko trochę inaczej... też muszę zaspokajać niektóre swoje pragnienia.-powiedział. Wiedziałam, że robi to specjalnie, wiedziałam, że specjalnie mnie kusi w ten a nie inny sposób, jednak i tak ten scenariusz był bardzo kuszący ale ja nadal nie byłam pewna, czy to dobry pomysł.-Jeżeli tego nie zrobisz to umrzesz. Ja sobie tego nigdy nie wybaczę! Jessica! Nie bądź głupia! Pij sama albo na siłę ci jakoś tą krew przez słomkę wcisnę!-krzyknął już trochę zły. W głowie miałam coraz większy mętlik. Nie mam siły nawet ruszyć ręką, leżąc bezczynnie wystawiam się na pewną śmierć. Ale boję się go ugryźć.-Do cholery jasnej! Jessica! Słuchaj mnie! Zrób to! Nawet wyssij ze mnie całą krew tylko nie popełniaj samobójstwa!-potrząsnął mną lekko jakby chcąc lepiej do mnie dotrzeć.-Proszę...-szepnął jeszcze, opadając już z sił i przytulił się do mnie, przygarniając do swojego torsu moją głowę. Uderzyła mnie fala ciepła i słodkiego zapachu wilkołaczej krwi. To był błąd Jacob'a, bo wolałam chyba umrzeć niż go ugryźć ale nie miałam już siły walczyć ani ze sobą ani z nim. Dotknęłam palcami jego aorty szyjnej, wyczuwałam szybko pulsującą, świeżą krew. Teraz już nie było odwrotu ale skoro miałam to zrobić to chciałam by było jak najdelikatniej. Kiedy byłam młodym wampirem i potrzebowałam dużo krwi i żywiłam się wyłącznie na ludziach Marisa nauczyła mnie jak wchodzić w umysły osób, którymi się obecnie żywię i symulować w nich coś przyjemnego. Znieczulać ból a do tego trochę ograniczać świadomość żeby nie odkryli tajemnicy o wampirach. Po kwadransie dochodzili od siebie. Było to możliwe tylko podczas picia krwi „dawcy”. Ani sekundy wcześniej ani później już nie mogłam być w czyimś umyśle. Dlatego pierwsza sekunda zawsze była bolesna a w szczególności dla wilkołaków, bo ich skóra jest znacznie grubsza i odporniejsza od ludzkiej dlatego jeśli coś ją rozcina to musi to być dla niego wielki ból. Mam nadzieję, że nie zapomniałam jak wejść w czyjś umysł. Od kiedy stałam się silnym wampirem i zaczęła wystarczać mi krew zwierząt przestałam żerować na ludziach nie chcąc im zadawać bólu.
Przystawiłam usta do szyi Jacob'a, pocałowałam delikatnie w miejscu gdzie miałam zamiar przekuć jego skórę ale zanim to zrobiłam odepchnęłam go troszkę od siebie, tak abym i ja mogła siedzieć. Otworzyłam szeroko oczy, spojrzałam na jego wystraszoną twarz i nachyliłam się do wcześniej wybranego miejsca. Nie myśląc już za wiele przekułam jego skórę. Jacob'a przeszył wręcz wstrząs bólu. To było tak jakby świat się na chwilę zatrzymał. Gdy tylko pierwsze krople krwi spłynęły do mojego gardła skupiłam się tylko na tym aby wniknąć w jego umysł i ukoić jego ból. Jedyna wizualizacja jaka przyszła mi do głowy to nasze chwile spędzone razem gdy byłam jeszcze człowiekiem. Przesyłałam mu obrazy, które zapamiętałam. Pierwsze spotkanie, wspólny spacer, jego wizyta u mnie, pierwszy pocałunek, jego dotyk... Wszystko co pamiętałam wędrowało do jego umysły a sama smakowałam się w jego krwi. Myślałam, że panowanie nad tym wszystkim będzie znacznie trudniejsze ale okazało się, że jeśli chodzi o Jacob'a to potrafię być tak delikatna i ostrożna jak przy nikim innym. Powoli piłam jego krew, małymi łykami, żeby nie napić się za dużo. Objęłam ręką jego ramię i powoli się odsunęłam. Bardzo się cieszyłam, że w naszych kłach była substancja powodująca szybkie gojenie się ran po naszych ugryzieniach. Nie byłoby dobrze, gdyby Jacob'owi została rana po moim posiłku. Jake był jeszcze w transie i zamroczeniu więc mogłam się spokojnie przyjrzeć jego rysom twarzy, jego budowie. Uwielbiałam patrzeć w jego oczy. Mimo że teraz ślepo patrzyły przed siebie to nadal były piękne. Mój wzrok osunął się niżej, na klatkę, po drodze mijając już prawie zagojoną ranę. Dotknęłam jego torsu. Nawet przez koszulę doskonale było czuć to wspaniałe, porażające ciepło, idealne mięśnie. Pewnie od kiedy wyjechałam przez jego łóżko przewinęło się wiele kobiet. Ale nie winię go za to. Miał do tego prawo, a ja nie wiem, jak można mu się oprzeć. Sama zresztą też nie byłam przez ten czas niewiniątkiem. Przespałam się przecież z Macariem ale w końcu na szczęście nic z tego nie wyszło. Było też kilku mężczyzn ale żaden z nich nie był taki jak Jake. Tego nawet nie da się opisać, to jest po prostu coś magicznego.
Siedzieliśmy oboje po turecku. Kiedy wyrwałam się z jego objęć, do których z chęcią bym teraz wróciła, położyłam jego dłonie na jego kolanach. Czekając aż się w końcu ocknie, pochyliłam głowę podpierając się na rękach tak, że moje włosy całkowicie mnie zasłoniły. Patrząc na jego palce nie mogłam się oprzeć, wyciągnęłam rękę i gładziłam go po dłoni. Siedziałam tak może chwilkę i nawet nie wiedziałam, że się obudził. Nie wiem jak długo na mnie patrzył ale w pewnym momencie poczułam na swojej brodzie jego palce drugiej dłoni, podnoszące moją twarz do góry, gdzie moje usta spotkały się z jego. Pocałował mnie tylko przelotnie po czym szepnął do ucha.
-Widzisz? Nie było tak źle.-Przerwał i po chwili dodał.-A teraz czas na zapłatę.-Po tych słowach popchnął mnie mocno do tyłu na poduszki. Tylko czekałam aż to powie. Chciałam mu zapłacić tak, jak on chciał. Pochylił się nade mną opierając na rękach. Objęłam go nogami i przyciągnęłam jego twarz do siebie. Sama nie wiedziałam co mam robić. Chciałam wszystkiego naraz. Odsunął się jednak po chwili i wręcz z szarpnął ze mnie swoją koszulę. Nie miał za wiele do zdejmowania ze mnie a ja wręcz przeciwnie więc też zabrałam się do roboty. Koszulę z niego zdjęłam bez trudu ale ze spodenkami miałabym problem. Na szczęście sam je zdjął.
Od początku czułam, że tym razem nie będzie już delikatnie i spokojnie, ale ja nawet nie chciałam, żeby tak było. Wiem, że za pierwszym razem Jake się ograniczał jak mógł, żeby mi nic nie zrobić bo to nie tylko był NASZ pierwszy raz ale i MÓJ pierwszy raz. Byłam mała, niedoświadczona i wystraszona. Teraz byłam odważna i częściowo to ja narzucałam reguły zabawy co chyba Jacob'owi się podobało.
Leżałam z zamkniętymi oczami, w pół przykryta pościelą wtulając się w ramię Jacob'a. Jego ciepłe palce błądziły po mojej talii, spokojne bicie serca koiło moje najgorsze myśli. Tak się cieszyłam, że mnie uratował, że się nie poddał chociaż ja tak.
-Dziękuję.-szepnęłam i cmoknęłam go w policzek nieśmiale na niego spoglądając.
-Też mi się podobało.-powiedział.
-Nie mówię tylko o tym. Dziękuję, że kolejny raz uratowałeś mi życie. Nie wiem co bym bez ciebie zrobiła.-wytłumaczyłam i wspięłam się na niego.-Taki dług będę chyba spłacać do końca świata.-zamruczałam subtelnie muskając jego usta.
-To mi się akurat bardzo podoba ale wiesz... ja jednak muszę iść spać. Chociaż wcale nie mówię, że musisz ze mnie schodzić.-uśmiechnął się zabójczo do mnie, jedną ręką objął mnie, drugą położył sobie pod głowę i zasnął.



sobota, 13 kwietnia 2013

Rozdział 12 "Bo te wspomnienia są dla mnie tym, co kocham najbardziej."

  A więc proszę, kolejny rozdzialik :D


124 lata później, okolice New Jersey

 
Do moich nozdrzy znów dostał się ten znajomy zapach. W końcu od wielu lat. Tak bardzo tęskniłam za tym miejscem. Chociaż jeszcze nie byłam w samym New Jersey to na widok samych jego okolic moje serce znów odżyło.
Przez wiele lat nie mogłam się uwolnić z Anglii, a dokładniej z Londynu. Zaraz w pierwszym tygodniu w nowej szkole w Hiszpanii, zostałam porwana, wieczorem gdy wracałam ze szkoły. Przez kilka dni byłam...właściwie więziona, chociaż niczego mi nie brakowało. Kobieta, która mnie porwała bardzo mnie dbała zasadniczo co mnie z kolei jeszcze wtedy bardzo niepokoiło. Starałam się nie przyjmować od niej jedzenia, nie spać na tym super wygodnym łóżku, które miałam w pokoju. Ale kiedy żołądek wręcz przykleił mi się do kręgosłupa zaczęłam trochę jeść i pić. Nie chciałam się przecież zabić z własnej głupoty. No i bardzo chciałam wrócić do rodziców więc musiałam mieć siłę utrzymać się na nogach ale po jakiś dwóch tygodniach Marisa ujawniła mi, że jest wampirem, w którego niedługo później sama mnie przemieniła. Pokazała mi całą prawdę o świecie, o którym zwykli ludzie nie mają pojęcia. Wampiry nie były jednak same na świecie. Istniały również ich wrogowie-wilkołaki. Te dwa rody zawsze toczyły wojny na śmierć i życie jednak w dzisiejszych czasach zasadniczo panuje pokój ale są pewne zasady, których ani wampirom ani wilkołakom nie wolno przekraczać. Były spisane w dwóch dekretach. Jeden znajdował się u wampirów w podziemnym zamku w Londynie. To tam znajdował się Sabat, czyli system naszej władzy. Wszystko było bardzo skomplikowane ale na przestrzeni wieku całkiem do ogarnięcia. W Sabacie zasiadało czterech członków, były to najsilniejsze i najstarsze wampiry jakie stąpały po ziemi. Najstarszy z nich, Jabari, miał ponad trzysta lat. Miał doświadczenie w każdej dziedzinie ale był zarazem okrutny i bardzo żądny władzy.
Druga jest moja stwórczyni-Marisa. W przeciwieństwie do Jabariego nie była okrutna, chociaż również bardzo stanowcza. Była świetna w walce, a najbardziej podobało mi się to, że walczyła zawsze bardzo kobieco. Miała zwinne, kocie ruchy ale wcale nie była słaba. Traktowałam Marisę jak starszą siostrę i myślę, że byłam dla niej jak młodsza siostra. Miała tylko jednego podwładnego-mnie, ale uważała, że jej wystarczam. Większość starszych wampirów miała po kilku podwładnych. Sama się mogłam się już doczekać pozostania starszym czyli osiągnięcia wieku 150 lat. Dostaje się wtedy nowe moce, nagle staje się silniejszym. Zostało mi jeszcze tylko dwadzieścia sześć lat aby zostać starszym. Gdy będę mieć trzysta lat, będę starożytnym. Będę mogła się teleportować, i będę mieć jeszcze więcej nowych umiejętności. Jednak ja, pomimo średniego wieku nie byłam tak słaba jak inne wampiry mojego wieku. Potrafiłam panować nad ogniem. Nie wiem skąd nabyłam tę umiejętność ale posiadałam ją od razu po odrodzeniu jako wampir. Cieszyłam się z niej bo byłam dzięki niej silniejsza ale zużywała dużo energii.
Wracając do składu sabatu, następny jest Marcarie. Miał około dwustu pięćdziesięciu lat, i był moim przyjacielem od zawsze w wampirzym życiu. Kiedy nie było przy mnie Marisy to on pomagał stawiać mi pierwsze kroki po odrodzeniu.
No i była jeszcze Helena. Nie wiem co ona robiła w sabacie ale chyba była tam tylko dlatego, że jakimś cudem przetrwała ponad dwieście lat. Nie miała szczególnych umiejętności, nie potrafiła walczyć. Była raczej cichym i spokojnym wampirem.
No a co do tego paktu to drugą kopię posiadały oczywiście wilkołaki. Spisane tam były warunki porozumienia ale nie oznaczało to, że nie możemy się nawzajem zabijać. Na przykład, nie mogliśmy wchodzić sobie nawzajem na terytoria. Po prostu. Kiedy na przykład wampir znajdzie się na terytorium wilkołaka, jest pod jego łaską. Może zarówno zostać zabitym, jak i jego niewolnikiem oraz może po prostu zostać uwolniony. Jednak nigdy nie mogło być tak, że wampir i wilkołak znajdują się na jednym szczeblu. To była nadrzędna zasada. Zawsze, ktoś musiał być podwładnym. Inaczej dochodziło często do rozlewu krwi oczywiście w walce o władzę.
Życie nauczyło mnie, że zawsze trzeba być bezwzględnym, bezlitosnym i nie kierować się uczuciami. Jednak po tym, gdy po swoich otrzęsinach na dworze Sabatu otrzymałam tydzień życia na własną rękę, bez żadnej opieki, bez niańki na każdym kroku i beż rozkazów i poleceń nie mogłam powstrzymać się od powrotu w te zakątki świata, gdzie żyłam jako człowiek. Odżywały we mnie wszystkie wspomnienia i ludzka pamięć. Pamięć o Jacob'ie. Mimo że z pewnością zmarł wiele lat temu, to w moim sercu nigdy nie umrze. Zawsze mam na sobie to małe, złote serduszko, które podarował mi, gdy widzieliśmy się po raz ostatni. Nie potrafię się z nim rozstać. To co mnie tu przyciąga jest silniejsze ode mnie, jednak będąc tu wkraczam na niebezpieczny teren. Było to terytorium wilkołaka jednak miałam nadzieję, że uda mi się chociaż przemknąć niezauważona przez New Jersey, gdzieś koło mojego starego domu. Skoro dostałam chwilę bez nadzoru, chciałam z niego skorzystać. Wśród śniegu, ciemne spodnie i czarna skórzana kurtka raczej nie maskowały mnie najlepiej ale zawsze chodziłam tak ubrana. Na nadgarstkach i łydkach miałam ukryte małe sztylety, przydawały się czasami. Spojrzałam na zegarek a potem na niebo. Do rana miałam jeszcze kilka godzin ale wolałam wcześniej wrócić do swojej dziennej kryjówki. Bycie wampirem było fajne ale miało swoje ograniczenia. Musieliśmy chować się przed słońcem. Dlatego często, wampiry mieszkały gdzieś na północy, gdzie słońce rzadko wita mieszkańców. Dotarłam już do pierwszych domów więc zaczęłam powoli rozglądać się za swoim. Ciężko mi było go poznać. Był przemalowany na żółtawy kolor, miał inny dach i schody wejściowe, drzwi... właściwie większość. Ale zawsze poznam wielką jabłoń, która rośnie z boku domu. Gdy byłam mała miałam na niej domek na drzewie, zresztą nawet gdy podrosłam to i tak często na nim przesiadywałam. Stanęłam przed nim jedynie na kilka sekund ale przez moje myśli przeleciało całe ludzkie życie. Rodzice, szkoła, francuski, Nathalie, Olivia, jak złamałam rękę, dziesiąte urodziny, Taylor, Jake...pierwsza i ostatnia noc spędzona z nim. Tak samo szybko jak się tam pojawiłam, tak szybko zniknęłam. Zerwałam się w mgnieniu oka, żeby nie ryzykować życia i pobiegłam dalej, drugą drogą w stronę lotniska w Waszyngtonie. Waszyngton był terytorium wampirów więc mogłam się po nim spokojnie poruszać. Wybiegłam już z ostatnich dzielnic na przedmieściach i zaczął się las. Akurat w tej części byłam po raz pierwszy, więc nie kojarzyłam tego miejsca. Las robił się coraz gęstszy i dzikszy. Mimo że zapachów zwierząt było tu z pewnością więcej to nie słyszałam zupełnie nic, było pusto, cały las był uśpiony. Biegłam dalej przed siebie a płatki śniegu unosiły się spod moich nóg i wirowały wokół twarzy. Napawałam się tą ciszą i spokojem, których tak rzadko mogłam doświadczyć. Kiedy myślałam, że już spokojnie dotrę do granic terytorium tego wilkołaka coś rozproszyło moją uwagę. Rozejrzałam się w biegu dookoła i coś po mojej prawej stronie mignęło mi przed oczami. Rozkojarzyłam się już zupełnie, potknęłam i upadłam twarzą w śnieg. Szybko podskoczyłam do góry i rozglądnęłam się dookoła. Przyczaiłam się odrobinę jak dziki kot i jednocześnie się rozglądałam i nasłuchiwałam. Niby nic nie słyszałam, nic nie widziałam ale czułam czyjąś obecność gdzieś w pobliżu. Pomyślałam, że może mam jakieś omamy i chciałam ruszyć dalej ale wtedy usłyszałam trzask gałązki. Dosłownie setne sekundy później coś, wielkiego i ciężkiego skoczyło mi na plecy. Dopiero gdy poczułam jego typową woń domyśliłam się, że to wilkołak. Już w pierwszych sekundach dowiedziałam się, że właściwie nie miałam z nim szans bo mimo że miałam swoją tajną broń to nie mogłam się na nim skupić, żeby go podpalić, chociaż nie wiedziałam dlaczego, zazwyczaj podpalanie wrogów przychodziło mi z łatwością. Zanim runęłam na ziemię pod jego ciężarem zdążyłam dokładniej przeanalizować jego zapach. Owszem, była to mieszanka zapachu mokrego kundla, z całkiem przyjemnym, świeżym zapachem lasu tak jak u każdego wilkołaka ale wyczuwałam również jakąś nutkę znajomego zapachu, który uruchomił małe ostrzegawcze dzwoneczki w mojej głowie. Tyle zdążyłam przemyśleć nim przeciwnik powalił mnie swoim ciężarem. Jednak zanim dobrze mnie przygniótł wymknęłam się spod niego na jakiś metr. Kiedy znowu na mnie skakał, wyskoczyłam w górę i do tyłu, opadłam na ręce, kopnęłam go w pysk przez co łeb odleciał mu trochę do tyłu i spowolniło go to, później szybko wybiłam się z rąk znowu do góry i jeszcze dalej do tyłu. Zrobiłam właściwie taką gwiazdę tylko...., że … jakby.. w poprzek. Miałam czas aby mu się lepiej przejrzeć. Osobnik ten miał śnieżno-białą sierść, był masywny i dobrze zbudowany. Jednak nie to przykuło moją uwagę ale jego oczy. Przykuła mnie ich głębia. Byłam pewna, że gdzieś już je widziałam ale z pewnością pierwszy raz widziałam białego wilkołaka. Patrzyłam w jego oczy jak zaczarowana kiedy on w tym czasie znów zaatakował. Wiedziałam, że skończę marnie. Jeśli przeżyję to będę na jego łasce co też nie jest dla mnie dobre. Wolałam już chyba zginąć, a że nie potrafiłam go spalić, w walce też nie miałam szans to postanowiłam się poddać. Stanęłam wyprostowana, podniosłam rękę do szyi, zacisnęłam w niej małe serduszko ostatni raz wspominając Jacob'a i wbiłam wzrok w swojego zabójcę. Ścisnęło mi się serce a w oku pojawiła łza. Z każdą sekundą, gdy wilkołak biegł na mnie, coraz lepiej widziałam jego oczy. Z każdą tą sekundą wiedziałam, że już prawie wiem, do kogo one należą. Wilkołak wzbił się w powietrze i otwierając szczękę skoczył mi do gardła. Mimo, że bardzo chciałam, nie zamykałam oczu. Jego szczęka zacisnęła się na moim gardle i przygwoździła mnie do ziemi. Ale teraz, kiedy jego oczy były tak blisko, kiedy jego zapach był tak wyraźny wiedziałam kto to. I nie wiedząc czemu, zanim oderwał moją głowę na dobre mnie uśmiercając, z moich ust wyrwał się cichy szept.
-Jacob...-powiedziałam zaczarowana. Zamarł na te słowa, jego szczęka rozluźniła troszkę uścisk i zauważyłam, jak jego wzrok powędrował na serduszko, które trzymałam w palcach. Otworzył szerzej oczy i spojrzał na mnie. Było tak jakby świat się na chwilę zatrzymał. Wypuścił mnie gwałtownie i zerwał się do biegu. Chwilę leżałam na ziemi zszokowana nie wiedząc co mam robić. Usłyszałam jego powracające kroki ale to nie były kroki wilkołaka. Przemienił się. Przetoczyłam się na drugi bok aby na niego spojrzeć. To był on, nic się nie zmienił. W szortach i koszulce na ramiączkach wyglądał zabójczo. Leżałam dalej na ziemi nie mając siły się podnieść. Patrzył na mnie surowym wzrokiem dlatego trochę się go przestraszyłam. Skuliłam się odrobinę bo przy nim nie potrafiłam maskować swoich emocji. Podszedł jeszcze bliżej i kucnął przy mnie. Patrzył przed siebie przez chwilę a potem spojrzał na mnie.
-Dlaczego?-zapytał a ja wiedziałam o co. Nie potrafiłam jednak odpowiedzieć. Nie wiedziałam czemu stałam się wampirem, dlaczego Marisa mnie przemieniła. Kiedy ją kiedyś o to zapytałam powiedziała, że wiedziała, że otrzymam dar bo miałam silniejszą aurę niż zwykły człowiek, a potrzebowała kogoś do pomocy. Nie wiedziałam jeszcze jaką misję mi powierzy ale wiedziałam, że muszę być przygotowana na różne rzeczy.-Dlaczego?!-krzyknął na mnie Jake i poderwał się do góry.
-Nie wiem dlaczego!-krzyknęłam do niego. Co miałam mu powiedzieć? Odwrócił się ode mnie i przeczesał ręką włosy. Czułam wręcz jego frustrację i wzburzenie. Zakryłam ręką twarz nie chcąc pokazać swoich łez.
-Nie płacz.-powiedział mniej szorstko, objął delikatnie moje ramię i pomógł mi wstać. Otarł moje łzy i spojrzał na mnie.-Długo już jesteś...?-zaczął.
-Wampirem?-dokończyłam za niego.-Zaraz po wylądowaniu w Hiszpanii. Nie wiem czemu Marisa mnie przemieniła, powiedziała, że mam dar.-Przewrócił oczami na te słowa i szepnął pod nosem „jasne”.-Jacob naprawdę mam dar. Władam ogniem.-powiedziałam z dumą i podnosząc się na ręce utworzyłam mają kulę ognia. Odskoczył nagle ale widząc, że nie zamierzam mu nic zrobić podsunął się z powrotem.
-Ja..Jakk? Jak ty to? Że tak ten...? I tak tu?-nie mógł się nadziwić.
-Nie wiem dlaczego tak umiem ale tak umiem i to się liczy. Jake zrozum, było mi to pisane, tak samo jak tobie bycie wilkołakiem. Nic na to nie poradzimy.-powiedziałam gasząc ogień.-Powiedz mi, czy, czy już wtedy, gdy się poznaliśmy, byłeś wilkołakiem?-zapytałam. Chwilę się wahał ale odpowiedział w końcu.
-Tak.-przyznał.-Byłem nim już dużo wcześniej.-dodał.-Nadal masz serduszko ode mnie.-zauważył. Wpatrywałam się w niego jak zaczarowana.-Ale to, że masz dar, nie oznacza, że musiałaś stać się wampirem. Jesteś wcieleniem zła! Zabijacie ludzi! Co ty tu w ogóle robisz?! Dlaczego ja cię nie zabiłem!? Lepiej wróć tam, skąd przyszłaś!-Wzburzył się tak nagle... nie wiedziałam co w niego wstąpiło. Krążył przede mną a jego wściekłość się o mnie ocierała.
-Nie mów tak! Ja nigdy nie tknęłam żadnego człowieka! Nie jestem wcieleniem zła! Nie pamiętasz mnie już? Jacob...-mówiłam przez łzy, a jego imię ledwie z siebie wydusiłam.
-To jakim cudem stoisz tu przede mną?!-zapytał wyzywająco.
-Żywię się przeważnie krwią zwierząt, a gdy żywię się ludźmi to ich nie zabijam. To mi wystarcza. I wiesz Jacob, myślałam, że znasz mnie lepiej. Przecież nie ważne jakiej rasy się jest, zawsze ma się wybór, zawsze można wybrać między dobrem a złem.-powiedziałam smutno.-Skoro miałeś mnie zabić to lepiej to zrób teraz, bo nie chcę żyć na świecie,wiedząc, że mnie nienawidzisz.-dodałam. Odwrócił się do mnie szybko.
-A więc będziesz musiała z tym żyć, bo mimo że cię nienawidzę, to cię nie zabiję. Powiedziałem już. Idź tam, skąd przyszłaś.-powiedział cicho ale każde jego słowo było dla mnie jak żyletka. Z moich oczy spłynęło jeszcze więcej łez. Popatrzyłam na niego po raz ostatni, odwróciłam się i powoli poszłam w stronę Waszyngtonu. Co z tego, że niedługo miało świtać? Już mnie to nie obchodziło. Nic mnie już nie obchodziło. Wolałam żyć w przekonaniu, że Jake był człowiekiem i zmarł wiele lat temu, niż, że nadal jest na tym świecie ale mnie nienawidzi. Jake nie poruszył się z miejsca a ja uwalniając swoje moce dowiedziałam się nawet, że nadal na mnie patrzy. Nie zaszłam daleko a w mojej kieszeni zawibrował telefon. Zatrzymałam się, wyjęłam go z kieszeni i spojrzałam na wyświetlacz. Dzwoniła Marisa więc mimo że nie chciałam przy Jacob'ie z nią rozmawiać, musiałam odebrać.
-Co się stało?-zapytałam. Byłam pewna, że nie dzwoniłaby bez powodu skoro był to tydzień mojej wolności.
-Jessica! Musisz się gdzieś ukryć! Jabari chce cię zabić! Dowiedział się o twoim darze!-krzyczała Marisa. Jabari nie wiedział o tym, że umiem władać ogniem ponieważ Marisa nie chciała aby mnie jej zabrał.
-Marisa! Poczekaj! Nic nie rozumiem! Po kolei!-powiedziałam. Moje moce odebrały niespokojne ruchy Jacob'a, wiedziałam, że słyszał całą rozmowę ale nie myślałam, że jakkolwiek zareaguje na te słowa.
-Pamiętasz na pewno jak mówiłam, że stworzyłam Cię nie bez powodu. Wiedziałam już dawno temu, że Jabari coś kombinuje ale nie wiedziałam co. Mimo wszystko postanowiłam się zabezpieczyć i stworzyłam ciebie. Twój dar to coś wyjątkowego a przez te sto dwadzieścia lat stałaś się tak silna jak ja. Wiedziałam, że muszę go zabić ale sama z Marcariem nie dałabym rady. We trójkę mielibyśmy szanse gdyby nie dwie kwestie. On może Cie kontrolować tak jak każdy z Sabatu zresztą.-Wzburzyłam się na te sowa i już chciałam na nią krzyczeć ale mówiła dalej.-Wiem, ze jesteś zła ale nie czas na to. Po prostu najsilniejszy członek Sabatu może kontrolować wampiry stworzone przez innych członków ale nie martw się, dzieje się tak tylko wtedy, gdy cię widzi. Druga sprawa to taka, że stworzył sobie armię wampirów. Torturowałam jednego z nich i wiem, że on chce zabić wszystkie wampiry, które mu się sprzeciwią a potem wytępić cały ród wilkołaków. Jess, wiesz co to oznacza? To będzie potężna wojna i nie da się jej przeprowadzić w ukryciu przed ludźmi. A przecież to nasza najważniejsza zasada. Chronić ludzi przed dowiedzeniem się o nas. Nie możemy do tego dopuścić. Musisz dlatego znaleźć sposób na to, żeby Jabari nie mógł cię kontrolować i musisz się na razie ukrywać. Kiedy znajdziesz sposób, wróć do Londynu i wtedy się z nim zmierzymy.
-Poczekaj jeszcze!-Krzyknęłam za nią.-Jak Jabari się do wiedział o moim darze?-zapytałam chociaż już i tak kręciło mi się w głowie od nadmiaru informacji.
-Torturował Marcariego, właśnie go znalazłam w podziemiach zamku ale Jabariego już przy nim nie było. A teraz idź już. Musisz się schronić przed słońcem, niedługo będzie przecież u ciebie świtać. Pamiętaj, dopóki Jabari cię nie widzi, nie może cie kontrolować więc dobrze się ukrywaj. Jeżeli cię teraz zabije to nic go już nie powstrzyma.-powiedziała.-Muszę zająć się Marcarim. Do zobaczenia. Wierzę w ciebie.-dodała po czym się rozłączyła. A więc groziło mi niebezpieczeństwo. Dodatkowo nie mogłam zginąć, tylko stawić mu czoło. Nie miałam jednak pojęcia jak mam znaleźć sposób na to aby Jabari nie mógł mnie kontrolować. Bałam się strasznie i czułam, że jednak niedługo zginę. Odwróciłam się ostatni raz w stronę Jacob'a patrząc na niego smutno. Nie dość, że on mnie nienawidzi to mam na głowie jeszcze Jabariego. Odwróciłam szybko głowę z powrotem i rzuciłam się biegiem przed siebie.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Rozdzialik owszem, długi ale dużo w nim takiej opisówki i sporo namieszane ale to jest proste tylko nie wiedziałam jak przelać to kartką i ciągle nie byłam pewna, czy o czymś nie zapomniałam napisać albo czy o czymś nie napisałam drugi raz. Dlatego piszcie jak czegoś nie czaicie czy coś... Odpowiem w następnej notatce na wszystkie pytania :D

A teraz komentujcie!!! 

wtorek, 9 kwietnia 2013

Rozdział 11

No to jak dodałam rozdział o Renesmee to i od razu o Jessice :D

Przez całą resztę nocy miałam okropne sny, koszmary. Ale budząc się w ramionach wspaniałego mężczyzny, z którym spędziłam fantastyczną noc od razu się uspokajałam. Rankiem, spod lekko przymrużonych powiek widziałam jak oparty na łokciu Jake wpatrywał się we mnie z lekkim uśmiechem na twarzy. Delikatnie gładził to mój policzek, to mój nosek. Mimowolnie uśmiechnęłam się do niego i położyłam mu rękę na nagim torsie. Popchnęłam go tak, żeby nie leżał już na boku i położyłam na nim swoją głowę. Objął mnie pode mną jedną ręką i teraz gładził mnie po ramieniu i plecach. W tym momencie uświadomiłam sobie, że jestem naga. Poczułam jak moje policzki oblały się czerwonym policzkiem ale co miałam teraz zrobić nie chciałam od niego uciekać do... domu... Wtedy właśnie moich myślach zaistniało jedynie przekleństwo i wielki chaos. Dzisiaj właśnie wyjeżdżam do Hiszpanii! Moje serce niemal stanęło na tą myśl ale musiałam jakoś funkcjonować. Zerwałam się szybko z łóżka zrywając z Jacob'a kołdrę i owijając się nią, po czym pobiegłam do przedpokoju, gdzie zostawiłam torbę.
-Jessica!-usłyszałam za sobą wołanie Jacob'a.
-Nic się nie stało, już idę.-powiedziałam po czym zaczęłam grzebać w torbie. W końcu odszukałam swój telefon, którego właśnie szukałam. Na całe szczęście nie było bardzo późno ale i tak musiałam się streszczać. Było przed dziesiątą a na lotnisku podobno mieliśmy być około trzeciej. Ale nie to mnie martwiło. Wystraszyłam się trzydziestu nieodebranych połączeń i SMS-ów od rodziców. Pisali coś, że się martwią, żebym zadzwoniła, że jutro będą dzwonić an policję jak nie oddzwonię... nie czytał więcej SMS-ów tylko w drodze powrotnej do sypialni wybrałam numer mamy. Odebrała właściwie od razu.
-Dzięki bogu. Jessica, kochanie! Gdzie ty jesteś?! Tak bardzo się o ciebie martwiliśmy! Wiemy oboje, że cie skrzywdziliśmy, ale i tak cię kochamy. Nie uciekaj od nas, proszę!! Jakoś Ci to wynagrodzimy. Wiemy, to był nasz błąd.-nawijała jak najęta, cała mama.
-Dasz mi coś powiedzieć?-spytałam przez telefon, kładąc się w tym samym czasie koło Jacob'a.
-Przepraszam, po prostu zrozum mnie.-powiedziała po czym zamilkła.
-Jestem u... Nathalie.-Jake uśmiechnął się do mnie znacząco.-Zostałam u niej na noc. Wiem, że powinnam była dać wam znać ale zapomniałam.-mówiłam beznamiętnie.
-Kamień spadł mi z serca.-powiedziała.
-O której mam być w domu?-zapytałam.
-Dobrze by było, jakbyś za dwie godziny najpóźniej tu była.-powiedziała powoli.-Tato po ciebie pojedzie, spokojnie.-Jake pokiwał przecząco głową.
-Nie trzeba, mam transport.-powiedziałam.
-Tato Nathalie? Nie trzeba, Tato może po ciebie pojechać. Naprawdę, on też bardzo się o ciebie martwił.-mówiła.
-Nie tato Nathalie. Mam transport i tyle. Przyjadę za dwie godziny. Pa.-powiedziałam i nie czekając aż coś powie rozłączyłam się i odłożyłam telefon. Cieszyłam się, że nie dostałam ochrzanu.
-Zawiozę Cię.-powiedział Jake.
-Zostały nam już tylko dwie godziny.-powiedziałam smutno.
-Powiedz mi... Nie zraniłem cię tej nocy?-zapytał niepewnie Jake.
-Jake, kochanie. Dałeś mi najwspanialszą noc w moim życiu. Jak mógłbyś mnie zranić? Kocham cię.-powiedziałam zaskoczona jego pytaniem ale odpowiedź na nie była prosta.
-Nie wiem. Jesteś taka mała i bezbronna. Delikatna jak mały kwiatuszek. Chociaż momentami pokazywałaś pazurki.-przyznał Jake.-Po prostu się boję, że cię jakoś skrzywdzę.
-Nie martw się, jakoś bym sobie poradziła.-powiedziałam obejmując mojego wielkoluda.
-Co zjesz na śniadanie?-zapytał po chwili milczenia. W końcu podnieśliśmy się z raju i zaczęliśmy się zbierać.
Nawet nie wiem kiedy zleciał ten czas ale było już za dwadzieścia dwunasta więc musieliśmy wyjeżdżać. Tak bardzo nie chciałam, żeby ten moment nadszedł. Starałam się więc wykorzystać każdy moment aby zapamiętać zapach, dotyk, wygląd i samego Jacob'a. Cieszyłam się bardzo, że mieszkał na ostatnim piętrze, więc mieliśmy sporo czasu na wspaniałe pocałunki w windzie. Doszliśmy w końcu do czarnego BMW i odjechaliśmy. Dokładnie za pięć dwunasta byliśmy pod moim domem. Jake odprowadzał mnie pod same drzwi. Tak samo jak za pierwszym razem wspięłam się na pierwsze schodki i odwróciłam do niego, tyle, że tym razem go pocałowałam. Tak namiętnie jak nigdy. Starałam się zapamiętać każdy, najmniejszy szczegół, aby nigdy go nie zapomnieć. Kiedy wreszcie się od siebie oderwaliśmy Jake rozpiął swój płaszcz i wyjął z zewnętrznej kieszonki małe pudełeczko.
-To dla Ciebie, chciałem Ci dać to wczoraj po balu ale teraz jest lepszy moment.-powiedział po czym wręczył mi małe, czerwone pudełeczko. Spojrzałam na niego niepewnie i powoli je otworzyłam. Nie wierzyłam własnym oczom. Ukazało mi się to małe serduszko, które tak bardzo podobało mi się w sklepie.
-Jake, naprawdę nie trzeba było.-Powiedziałam zaskoczona.-Jest naprawdę piękny. Ja nic dla Ciebie nie mam na pożegnanie, a chciałabym..-na chwilę się zacięłam ale obiecałam sobie, że nie będę płakać.-Chciałabym abyś mnie zapamiętał.-Wzięłam głęboki wdech, a potem spokojnie wypuściłam powietrze.
-Zapamiętam Cię na zawsze, obiecuję.-Przyrzekł po czym objął mnie mocno przytulając do siebie.
-Będę je zawsze nosić. Zawsze.-szepnęłam.-Chcę, żebyś to ty mi je założył.-poprosiłam, odwróciłam się tyłem podając mu pudełeczko i rozpinając kurtkę. Jake delikatnie muskając moją szyję odgarnął moje włosy na przód, ale ja podniosłam je rękami do góry. Już po chwili na mojej szyi wisiało to śliczne serduszko.
-Do zobaczenia kiedyś Jake.-powiedziałam smutno, pocałowałam delikatnie i weszłam do domu.

Kilka godzin później..
 
Smutek, jedynie on istniał w moim sercu. Tęsknota-ona była w moich oczach. Tęsknota za tym co kocham najbardziej. Ten cały pośpiech, pakowanie się i to wszystko wykańczało mnie. Ale najbardziej przytłaczał mnie brak Jacob'a i brak wizji zobaczenia go w najbliższym czasie. Będąc już na lotnisku i czekając na samolot z rodzicami myślałam, że mam zwidy kiedy metr ode mnie stanął właśnie on.
-Przepraszam, ma pan jakiś problem?-zapytała moja mama, kiedy ja stałam wpatrując się w ziemię. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że mężczyzna stojący przede mną jest prawdziwy. Podniosłam powoli głowę chcąc mu się przyjrzeć ale znowu myślałam, że mam zwidy. Dopiero kiedy się do mnie odezwał wiedziałam na pewno, że to on.
-Jessica?-zapytał niepewnie.
-Jacob!-rzuciłam się na niego po kilku sekundach analizowania. Objął mnie tymi swoimi wielkimi ramionami.-Jak dobrze, że jeszcze przyjechałeś.-powiedziałam. Nie zwracałam uwagi na to, że rodzice stoją zaraz koło mnie, oczywiście liczył się Jake.
-Musiałem zobaczyć cię ten ostatni raz.-szepnął w moje włosy.
-Pasażerowie lotu z New Jersey do Madrytu proszeni są do odprawy.-powiedziała przez głośnik jakaś kobieta. To był właśnie nasz lot. Jeszcze ostatni raz chciałam posmakować jego ust, by móc zapamiętać go na zawsze.
-Jessica, musimy iść.-spojrzałam przelotnie na mamę ale znów wróciłam wzrokiem na Jacob'a. Wspięłam się trzymając jego ramion i przymykając oczy, pocałowałam delikatnie i ze łzami w oczach chwyciłam bagaż podręczny.
-Dziękuję za wszystko Jake.-powiedziałam jeszcze i poszłam za rodzicami.
Rozpacz. Już nie tylko smutek, tęsknota. Czysta rozpacz i przygnębienie były w moim sercu spoglądając z lotu ptaka na ukochane miasto, wspomnienia, które w nim pozostawiam i Jacoba. Całe życie...


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Nie dość, że krótki to i jeszcze smutny... No ale co zrobić? Tak musiało być :D
KOmentujcie D: