EDIT:
Do anonimowego komentatora, który usunął swój komentarz, który brzmiał tak:
"czytałam wszystkie wpisy tu z wielkim zaangażowaniem ale ponieważ miałam
dużo obowiązkow w szkole nie dodawałam kom za co przepraszam. Dosyc
długo się czekało na nn więc jak dodałas kolejny rozdział i ludzie
przeczytali go po 2-4 dniach pomyśleli „głupio teraz dac kom pewnie
zaraz da nn i tam dam kom” a że nie dodawałas ich regularnie to
historia się powtarzała :( czyli to nie nasza tylko wina"
Po pierwsze:
Właśnie widzę z jakim zrozumieniem czytałaś moje posty skoro ja napisałam:
"ok. ja tez nie bylam w porzadku bo dlugo musieliscie czekac na NN ale na innych blogach jakos czytelnicy moga czekac dlugo i nadal dodaja komcie. A tutaj liczba wyswietlen rosnie a komentarzy nie..."
Po drugie:
Nie chce mi się wierzyć, że aż wszyscy tak nie mają czasu. Bo to nie jest tak, że tylko przy ostatnich dwóch postach nie było komentarzy. Z resztą sami zobaczcie.
No a po trzecie:
Teraz jakoś miałaś czas żeby dodać ten komentarz, który nie wnosi nic nowego a wcześniej nie mogłam napisać choćby
"Super" albo "beznadzieja"
Pisanie komentarzy nie zajmuje pięciu godzin więc jak ktoś znalazł te 10 min na przeczytanie NN to te 30 sek chyba nie zmienia za wiele w szczególności, że nie mam tego bezsensownego ustawienia żeby wpisywać jakieś hasło.
Po czwarte:
Nie rozumiem co szkodzi dodać komentarz po dwóch czy trzech dniach od dodania przeze mnie NN. Nawet po roku nie szkodzi, wręcz przeciwnie. To jest raczej miłe. I nawet jakby się pojawiło juz 20 nowych rozdziałów to ma sens dodawanie komentarzy do poprzednich rozdziałów bo autor wtedy zna opinię większej liczny osób lub w ogóle kogokolwiek
EDIT 2:
W porę S. ten komentarz. Widząc ten post mogłaś go już sobie darować...
Because there is no reason to love...
czwartek, 4 lipca 2013
No wiec bardzo chcialam podziekowac wszystkim komentujacym ostatnie posty....czyli NIKOMU! Dzieki wielkie za taka penrfidna olewke bo te 2033 wyswietlenia z nikad sie nie wziely a komentarzy jest jedeb przez ostatnie chyba 5 czy 6 postow. Wczesniej regularnie kometowala tylko Tori Evans. Gdzie niegdzie sa jjakies pojedyncze tylko komentarze. ok. ja tez nie bylam w porzadku bo dlugo musieliscie czekac na NN ale na innych blogach jakos czytelnicy moga czekac dlugo i nadal dodaja komcie. A tutaj liczba wyswietlen rosnie a komentarzy nie... w zwiazku z tym zawieszam teggo bloga ostatecznie i nieodwolalnie!! mozecie podziekowac sobie nawzajem. Bd pisac dalej dla samej siebie chyba tylko bo wene mam i czas trraz tez.
niedziela, 9 czerwca 2013
Rozdział 20
Miałam
jeszcze tylko godzinę. Nie wiele. Ale i tak starałam się coś
zrobić, cokolwiek. Wiedziałam, że muszę już zacząć szukać
jakiegoś miejsca na nocleg dla Jacoba. Chciałam jeszcze raz przed
spotkaniem z Jabarim, zobaczyć się z moim ojcem. Może jednak coś
mi podpowie, może się czegoś dowiem?
Po
pół godzinnej jeździe zatrzymałam się przy jakimś hotelu.
Wyglądał całkiem w porządku. Był trzy gwiazdkowy, ładny z
zewnątrz. Wchodząc do niego Jacob objął mnie a ja chcąc
korzystać z każdej ostatniej sekundy z nim przytuliłam się mocno.
Tak weszliśmy do holu gdzie przywitał nas jakiś recepcjonista.
-Witam,
w czym mogę państwu służyć?-zapytał grzecznie. Był to
średniego wzrostu brunet, może koło trzydziestki. Na palcu miał
obrączkę, co zauważyłam kiedy kładł dłonie na blacie. Na pewno
miał dzieci, wspaniałą żonę. Szkoda mi było, że niedługo
spokojne życie jakie wiodą zostanie najprawdopodobniej zburzone
doszczętnie. Chyba, że jakimś cudem uda im się uchronić od
wojny, która będzie się za niedługo toczyć na świecie. Ale
wtedy będą musieli się ukrywać, żyć ciągle w strachu. Tak jak
wszyscy, którzy zdołają się ocalić. A później będą musieli
uciekać przed paskudnymi, nocnymi potworami, które będą mogli
spotkać na każdym kroku, tak jak mnie tu i teraz.
-Jess,
Jessica?-spoglądał na mnie wyczekująco Jacob i recepcjonista.
Dopiero teraz zorientowałam się, że stałam nieruchomo, patrząc
cały czas na obrączkę tego recepcjonisty. Nawet nie mrugałam i
chyba nie oddychałam. Wzięłam gwałtowny płytki wdech i
rozglądnęłam się dookoła.
-Wszystko
w porządku, przepraszam.-Powiedziałam tylko i przeszłam do
rzeczy.-Chcielibyśmy jakiś dwuosobowy pokój, na noc lub
dwie.-Powiedziałam.
-Oczywiście.
Proszę, pokój nr 20 na drugim piętrze.-Powiedział do nas dając
nam kluczyk.-Czy pomóc państwu z bagażem?-Zapytał jeszcze.
-Nie,
dziękujemy.-Powiedział Jake po czym poszliśmy w stronę schodów.
Gdy zniknęliśmy zaraz za rogiem korytarza Jake przygwoździł mnie
do ściany.
-Co
się dzieje Jess? Nie powiedziałaś mi co się wydarzyło tam w
lesie ale nie oszukasz mnie. Co jest grane?-Powiedział ostro Jake.
Odwróciłam od niego wzrok szukając jakiejś wymówki.-Nic nie
powiesz tak jak przez całą drogę się do mnie nie
odezwałaś?-Powiedział wyzywająco.-Jess, martwię się o
ciebie.-Powiedział łagodnie odgarniając mi kosmyk włosów z
twarzy.
-Jakee...-Rozważałam
czy powiedzieć mu prawdę, że skłamać. Żadna dobra wymówka nie
przychodziła mi do głowy ale nie chciałam też mówić mu o co
chodzi. Jednak czy miałam inne wyjście?-Jabari ma armię silnych
wampirów. Nie znalazłam sposobu na to aby mnie nie kontrolował a
co gorsza, wiem, że prawie depcze nam po piętach. Nie możemy
dłużej się ukrywać ale nie jestem w stanie stawić mu czoła. Nie
chce też narażać ciebie na walkę z nim bo i tak nie mielibyśmy
szans. Tato też nie wie jak mi pomóc...-Przerwał mi.
-Jaki
tato? To on żyje?-zapytał zszokowany. Zapomniałam, że nie
powiedziałam Jacobowi o moim spotkaniu z Igniro.
-Tamten
architekt z New Jersey nie był moim ojcem. Jest nim Igniro, władca
ognia. Nie wiem jakim cudem się spotkaliśmy, jak ściągnął mnie
gdzieś do siebie. Nie wiem czy jest człowiekiem panującym nad
ogniem czy jakimś duchem. Po prostu przywołał mnie którejś nocy
do siebie i tyle.-Powiedziałam. Już chciał coś mówić ale nie
dałam mu dojść do słowa.-Przepraszam, że ci nie powiedziałam
ale mam tyle na głowie, że nie wiem już sama co mam ze sobą
zrobić.-wytłumaczyłam szybko.-Ale Jake, nie mówmy o tym,
zapomnijmy na chwilę. Liczy się tylko tu i teraz. Więcej okazji
możemy nie mieć.-Wyszeptałam jeszcze i zaczęłam go całować.
Chciałam przez cały czas mieć go przy sobie tej nocy.. a właściwie
dnia chociaż wiedziałam, że to niemożliwe. Szliśmy do pokoju
właściwie nie odrywając się od siebie. Zrzuciliśmy plecaki i
napotykając na swojej drodze kilka przeszkód rzuciliśmy się na
łóżko. Lądując na nim Jake syknął cicho.
-Przepraszam
Jake. Chyba nie powinniśmy.-Powiedziałam niepewnie, odsuwając się
od niego. Leżąc pode mną, uśmiechnął się zabójczo, łapiąc
mnie w talii i przyciągając z powrotem do siebie.
-Wszystko
w porządku.-I znowu mnie całował. Jego żarliwe usta nie mogły
się nasycić podobnie jak moje. Robiliśmy wszystko powoli, jakby
faktycznie był to nasz ostatni raz. Był delikatny, ostrożny.
Dotykał mnie, pieścił, całował, szeptał czułe słówka. Noc, a
właściwie ranek, był wspaniały.
Jacob
zasnął a ja przy nim dalej leżałam. Jednak nie mogłam w
nieskończoność. Wstałam i podeszłam do zasłony. Przypomniał mi
się ten jedyny raz kiedy widziałam słońce w moim wampirzym życiu
a zaraz potem opadłam z sił. Jest piękne, ale zabójcze dla mnie.
Wyjęłam z plecaka wielką księgę i znowu do niej zajrzałam. Nie
znalazłam w niej nic więcej niż już wiedziałam mimo że czytałam
ją już któryś raz. Chciałam się potkać z ojcem. Musiałam z
nim porozmawiać. Teraz w dzień byliśmy jeszcze bezpieczni. Jabari
też nie mógł wystawiać się na słońce a tutaj na pewno go nie
było. Nie wiedziałam co mam zrobić. Wołałam go w umyśle,
wołałam jego imię ale nic się nie działo. W końcu wyszeptałam.
-Tatoo..-I
wtedy to się stało. Było tak samo jak ostatnim razem. Najpierw
biała nicość, a później zobaczyłam... słońce. Był dzień.
Zamknęłam oczy w pierwszej reakcji i chciałam się gdzieś chować.
Nie było jednak gdzie. Byłam na jakiejś łące pewnie gdzieś na
drugim końcu świata albo i... nie w tym świecie. Nie obchodziło
mnie to jednak. W tej chwili bałam się tylko zginąć bo wtedy
wszystko byłoby już stracone. Jednak to się nie działo. Nie
umierałam, nie czułam się osłabiona. Czułam się dobrze.
Odsłoniłam oczy i rozejrzałam się dookoła. Tak dawno nie
widziałam dnia, nie widziałam tylu kolorów. Łąka była taka
wspaniała. W dzień było też znacznie więcej odgłosów zwierząt.
Obejrzałam całą łąkę dookoła aż natknęłam się na Ignira na
jej końcu. Zaczęłam do niego podchodzić ostrożnie ale po kilku
krokach się zatrzymałam. Nie wiedziałam, jaki jest obecnie
stosunek między nami, co on o mnie myśli, o Jacobie, o tym co
robię. Wahałam się i nadal nie wiedziałabym co robić gdyby nie
to, że po kilku sekundach wręcz zmaterializował się obok mnie i
przytulił mocno do siebie. Nie stawiałam oporu, nie bałam się,
czułam się dobrze, bezpiecznie, pewnie. To był mój tato. Jedna z
najbliższych mi osób. Czułam z nim więź mimo że widzę go
dopiero drugi raz a pierwszy wcale nie był udany. Nie zwlekając
więc też się do niego przytuliłam.
-Cieszę
się, że wróciłaś.-Wyszeptał w moje włosy. Nie za bardzo
rozumiałam sens tych słów... Przecież to on ściągnął mnie,
mógł chyba zrobić to w każdej chwili.
-Ale
przecież...-Nawet nie wiedziałam jakie pytanie zadać.
-Myślałem,
że nie będziesz chciała już ze mną rozmawiać. Byłem za ostry a
ja wcale nie jestem zły.-Powiedział odsuwając mnie trochę od
siebie, siadając na trawę i ściągając mnie do swojego poziomu.
-Wiem
tato, wiem.-Powiedziałam schylając głowę i przeczesując ręką
trawę. Dotknął mojego podbródka dwoma palcami i uniósł moją
twarz do góry tak, abym spojrzała mu w oczy. Odwróciłam jednak
wzrok, bałam się, że moje czerwone oczy go odstraszą.
-Spójrz
na mnie.-Zażądał spokojnie. Spełniłam jego prośbę ale nadal
czułam się niepewnie. Patrzył tak na mnie sekundę, może dwie po
czym dodał.-Kocham cię. Jesteś moją jedyną rodziną, moją małą
córeczką.-Powiedział uśmiechając się. Również się
uśmiechnęłam.
-Co
mam robić tato? Już nic nie wiem. Nie mogę zginąć, narażę tyle
osób. I Marisa na mnie liczy. Ale nie mam więcej czasu, do tego nie
chcę wciągać w tą walkę Jacoba, nie mamy szans na wygraną. Nie
chcę, żeby Jabari się dowiedział, co do niego czuję. Skrzywdzi
go wtedy. Muszę go gdzieś ukryć i uciec od niego. Oddalić się
jak najbardziej i ściągnąć Jabariego tylko na siebie. Przyjdzie
już tej nocy, wiem to. Jest blisko. Nawet jak będzie sam to... nie
mam szans, skoro od razu mną zawładnie. Nikt inny go nie zabije
jeśli nie ja. Jeśli tylko bym się od niego uwolniła, wróciłabym
do Marisy, Macariego i innych i razem byśmy go pokonali i całą
jego armię.-Wyżaliłam się ze wszystkiego.
-Jeśli
bym tylko mógł, zabiłbym go żeby nie zagrażał tobie. Ale nie
mogę już zejść na ziemię. Nie mogę tam wracać.-Powiedział
zasmucony.
-Jak
to? Gdzie my jesteśmy?-zapytałam lekko zdezorientowana.
-Powiedzmy,
że jesteś obecnie jakby Alicją w krainie czarów. To świat
żywiołów, snów, i różnych innych takich...-Powiedział.
-Czemu...
zresztą nie ważne.-Chciałam o coś zapytać ale nie wiedziałam,
czy nie uraziłabym go tym pytaniem.
-Pytaj.-Zachęcił
mnie. W sumie, co miałam do stracenia?
-Czemu
dopiero teraz pojawiłeś się w moim życiu?-Zdobyłam się na
odwagę.
-Czemuu...?-zastanowił
się nad tym chwilę.-Widzisz, dopiero czytając o mnie w księdze
włączyłaś między nami pewnego rodzaju most, coś w rodzaju
magicznego połączenia. Gdy tylko poczułem twoją obecność,
ściągnąłem cię do siebie. Wiesz czemu byłem taki zły
wtedy?-zapytał ale nie czekał na moje pytanie „co?” tylko
kontynuował.-Nie wiedziałam ciebie jeszcze nigdy. Od ostatniego
razu z twoją matką nie miałem kontaktu z ziemią.
-To
skąd wiedziałeś, że zostałam poczęta?-Wystrzeliłam,
przerywając mu.
-To
się po prostu wie. Wiedziałem od razu. I wyobraź sobie, że
czekałem na ciebie prawie osiemnaście lat. Już tak nie mogłem się
doczekać tego aż będziesz pełnoletnia, aż obudzi się w tobie
dar i będę mógł być w końcu twoim prawdziwym ojcem. Jednak nie
poczułem twojej obecności po tych osiemnastu latach. Byłem
załamany, myślałem, że zginęłaś. Bo widzisz, gdybyś była
dalej człowiekiem podczas otrzymania daru, to połączenie między
nami włączyło by się samo z siebie, mimowolnie. Potem po ponad
wieku udręki w samotności, czuję, ze istniejesz. Nie wiedziałem
co się stało, o co w tym wszystkim chodziło ale chciałem cię jak
najszybciej zobaczyć, dotknąć, usłyszeć. Zamiast człowieka ze
wspaniałym darem ujrzałem wampira. Bez obrazy, ale to zupełnie do
siebie nie pasuje. Jesteś w połowie dobra a w połowie zła.
Teoretycznie. Ale obserwując cię od tamtego czasu, zauważyłem, że
jesteś wspaniałą osobą i, że żałuję tego co zrobiłem. Nie
chciałem ściągać cie na siłę, nie miałem prawa. Dlatego teraz
cieszę się jak głupi, że ze mną rozmawiasz, że tu
jesteś.-Wytłumaczył mi.
-Powiedz,
czy też bym była nieśmiertelna gdybym nie zmieniła się w
wampira?
-Tak.-Szepnął.
-Ale
nie rozumiem trochę. No bo, jakim cudem spotkałeś moją mamę na
ziemi, a teraz jesteś w jakimś magicznym świecie i nie możesz z
powrotem wrócić?
-Kiedy
spotkałem twoją matkę po raz pierwszy, byłem na ziemi już od
początku istnienia świata. Jako nieśmiertelny władca ognia a za
razem zwykły człowiek. Spotkałem wiele kobiet, niektóre naprawdę
wspaniałe ale żadna z nich nie była tak wspaniała jak twoja
matka, żadnej tak nie kochałem. Kiedy powiedziała mi, że kocha
innego postanowiłem odebrać sobie życie. Teoretycznie jesteśmy
nieśmiertelni ale tak jak was nas też można uśmiercić. Tam gdzie
powinny być nasze serca są zalążki naszych mocy, trzeba wbić z
nie złoty sztylet, kuty na moim ogniu, schładzany wodą Astrial,
hartowany wiatrem Ventusa i utwardzany ziemią Corneli. Nie było to
łatwe, nie chcieli się godzić na moją śmierć ale w końcu mi
się udało. Po smierci i przeniesieniu nas do tej krainy każdy może
raz wrócić na ziemię na trzydzieści dwa dni. Domyślasz się już
chyba kiedy wróciłem ja... Wtedy poczęłaś się ty. Spotkanie z
twoją matką po prostu musiało się tak skończyć.-Powiedział, a
ja słuchałam jak zaczarowana opowieści właściwie o sobie w
pewnej części.
-Hmm...-zamyśliłam
się.-Uważasz, że zrobię dobrze, jeśli ocalę życie Jacoba?
Uciekając od niego?-zapytałam w prost co o tym myśli.
-Nie.
To znaczy.. nie wiem. To bardzo szlachetne ale wiesz, co sądzę na
temat miłości. Nie zmienię tego zdania i uważam, że nie powinnaś
się sama wystawiać na takie ryzyko. Ale to twoja decyzja, serce ci
podpowie.-Powiedział.
-Jeśli...jeśli..-nie
dopuszczałam do siebie tej myśli ale chyba czas najwyższy się z
nią pogodzić.-Jeśli zginę, proszę, jeśli będziesz mógł, to
ściągnij moją duszę do siebie.... Jeśli mam jeszcze
duszę.-Dodałam po chwili.-Jeśli się każe, że... -wzięłam
wdech, zamykając oczy, powstrzymując napływające łzy. Ciężko
mi było o tym mówić.-że nie mam duszy, lub nie będzie się dało
żebym została po śmierci z tobą, to proszę... jeśli tylko
będziesz mógł to pilnuj Jacoba. Opiekuj się nim.-Poprosiłam.
Chowając twarz w dłoniach.
-Spełnię
twoją prośbę jeśli tylko będę mógł ale jeśli nie przeżyjesz
to nie wiem.. nie wiem czy dalej będę mieć kontakt z tym światem.
Ale obiecuję, że zrobię co w mojej mocy. Wiem, że dasz sobie
radę, jesteś silna.-Powiedział przyciągając do siebie i
przytulając.
-Muszę
już wracać do Jacob'a.-Szepnęłam odsuwając się od niego chociaż
mogłabym tu zostać na wieki.
-Dasz
radę, wierzę w ciebie.-Szepnął jeszcze i nie wiem kiedy, zesłał
z powrotem na ziemię. Znalazłam się z powrotem w pokoju hotelowym.
Spojrzałam na śpiącego Jake'a, łzy pojawiły się w moich oczach.
Nie chciałam od niego odchodzić ale wiedziałam, że muszę.
Przebrałam się w świeże ubrania. Założyłam skórzane spodnie,
jasny top i skórzaną kurtkę. Lubiłam ciemne kolory i zimne
materiały. Myślałam nad tym czy nie wziąć by broni ale jeśli
Jabari przejął by nade mną kontrolę byłabym jeszcze
niebezpieczniejsza więc zrezygnowałam. Ostatnie co mi zostało to
pożegnać się z Jacobem. W pół minuty napisałam do niego list i
spojrzałam ostatni raz na jego ciało. Cieszyłam się, że go
ocalę, przynajmniej na razie. Kiedy dojdzie do siebie i rozpęta się
wojna to na pewno będzie miał większe szanse przeżycia niż
teraz. Był silny, sprytny, mądry. Poradzi sobie. Do zachodu nie
zostało już dużo czasu, jeszcze tylko kilka minut.
Rozdział 19: Mętlik w głowie, im więcej sie dowiaduje tym mniej jestem pewna samej siebie
Tamtatadam!
Oto przed państwem kolejny rozdzialik :D
Sorka, że tak długo dlatego też od razu dodaję jeszcze następny :D
Biegłam
jak najszybciej tylko mogłam prosto do hotelu. Nie mogłam czekać
na nic. Musiałam szybko wywieźć stąd Jacoba, zapewnić mu
bezpieczeństwo i stawić czoło Jabariemu. Byłam prawie pewna, że
zginę w tej walce zadając tym samym cios Jacob'owi. Wiedziałam
przecież o wpojeniu i o tym jak ono działa. Ale nie mogłam
pozwolić na to by Jabari go skrzywdził. Żałowałam tylko, że nie
miałam więcej czasu na szukanie sposobu na wolność. Zawiodłam
Marisę, mojego ojca, Marcaria, siebie a przede wszystkim Jacoba.
Miałam pozostać z nim na wieczność a już wiedziałam, że nie
będzie to nam pisane. Wskoczyłam przez balkon do pokoju i zaczęłam
pakować rzeczy, które zdążyliśmy wyjąc z plecaka. Na szczęście
nie było tego dużo. Potem musiałam obudzić Jacoba czego tak
bardzo nie chciałam robić. W końcu spał spokojnie, w końcu
dobrze odpoczywał. A teraz będę musiała go wywieźć bardziej na
północ. Byliśmy gdzieś około stu kilometrów od granicy USA z
Kanadą. Do rana miałam jeszcze niecałe trzy godziny więc zdążę
zajechać całkiem daleko od granicy.
-Jacob,
musimy wyjechać. Jake proszę, obudź się.-Zaczął powoli otwierać
oczy i podnosić się.
-Czemu?
Jess, co się dzieje?-zapytał.
-Jabari
wie, że jesteśmy w Ameryce, musimy uciekać.-Powiedziałam starając
się aby mój głos nie drżał.
-Spokojnie
Jess, damy radę.-Starał się mnie pocieszyć. Wstał sam, bez mojej
pomocy, dotykając przelotnie mojego policzka i biorąc jeden plecak.
Stanął przy drzwiach odwracając się do mnie.-Na co
czekasz?-zapytał. Byłam pod wrażeniem. Cieszyłam się, że
ostatni etap jego dochodzenia do siebie był tak krótki. Nie
czekałam już dłużej, wzięłam resztę rzeczy i poszłam za nim
do recepcji, na sam dół.
Schodząc
szerokimi, marmurowymi schodami Jake objął mnie mocno w pasie jakby
się bał, że zaraz spadnę ze schodów. To ja powinnam chyba bać
się o niego. Zapłaciliśmy za pokój i poszliśmy po auto. Po
chwili byliśmy na drodze głównej. Jechałam szybko chociaż było
to ryzykowne. Śliskie ulice nie były bezpieczne. Jake siedział
niespokojnie zerkając na mnie co chwilę. Wiedziałam, że tak
naprawdę to ja wyglądam bardzo niespokojnie. Prowadziłam bardzo
nerwowo, spieszyłam się jak szalona, cała byłam zdenerwowana.
-Jessica?
Co się stało?-Zapytał kiedy staliśmy na czerwonym świetle w
jakiejś małej miejscowości, tuż przed granicą.
-Nic
Jacobie, nic-Starałam się go uspokoić ale chyba tylko podsyciłam
jego ciekawość.
-Wiesz,
że mnie nie oszukasz-Odpowiedział.-Co się stało na polowaniu
Jessica?-zapytał troszkę ostrzej. No i co miałam mu odpowiedzieć>
nie chciałam go denerwować tym atakiem ale chyba jeśli mu nie
powiem będzie denerwować się jeszcze bardziej. Wzięłam głęboki
wdech i zatrzymałam na chwilę w sobie to powietrze z jego kojącym
zapachem. Potem szybko je wpuściłam i odpowiedziałam.
-Zaatakowały
mnie dwa wampiry. Nie chodzi o sam atak tylko o to, że one były
silne, za silne jak na nowo narodzone wampiry. Pokonałam je niby
całkiem szybko, nie miałam większych problemów ale powinno być
dużo łatwiej. To była walka jak z wampirami, które są młodsze
ode mnie o jakieś... 70 lat, nie więcej. A ich woń była bardzo
świeża.-Przyznałam w końcu też sama przed sobą. Wiedziałam, że
coś mi w tej walce nie pasowało i teraz to do mnie dotarło.
-Jess,
czuję się już dobrze, będę przy tobie, razem damy
radę.-Powiedział mi kładąc rękę na mojej, którą trzymałam na
skrzyni biegów. Spojrzałam na niego czule uśmiechając się
nieśmiale.
Znowu
jechaliśmy przez ciemny las, zbliżaliśmy się do granicy.
Wypuściłam swoje moce aby sprawdzić teren i od razu zatrzymałam
się z piskiem opon zjeżdżając na pobocze.
-Zostań
z aucie.-Powiedziałam do Jacoba odpinając pas i otwierając drzwi.
-Idę
z tobą.-zaoferował się od razu Jacob.
-Nie.
Proszę, zaufaj mi.-Powiedziałam i wyszłam. Kiedyś zastanawiałam
się jak to jest, że potrafię wyczuć kogoś na dużej odległości
dzięki swojej mocy. Inne wampiry nie miały takich zdolności więc
domyślałam się, że zawdzięczam to zdolnościom nad władaniem
ogniem. Po prostu wyczuwałam różnie ciała. Dlatego wiedziałam,
że moi wrogowie nie wiedzieli gdzie dokładnie jestem, nie mieli
szans wpaść na mój trop. Pobiegłam więc w las naprzeciw niemu
zostawiając Jacoba w samochodzie. Nie było wiatru, nie niósł więc
mojego mojego zapachu. Panowała grobowa cisza. Zwierzęta się
gdzieś spłoszyły, liście drzew nie szumiały, moje kroki też
były bezszelestne. Kiedy tylko zobaczyłam go przed sobą
przyśpieszyłam kroku żeby nie popełnić ostatniego błędu. Po
sekundzie byłam przy nim i powaliłam go na ziemię. Łapiąc go za
gardło wysyczałam.
-Kim
jesteś?! Kto cię stworzył?!-Nie chciałam przegapić okazji
dowiedzenia się, o co chodzi. Nie chciał odpowiadać. Wiercił się
tylko i próbował zadawać ciosy ale nie dawał
rady.-Gadaj!-Warknęłam ściskając jego gardło mocniej, podrywając
szybko do góry i rzucając o drzewo. Podbiegłam szybko do niego nie
chcąc aby zaczął chociaż zbierać siły lub uciekać. Nie mogłam
tracić czasu. Przygwoździłam go do drzewa i oderwałam jedną
rękę.-Odpowiadaj!-Ponaglałam go jednak dalej nie odpowiadał.
Wtedy podpaliłam jego dłoń drugiej ręki. Spojrzał na nią
spanikowany. Chyba nie wiedział, że tak potrafię, myślę, że
żaden z wampirów nie był by taki odważny gdyby wiedział, że
panuję nad ogniem. Patrzył wystraszony w moje oczy.-Gadaj albo będę
cię tak spalać kawałek po kawałeczku.-Zagroziłam. Nic nie mówił
więc rozprzestrzeniłam ogień na pół ręki. Wrzasnął z bólu,
przez chwilę jeszcze milczał.
-Mam
dwóch stworzycieli.-Wyjąkał po chwili milczenia.
-Niemożliwe!
Kłamiesz!-Krzyknęłam trochę zdezorientowana. To nie mogła być
prawda.
-To
prawda! Stworzył mnie Darren i Helena!-Wyjąkał.
-Kim
jest do cholery Darren?!-Wrzasnęłam. Tyle niewiadomych. Nie
wiedziałam czy mam mu wierzyć, czy nie. Kim jest ten koleś? Co mam
robić?
-To
brat Jabariego.-Powiedział zrezygnowany.
-Jak?!
Jakim cudem?!-Zapytałam zła.
-Wstrzykują
jad oboje naraz stwarzając wampira. Jad Heleny jest potrzebny aby
być silniejszym a jad Darrena aby nikt z Sabatu nie mógł mnie
kontrolować.-Wydyszał jeszcze. Nawet nie zauważyłam kiedy
zaczęłam podpalać jego całą rękę. Po jego wyjaśnieniach nie
chciałam już nic słuchać, patrzeć na niego. Chciałam tylko jego
śmierci. Nie czekałam już dłużej i spaliłam go całego. Nie
zdąrzył nawet krzyknąć.
Lekko
oszołomiona wracałam do auta. Nie mogłam biec, nie potrafiłam.
Patrzyłam w ziemię i nie uważałam na nic. Nie byłam pewna, że
jestem bezpieczna, czy nikt mnie nie obserwuje. Jedynie zastanawiałam
się nad tym co usłyszałam. Kim był brat Jabariego? Jak tego
dokonywali? Ile tego rodzaju wampirów stworzyli? Nie mieściło mi
się to w głowie a co gorsza miałam coraz mniej czasu. Nie tylko do
rana ale i też do spotkania z Jabarim i jego wampirami. Ktoś mnie
złapał. Ktoś wbiegł we mnie i mocno złapał. Ale nie szedł
nigdzie, nie zabierał mnie z miejsca, w którym byłam. Nie ranił
mnie ani nic nie mówił. Poraził mnie jedynie swoim ciepłem.
Jacob.
Dlaczego
wyszedł z auta? Czemu mnie nie posłuchał? Mogło mu grozić
niebezpieczeństwo. Ale mimo to cieszyłam się, ze jest teraz przy
mnie. Przytuliłam się do niego mocniej i odetchnęłam z ulgą.
-Dobrze,
że jesteś.-Szepnęłam cichutko.
-Spokojnie.
Będzie dobrze. Wszystko w porządku?-Zapytał zmartwiony.
-Wracajmy
do samochodu.-Poprosiłam. Objął mnie więc w pasie i poszliśmy.
Miałam mętlik w głowie, nie wiedziałam co mam dalej robić. Na
szczęście Jake był moją podporą.
piątek, 24 maja 2013
środa, 22 maja 2013
Rozdział 18
Przepraszam jak zwykle ale no niestety czas....
Przy okazji powiadam, że usunęłam bloga o dalszych losach Ness, nei miałam już pomysłów... a wiedziałąm, że nie ma sensu zawieszać...
Miłego czytania w każdym razie..
Mimo
że myślałam, że odzyskał siły to jednak nadal był bardzo
słaby. Cały następny dzień też przespał z trzema krótkimi
przerwami na picie, jedzenie i skorzystanie z toalety. Cały czas był
jak nieprzytomny. A ja głowiłam się przez cały czas jak uwolnić
się od Jabariego. Ojciec mi nie chciał pomóc... I co teraz? Po
wieczór planuję wyjechać w dalszą podróż. Może uda mi się
jechać nawet ze cztery godziny. Pogoda jest już lepsza, Jake trochę
lepiej się czuje. Miasteczko, w którym byliśmy nie było takie
małe więc zaryzykowałam i zostawiłam Jacoba na chwilę samego
wyskakując oknem wieczorem do sklepu po ubrania na zmianę. Kupiłam
sobie nowe, ciemne spodnie, zwykły biały top i czarną skórę.
Jacobowi kupiłam właściwie podobny strój tylko że miał ciemną
koszulkę. Kupiłam jeszcze zapas wody dla Jacoba na drogę i
witaminy. Gdy wróciłam do pokoju pomogłam mu się przebrać i
zmieniłam opatrunek. Rana już dobrze się zasklepiła więc byłam
ogólnie zadowolona z postępów jakie czyni jego organizm. Sama
wzięłam szybki prysznic, przebrałam się i związałam włosy w
wysoki koński ogon. Ukryłam jeszcze sztylety pod spodniami i na
nadgarstku. Zastanawiałam się co powie mi wścibski Barry (bo takie
miał imię na plakietce) recepcjonista na pożegnanie. Kiedy zeszłam
z plecakami aby je zapakować podeszłam do niego aby zapłacić za
pokój.
-I
jak się Państwu podoba miasteczko? Chociaż chyba ni za często
wychodzili państwo z pokoju?-Zapytał przejeżdżając kartą w tym
specjalnym urządzeniu płatniczym. No po prostu był bezczelny.
-Samo
miasto w porządku ale za to hotel okropny.-Odwdzięczyłam się
wpisując pin.
-Dziękujemy
za wizytę.-Powiedział jeszcze przez zęby po czym oddał mi kartę.
Zapakowałam bagaże i wróciłam po Jacoba. Schodząc z nim już
mnie nie obchodziło co sobie pomyśli Barry recepcjonista ani co
powie. I na szczęście chyba nie chciał mnie już bardziej
denerwować i nawet na mnie nie spojrzał. Usadowiłam Jacoba tym
razem na siedzeniu dla pasażera, przykryłam kocem, zapięłam pas i
położyłam oparcie aby był w pozycji jak najbardziej leżącej.
Wsiadłam za kółko i pojechaliśmy na północ. Chciałam
skorzystać z tego, że jest noc i zajechać jak najdalej ale po
kilku godzinach Jacob był naprawdę zmęczony ciasnotą, trzęsieniem
się i drganiami samochodu, że postanowiłam w końcu poszukać
hotelu. Ale tym razem nie miałam zamiaru zatrzymywać się pierwszym
lepszym. Widziałam na znaku, że za dziesięć kilometrów ma być
jakaś większa miejscowość więc miałam nadzieję, że tam się
coś znajdzie. Miałam szczęście bo na obrzeżach miasta po drugiej
stronie był czterogwiazdkowy hotel. Nie zastanawiałam się nad
niczym tylko zaparkowałam na parkingu. Jak zawsze pomogłam Jacobowi
chociaż już był bardziej samodzielny. Tym razem nie miałam
zamiaru siedzieć w ciasnym pokoiku z jednym łóżkiem więc wzięłam
apartament małżeński. I tak jak myślałam, obsługa tutaj była
znacznie lepsza niż w poprzednim hotelu. Bagażowy pomógł mi
zanieść plecaki a ja sama zajęłam się Jacobem. Nie wlekł się
już na nogach tylko szedł na nich podtrzymując się mnie. Kiedy
zostaliśmy sami w pokoju odetchnęłam z ulgą, że bagażowy nie
zadawał żadnych pytań na temat stanu zdrowia mojego towarzysza.
Położyłam Jacoba na łóżku i dotknęłam jego twarzy.
Pogładziłam po policzku uśmiechając niemrawo. Położył swoją
dłoń na mojej przytrzymując ją dłużej przy sobie.
-Kocham
Cię, wiesz?-Powiedziałam czule i dałam mu całusa w czoło.-Dasz
radę się umyć? Dobrze by ci to zrobiło.-Zaproponowałam.
-Tak,
chyba tak.-Stwierdził powoli się podnosząc z moją pomocą.
Pomogłam mu dojść do łazienki, nalałam wody do wanny, rozebrałam
go i pomogłam się umyć tak by nie zruszyć rany. Potem do ubrałam
w świeże ubrania i zaprowadziłam z powrotem do łóżka.
Zmieniając opatrunek zauważyłam, że rana ładnie się zasklepia.
Jake w końcu wracał do zdrowia. Zasnął tym razem spokojnie i spał
tak do rana. Podchodząc do niego by spytać jak się czuje do moich
nozdrzy tak jak zawsze dotarł jego cudowny zapach. Tylko, że tym
razem nie wywołał motylków w brzuchu tylko palący ogień w
gardle. Byłam tak zajęta opieką nad Jacobem, że nie zauważyłam
jak wzrasta moje pragnienie. Na Jacobie nie mogłam się teraz
pożywić, zresztą nawet gdyby był zdrowy nie zrobiłabym tego
drugi raz. Musiałam więc po prostu iść na polowanie. Siadając
obok Jake'a zmusiłam się do uśmiechu i powiedziałam.
-Jak
się czujesz?-zapytałam. Jego zapach tak kusił.. jednak wiedziałam,
że muszę poczekać do nocy.
-Tak,
znacznie lepiej.-Potwierdził podnosząc się powoli i obejmując w
talii. Wiedziałam, że wracał do siebie coraz szybciej. Przyciągnął
mnie bliżej szukając moich ust. Kiedy w końcu je odnalazł całował
mnie bez opamiętania chociaż raz poczułam jak skrzywił się z
powodu bólu. Nie przerwał jednak pocałunku. Wciągnął mnie
bardziej na łóżku i jedną ręką zaczął zdejmować koszulkę.
Wiedziałam, że teraz jeszcze jestem w stanie zrezygnować, że
teraz dała bym radę to przerwać ale zaraz będzie za późno. A w
takim stanie nie mogłam tego robić. Nie dałabym rady powstrzymać
się od napicia jego krwi. Nie mogłam go więc narażać. Zebrałam
się w sobie i odskoczyłam od niego gwałtownie.
-Przepraszam
Jake, nie mogę, nie mogę cie skrzywdzić.-Powiedziałam wystraszona
stojąc przy drzwiach do łazienki, w których po chwili zniknęłam.
Stanęłam przy umywalce odkręcając kran i ochlapując sobie twarz
zimną wodą. Jednak to nie pomagało. Tak mocno Jake na mnie
działał, tak bardzo rozpalał moje zmysły. Załamana usiadłam pod
umywalką i schowałam twarz w dłoniach. Nie dość, że musiałam
chronić jego przed Jabarim to jeszcze przed potworem, który krył
się we mnie. Nie wiem ile tak siedziałam ale po chwili usłyszałam
ciche skrzypnięcie drzwi a potem poczułam czyjeś dłonie na swoich
ramionach.
-Spokojnie,
nie ma pośpiechu Jess.-Powiedział kojącym głosem. Gładząc mnie
po włosach.
-Boję
się samej siebie.-Wyznałam.
-A
ja cię kocham.-Powiedział, wstał i podał mi rękę. Spojrzałam
na niego niepewnie, kusił mnie jego zapach ale wiedziałam, że do
wieczoru jestem w stanie się mu oprzeć.
-Pójdę
dzisiaj na polowanie.-Oznajmiłam po czym podałam mu rękę i
powędrowaliśmy do pokoju. Zamówiłam dla niego jedzenie, podałam
witaminy i resztę dnia spędziliśmy przy sobie. Przytuleni,
rozmawialiśmy o różnych rzeczach. Próbowaliśmy też coś
wymyślić, jakiś następny krok. Nie ucieczkę, atak, lub sposób
na moją wolność.
Było
mi dobrze, jego krew drażniła moje zmysły ale powstrzymywałam
się. Jakoś. Po południu było mi już ciężko ale do wieczora
wytrzymałam. Jake poszedł spać więc wyszłam. Lepiej było kiedy
spał i nie martwił niepotrzebnie. A gdyby się obudził to wiedział
przecież gdzie jestem.
Pobiegłam
gdzieś w las, ciemny i gęsty. Nie byłam tu nigdy wcześniej,
wszystko było nowe, nieznane. Biegłam szybko ale i ostrożnie. Nie
czekałam długo na swój posiłek, szybko wpadłam na trop stada
jeleni. Przyczajona niczym drapieżnik szłam powoli w stronę łąki
na której się znajdowały. Przeleciałam wzrokiem po każdej
sztuce, polując na największy okaz. Szybko rzucił mi się w oczy
potężny jeleń, który najprawdopodobniej był przywódcą stada.
Zrobiłam kilka kolejnych kroków, bliżej polany bacznie obserwując
każdy jego ruch, rejestrowałam nawet lekkie jego drgnięcia. Wiatr
powiał w moją stronę przynosząc ze sobą jego kuszący zapach.
Moje oczy rozbłysnęły na czerwono, przykucnęłam jeszcze bardziej
i już po kilku sekundach byłam w powietrzu. Już po chwili dopadłam
moją ofiarę łapiąc ją mocno. Zwierze zaczęło nerwowo się
rzucać ale szybko zatopiłam w jego aorcie swoje kły i przestało
się ruszać. Ciepła i słodziutka krew spływała mi do gardła a
dzięki temu mi przybywało sił. To było jak taka krew zastępcza.
Człowiek sam wytwarza sobie krew a my musimy ją kraś innym
stworzeniom. Krąży ona w nas, w żyłach i tętnicach trafiając do
każdego narządu ale przed to, że nasze serca już nie biją, z
czasem zaczyna ona stygnąć i kończyć się. Nasycając się świeżą
krwią moje ciało nabierało blasku, nie było już szare, moje oczy
się rozświetlały, usta czerwieniły a włosy stawały się
bardziej odżywione. Wracało do mnie życie.
Dzięki
temu, że upolowałam dużego jelenia, nie musiałam żywić się na
drugim. Stadko jeleni było przeze mnie już dawno spłoszone dlatego
nie dziwiła mnie ta cisza ale po chwili uznałam, że jest aż zbyt
cicho. Mój słuch nigdy nie zawodził a tym razem wskazywał na to,
że w promieniu kilku kilometrów nie ma żywej duszy. Albo...
Wstałam
znad swojego skończonego posiłku, wypuściłam swoje moce i
zaczęłam przeczesywać teren. Mój wewnętrzny alarm włączył się
niemal od razu.
Wampiry.
Dwa,
nieznane mi wampiry biegły szybko w moją stronę. Byłam prawie
pewna, że to wampiry Jabariego, że poszukują mnie.
Nie
mogłam teraz wrócić do hotelu, nie mogłam narażać Jacoba.
Musiałam stawić im czoło teraz, sama. I nie mogłam też stać
bezczynnie czekając. Musiałam ruszyć im na przód, zaskoczyć ich.
Nie zastanawiając się już dłużej zaczęłam biec w ich stronę.
Sama dostrzegłam ich bardzo szybko. Stanęli na mój widok a jeden z
nich zaczął wyciągać telefon. Jabari. Nie mógł do niego
zadzwonić, po prostu musiałam mu to uniemożliwić. Przyśpieszyłam
więc tak bardzo jak tylko mogłam. Drugi wampir, blondyn, wyszedł
naprzeciw mnie chcąc mnie zatrzymać ale wykonałam na nim salto i
przelatując też nad drugim, wykopałam mu z ręki telefon.
Wylądowałam za nimi i szybko odwróciłam się w ich stronę. Nie
czekając długo, zaatakowałam bruneta, który na szczęście nie
zdążył jeszcze wybrać numeru. Zadałam mu kilka szybkich ciosów
i przerzuciłam nad sobą. Na chwilę był oszołomiony więc
podbiegłam do drugiego. Również otrzymał kilka ciosów po czym
zaczął płonąć żywym ogniem. Nie wiedziałam, czy dam radę go
utrzymać do jego śmierci jeżeli brunet mnie zaatakuje ale
spróbowałam i udało się. Ten drugi coś długo nie reagował.
Kiedy wiedziałam, że blondyn na pewno już jest martwy odwróciłam
się do bruneta i o dziwo nie było go tam gdzie leżał. Był
znacznie dalej. Z telefonem w ręku. Już przy uchu. Wyjęłam szybko
sztylet, który nosiłam na nadgarstku i rzuciłam w jego rękę z
telefonem. Niestety zanim nóż tam dotarł wampir zdążył
wypowiedzieć słowa, które zbyt szybko skazywały mnie na śmierć.
-Stany
Zjednoczone.-Wyszeptał po czym sztylet wbił mu się z dłoń. Dwie
sekundy, dwie cholerne sekundy!
niedziela, 12 maja 2013
Rozdział 17
Wystraszona
i samotna. Taka byłam po raz pierwszy w wampirzym życiu. Chciałam
wstać z krzesła, na którym siedziałam i wyciągając przed siebie
ręce dojść do Jacoba bo myślałam, że jestem ślepa. Okazało
się jednak, że jestem w... nigdzie. Nie mogłam postawić kroku,
wydawało się jakbym naprawdę wisiała gdzieś w powietrzu.
Wyciągając przed siebie ręce też nic nie czułam. Bałam się jak
nigdy. Bałam się dlatego, że nie wiedziałam co się ze mną
dzieje i co stało się z Jacobem. Już chciałam wzniecać ogień
kiedy poczułam jakby spuszczono mnie na coś twardego. Upadłam z
hukiem i poczułam pod rękami, że leżę na czym zimnym i
wilgotnym. Nie zdążyłam jednak dobrze ocenić co to jest kiedy coś
brutalnie podniosło mnie do góry za ramiona i rzuciło chyba w
ścianę. Kiedy osunęłam się na ziemię wiedziałam już, że leżę
na betonie. Zauważyłam też, że teraz widzę ciemność a nie
białą przestrzeń i że najwyraźniej mam zamknięte oczy.
Otworzyłam je szybko żeby ocenić sytuację i dowiedzieć się
gdzie jestem. Wtedy poraziło mnie jeszcze bardziej niż na początku.
Zasłoniłam oczy rękoma i dopiero przez palce przyjrzałam się
temu bliżej. To był mężczyzna na którego ciele palił się
prawie biały ogień. Jednak jego ubranie od niego się nie spalało.
Podchodził do mnie zły chyba chcąc mnie znowu zaatakować ale nie
wiedziałam jak mam się bronić. Nie zdążyłam się podnieść
kiedy on to zrobił. Trzymał mnie przed sobą w powietrzu i patrzył
w twarz. Spojrzałam przelotnie na niego, mój wzrok już się
przyzwyczaił do tak jasnego światła. Twarz miał pociągłą, z
ostrymi rysami. Był młody, wyglądał na około dwadzieścia sześć
lat ale zarost dodawał mu powagi. Miał poczochrane, trochę dłuższe
włosy. Był dobrze zbudowany i wysoki. Był przystojny a ogień
dodawał mu uroku. Mierzył mnie dalej zniesmaczonym wzrokiem.
-Wampir?!
Naprawdę?! Nie było cię stać na nic lepszego?!-Krzyknął na mnie
i rzucił mną na podłogę. Nie skupiłam się na bólu jaki mi
zadał tylko na tym, kim on musiał być.
-Igniro.-Wyrwał
mi się szept. Kiedy zaczął do mnie podchodzić poderwałam się
szybko i zobaczyłam go w pełnej okazałości. Wyglądał jak grecki
Adonis.
-No
brawo!-Ryknął.-I jeszcze chłopak wilkołak! Jak mogłaś tak sobie
zniszczyć życie?!-Darł się na mnie jak... ojciec. Dotarło do
mnie, że stoję twarzą w twarz z ojcem. Moim prawdziwym ojcem. Nie
byłam mu długo dłużna tych wrzasków. Musiałam to szybko
skończyć i wrócić do Jacoba.
-Nie
twoja sprawa!-Krzyknęłam i wtedy zastanowiłam się czy nie
popełniłam błędu. On mógł był znacznie silniejszy ode mnie.
Pewnie mógł mnie zniszczyć jednym ciosem.
-Właśnie,
że to moja sprawa, bo jesteś moją córką!-krzyknął.-Chcę
twojego dobra! Masz taki dar! Powinnaś być dobra, stać po dobrej
stronie a nie stronie zła w hordzie wampirów!
-To
czemu nie było cię przez cały ten czas?!-wyrwało mi się chociaż
nie miałam do niego o to pretensji. Zasadniczo nie był mi do
niczego potrzebny.
-Bo
twoja matka mnie o to poprosiła.-odpowiedział już normalnie.
-Jasne...-odburknęłam.
-To
prawda.-dodał.
-A
co ty możesz o niej wiedzieć?!!-wrzasnęłam. Byłam zła, że o
niej mówił. Jeśli to w ogóle była moja matka, przyszło mi na
myśl.
-Więcej
niż myślisz.-zaczął i zgasił ogień, który na nim
płonął.-Kochałem ją. Ale ona złamała mi serce. Wolała być z
człowiekiem. Kiedy po jakimś czasie znów się spotkaliśmy, oboje
wiedzieliśmy, że na rozmowie się nie skończy. Tak się
poczęłaś-wytłumaczył.-I oto skąd wziął się twój dar. Ale ty
go zmarnowałaś! Jak mogłaś zostać wampirem!?-Znowu podniósł
głos. Na razie nie odpowiadałam bo nie byłam w stanie wydobyć z
siebie jakiegokolwiek głosu. Byłam w istnym szoku, mimo że sama
się tego domyślałam jeszcze przed chwilą.
-Dobrze
wiesz, że nie miałam na to wpływu!-Odpowiedziałam po chwili.-Poza
tym, co ci to przeszkadza?!-zapytałam.
-To,
że jesteś teraz słabsza. Musisz żywić się krwią, żeby mieć
energię aby funkcjonować. Gdybyś poczekała dwa tygodnie, marne
dwa tygodnie mogłabyś być mi równa.-powiedział ściszając
trochę głos i mówiąc chyba z żalem.
-A
może ja lubię takie życie?-zapytałam. Przecież tak naprawdę, to
kochałam swoje życie mimo tych tymczasowych komplikacji.
-Tak
samo jak tego wilkołaka.-mruknął.-Zostaw go w spokoju albo go
zabiję.-postawił mi warunek.
-NIE!
Nie masz takiego prawa! Kocham go!-krzyknęłam niemal zdruzgotana.
-Wybieraj.-ponaglił.
-Wybieram
powrót do Jacoba.-powiedziałam dumnie podnosząc głowę.
-Nie
miałaś takiego wyboru.
-Kocham
go! Nie rozumiesz!?-wrzasnęłam robiąc krok w jego stronę i
przybierając pozycję do walki.
-Miłość
nie istnieje moja droga.-rzekł jakby znudzony.
-Podobno
sam kiedyś kochałeś.-zauważyłam.
-Tak
mi się wydawało. Dopóki mnie nie zostawiła.-powiedział gorzko.
-I
tylko dlatego uważasz, że skoro tobie się nie udało w miłości
to nikt inny na nią nie zasługuje?-zapytałam zła.
-Nie,
po prostu wiem z własnego doświadczenia jak jest i chcę cie
uchronić od cierpienia.-powiedział robiąc mały krok w moją
stronę przez co ja się cofnęłam.
-Nie
masz racji! Nie będę rezygnować ze swojej miłości dlatego, że
ty nie byłeś kochany! Zresztą miłość jest dobra, nie
powiedziałeś przypadkiem, że powinnam stać po stronie
dobra!?-wrzasnęłam. Odgarniając włosy do tyłu odwróciłam się
do niego plecami chcąc wszystko sobie poukładać. Znajdowaliśmy
się w jakimś magazynie ale nie miałam pojęcia gdzie dokładniej.
Ale nie to było teraz ważne. Musiałam wrócić do Jacoba. W
rozmowie z nim za wiele nie wskóram. Walka też raczej nie ma sensu.
-Masz
rację.-odezwał się więc odwróciłam się z powrotem ku niemu.-I
tak już zmarnowałaś swoje życie więc rób co chcesz. Jak dla
mnie możesz spaść na samo dno.-powiedział bez żadnych emocji w
głosie.
-Powiedz
mi, czy jest sposób abym mogła wyjść spod władzy
Jabariego?-zapytałam zupełnie odwracając kota ogonem.
-Mogłaś
nie zostawać wampirem.-powiedział z wyrzutem. Zrobiłam minę typu
„Co ty nie powiesz?” i czekałam na prawdziwą odpowiedź.-Nie ma
sposobu. Nie wygrasz z nim.-powiedział poważnie i o dziwo wierzyłam
mu. Mimo że wydawał się zły i oschły gdzieś w głębi czułam,
że jest dobry. Zresztą, przecież żywioły na ziemi nie mogły być
złe. Nic samo w sobie nie jest złe. Pokiwałam głową w zamyśleniu
i już chciałam prosić go abym znowu wróciła do Jacoba kiedy
zaczęła ogarniać mnie nicość.
-Do
widzenia córko.-powiedział smutno Igniro.
-Do
zobaczenia.-odpowiedziałam po czym znowu zawisłam w nicości.
Zastanawiałam się ile czasu mnie nie było. Zaczęłam się martwić
co z Jacobem. A co jeśli ktoś wszedł do pokoju kiedy mnie nie
było? Myśli mnie coraz bardziej przerażały a ja nadal wisiałam w
tej głupiej nicości. Wtedy usłyszałam swoje imię.
-Jessica!-wołał
ale bardzo niemrawo i cicho.-Jessica.-chrypiał. Prawie go nie
poznałam ale był to głos Jacoba. Bałam się co się dzieje ale
nadal nic nie widziałam. Na reszcie po kilku sekundach znowu
poczułam się tak, jakby ktoś mnie upuszczał. Wiedziałam już na
co się przygotować i zgrabnie wylądowałam na dywanie w pokoju.
Rozglądnęłam się szybko po ciemnym pokoju i zobaczyłam go na
łóżku z wyciągniętą ręką do góry, całego spoconego i
kręcącego się.
-Jessica...-sapał.
-Jestem
Jacob.-szepnęłam od razu do niego podbiegając i łapiąc za rękę.
Otworzył od razu szeroko oczy i popatrzył na mnie.-Spokojnie, to
tylko zły sen.-mówiłam do niego dotykając jego ramienia drugą
ręką. Kucnęłam przy nim i dałam mu pić z drugiej butelki wody.
Kiedy już troszkę odsapnął położył się z powrotem wygodnie.
Chyba czuł się już trochę lepiej. Spojrzałam na zegar na
ścianie. Niedługo miało zajść słońce więc po całym dniu pora
zmienić Jacobowie opatrunek. Zdjęłam z niego koszulę i odwinęłam
bandaż. Tym razem nie spał tylko uważnie mi się przyglądał.
Starałam się na to nie zwracać uwagi bo chciałam dobrze go
opatrzyć. Kiedy spojrzałam na ranę byłam pod wrażeniem. W ciągu
tego dnia naprawdę dobrze zaczęła się goić. Nie krwawiła co
ważne i powoli się zasklepiała. Przydałoby się jeszcze żeby
Jake coś zjadł. Zeszłam więc do jadalni i wzięłam mu mięso z
ryżem, żeby jakoś tak w miarę zdrowo wyszło i surówką oraz
dodatkową butelkę wody. Nakarmiłam go, dałam witaminy po czym
usiadłam koło niego. Nie zasypiał jednak, jak się tego
spodziewałam. Patrzył cały czas na mnie z uwagą. W końcu wziął
mnie za rękę i uśmiechnął się. Dopiero wtedy zasnął.
Patrzyłam na jego twarz przez chwilę po czym wstałam podchodząc
do okna. Popatrzyłam na księżyc, który dzisiaj był cieniutki.
Zawsze zastanawiało mnie, czy druga strona księżyca jest taka sama
jak ta, którą widać z ziemi czy może zupełnie inna. Czy ma
więcej kraterów, a może nie ma żadnego. Czy ma taki sam kolor?
Czy też potrafiłaby odbijać promienie słońca? Patrzyłam nadal
na niego, koił częściowo moje myśli i pozwalał się skupić na
tym, co ważne. Musiałam dobrze zastanowić się nad tym, co mam
czynić dalej. Dokąd się udać? Jak zmierzyć z Jabarim? Jak wyrwać
się spod jego władzy? Jak być wolną?
Jacob!
Zaistniała
w mojej głowie tylko ta myśl. Spojrzała na niego. Mruczał coś
przez sen, kręcił się po całym łóżku, był zlany potem a na
jego twarzy widoczny był wyraźny grymas. Miał koszmar, śniło mu
się coś co go męczyło. A nie powinien się teraz męczyć, musi
wyzdrowieć. Podbiegłam do niego łapiąc delikatnie za ramiona i
przybliżając do niego.
-Jacob.-Powiedziałam.-Jake!
Obudź się. To zły sen!-Powiedziałam troszkę głośniej, żeby
wyrwać go z tego stanu. Obudził się, szeroko otwierając oczy i
podnosząc szybko do pionu. Syknął tylko z bólu i z powrotem opadł
na poduszkę. Złapałam go za rękę. Niespokojnie rozglądnął się
dokoła i zatrzymał wzrok na mnie.
-Jessica.-Szepnął.
-Już
spokojnie, to tylko zły sen.-Uspokajałam go.
-Zostań
przy mnie, bądź tu.-Poprosił. Od razu więc spełniłam jego
prośbę. Położyłam się obok niego nadal trzymając jego dłoń
trwałam przy nim do rana.
środa, 1 maja 2013
Rozdział 16
No i jest kolejny rozdział!
mysle ze dzisiaj wieczorem dodam pierwszy rozdział na blogu o Ness
Wzięłam
plecaki, podniosłam Jacob'a, przerzuciłam sobie jego rękę nad ramionami,
wzięłam do ręki koc i wyszłam z mieszkania do windy. Zjechaliśmy do podziemnego
parkingu, plecaki położyłam na siedzeniu pasażera z przodu a Jacoba położyłam
na siedzeniach z tyłu w poprzek. Zapięłam do pasami tak, żeby nie spadł podczas
hamowania i okryłam go kocem. Pochyliłam się jeszcze nad nim całując go w
czoło.
-Będzie
dobrze Jacob, nie dam Ci umrzeć.-szepnęłam i wsiadłam na siedzeniu kierowcy.
Odetchnęłam głęboko i zaczęłam się zastanawiać dokąd mamy uciekać. Wilkołaki na
pewno mnie zabiją więc nie mogę znów ukrywać się w ich środowisku. Wśród
wampirów szybko rozejdą się wieści gdzie jestem. Co mam robić? Co mam robić?!
Spuściłam głowę w zamyśleniu kurczowo trzymając kierownicę. „Nie dam mu umrzeć!”
Mówiłam do siebie rozpaczliwie. W końcu nie czekając za długo przekręciłam
kluczyki i wcisnęłam pedał gazu. Wyskoczyłam na już mniej ruchliwe ulice niż
zapewne koło południa i pomknęłam w stronę granic miasta. Nie wiedziałam dokąd
jadę ale wiedziałam za to, że muszę uciekać. Jak najszybciej. Dzięki darowi
teleportacji Jabari już mógł być w Ameryce a co gorsza w New Jersey. Mknęłam
przecznicami nie zwracając uwagi na światła i znaki. Pilnowałam jedynie tego
aby w nic nie uderzyć. Momentami jechałam pod prąd, przejeżdżałam podwójną
ciągłą kiedy potrzebowałam. Właściwie nie zwalniałam, ani razu nie spuściłam
nogi z gazu. Już byłam na wyjazdowej autostradzie z New Jersey. Popatrzyłam
jeszcze tylko w lusterko żegnając moje ukochane miasto po czym oczyściłam pamięć
ze wspomnień o nim. Chciałam dowieść Jacoba jak najszybciej w bezpieczne
miejsce.
Jechaliśmy
już jakieś dwie godziny na północ. Było coraz więcej śniegu i warunki
atmosferyczne utrudniały mi jazdę. Zdecydowałam, że nie ma sensu męczyć
bardziej Jacoba, on potrzebował spokoju. Zatrzymałam się więc w pierwszym
lepszym motelu jaki spotkałam po drodze. Zameldowałam się na jednoosobowy pokój
i wróciłam po plecaki i Jacoba. Zarzuciłam bagaż na ramiona i podniosłam
Jacoba. Ledwo się ruszał. Najwyraźniej jego organizm bardzo skupiał się na
wyleczeniu rany niż na normalnym funkcjonowaniu. Nie dziwiło mnie to. Pocisk
minimalnie ominął serce i wszedł bardzo głęboko. Stracił bardzo dużo krwi i
cieszyłam się, że Jacobowi udało się przeżyć te kilka godzin. Z Jacobem na
ramieniu podreptałam przez śnieg do drzwi wejściowych. Błagałam w myślach, żeby
tylko nikt mnie nie zobaczył i nie zadawał zbędnych pytań. Niestety, los był mi
przeciwny.
-Czy nie
potrzebna Pani pomoc.-Zapytał recepcjonista. Był to facet około czterdziestki,
siwawy mimo młodego wieku z twardymi rysami twarzy.
-Nie,
dziękuję, poradzę sobie.-odpowiedziała prosząc po cichu, żeby dał mi już
spokój. Kiedy dochodziłam do schodów na piętro, gdzie był mój pokój znowu się
odezwał. Pomijając to, że przez cały czas dziwnie mnie obserwował.
-A jemu
to nie jest potrzebny lekarz?-Spytał wścibskim i podejrzliwym tonem.
-Nie,
nie, po prostu za dużo wypił i go zmogło.-Powiedziałam udając nieprzejętą. Na
szczęście nie zadawał więcej pytań ale czułam, że odprowadzał mnie wzrokiem do
końca schodów. Kiedy w końcu byłam w pokoju i położyłam Jacoba na łóżku
odetchnęłam z ulgą. Wzięłam plecak, w
którym opatrunki dla niego i wyjęłam potrzebne rzeczy. Ostrożnie zdjęłam mu
koszulę i zaczęłam odwijać bandaż. Wiedziałam, że nie jest dobrze bo bardzo
przesiąkł krwią ale przeraziłam się kiedy zobaczyłam jego ranę. Nie chciała się
zasklepić. Owszem, było troszkę lepiej, walczył ale był w naprawdę ciężkim
stanie. Gdybym nie zabrała go w tą podróż było by lepiej. Oczyściłam delikatnie
wierzch rany i założyłam czysty opatrunek. Odgarniając włosy z twarzy
zastanawiałam się jak mam podać mu jakiś napój przynajmniej. Potrzebował
pokarmu i wody. Zbiegłam na dół do sklepiku po kilka butelek wody w pół minuty.
Podeszłam do Jake'a i lekko go dotknęłam.
-Jake,
kochanie, proszę obudź się.-szepnęłam. Zamrugał minimalnie powiekami i coś
wymruczał.-Musisz się napić.-dodałam. Uchylił niemrawo lekko powieki i spojrzał
na mnie. Pomogłam mu się oprzeć o ścianę i wziąć kilka małych łyków. Żeby
trochę urozmaicić ten napój wrzuciłam do niego kilka rozpuszczalnych tabletek
witamin. Wypił połowę i więcej nie dał rady. Kiedy znów się położył wyciągnął
do mnie rękę. Szybko ją złapałam bo wiedziałam, że potrzebuje teraz bliskości,
nie może być sam. Wzięłam delikatnie jego rękę i usiadłam przy nim na łóżku.
Popatrzył jeszcze na mnie przez chwilę i zasnął.
Siedziałam
tak przy nim prawie do rana. Nie spuszczałam z niego wzroku, cały czas
słuchałam czy jego serce dalej bije i czy oddycha. Na szczęście od jakiegoś
czasu, każde kolejne uderzenie serca było mocniejsze. Kiedy zostało już tylko
kilka minut do wschodu słońca pozasłaniałam zasłony w pokoju i zbudziłam
Jacoba. Musiał wypić resztę witamin. Zmieniłam mu znowu opatrunek i poszedł
spać. Widać było wyraźne zmiany ale myślałam, że będzie lepiej. Kiedy
odpoczywał sięgnęłam po księgę, którą ze sobą wzięłam. Ostatnio niepotrzebnie
skupiłam się na wskrzeszaniu innego rodzaju ognia zamiast na dowiedzeniu się
kim jestem. Znalazłam więc stronę z napisem „pochodzenie”. Było tu napisane, że
ojcem osób z tym darem jest władca ognia o imieniu Igniro. Dzieci władców
dziedziczyły po nim dary po ukończeniu 18 roku życia...
Więc to
nie przez przeistoczenie w wampira uzyskałam dar! Nawet gdybym dalej była
człowiekiem to i tak mogłabym władać ogniem. Odrodziłam się przecież dokładnie
w dniu 18 urodzin, 17 grudnia, trzy dni
po porwaniu mnie przez Marisę. Wszystko zaczęło mi się układać. A więc skoro
miałam ten dar to byłam dzieckiem Ignira. A więc... moja matka musiała mieć
romans! Urodziłam się dwa lata po ślubie mojej mamy i mężczyzny, który mnie
wychował i którego kiedyś uważałam za ojca. Jak mogła mi nie powiedzieć!
Dlaczego przez cały czas mnie oszukiwała?! Wraz z tymi myślami wróciły
wspomnienia. Byłam człowiekiem. Byłam kiedyś tą kruchą i nieświadomą istotą.
Samotna łza poleciała mi po policzku. Otarłam ją czym prędzej. Nie lubiłam
tego. Nie lubiłam być słaba. Zawsze ukrywałam emocje, radziłam sobie z nimi.
Tylko nie wtedy gdy byłam przy Jacobie. Nie wtedy gdy odczuwałam miłość. Kiedy wiedziałam,
że jestem chyba kochana. Czytałam dalej.
„Słaby
punkt”-brak. Nie wiedziałam czy mam się cieszyć z tego powodu. Nie chciałam być
tyranem, bezlitosnym potworem. Ale gdy się nad tym zastanowiłam doszłam do
wniosku, że to jedynie mój dar nie ma słabego punktu. Ja sama mam. Jest nim
Jacob.
„Jak
przywołać ojca”-to mogło być przydatne. Może on mógł mi pomóc stać się
niezależną od Jabariego? …
I na tej
myśli mój film się urwał. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Byłam w dziwnej
nicości, wszędzie było biało ale wiedziałam, że to nie śnieg. Rozglądnęłam się
dookoła. Nie wiedziałam nic... Byłam ślepa. To było jedyne wytłumaczenie jakie
znalazłam.
Subskrybuj:
Posty (Atom)