czwartek, 4 lipca 2013

No wiec bardzo chcialam podziekowac wszystkim komentujacym ostatnie posty....czyli NIKOMU! Dzieki wielkie za taka penrfidna olewke bo te 2033 wyswietlenia z nikad sie nie wziely a komentarzy jest jedeb przez ostatnie chyba 5 czy 6 postow. Wczesniej regularnie kometowala tylko Tori Evans. Gdzie niegdzie sa jjakies pojedyncze tylko komentarze. ok. ja tez nie bylam w porzadku bo dlugo musieliscie czekac na NN ale na innych blogach jakos czytelnicy moga czekac dlugo i nadal dodaja komcie. A tutaj liczba wyswietlen rosnie a komentarzy nie... w zwiazku z tym zawieszam teggo bloga ostatecznie i nieodwolalnie!! mozecie podziekowac sobie nawzajem. Bd pisac dalej dla samej siebie chyba tylko bo wene mam i czas trraz tez.

EDIT:
Do anonimowego komentatora, który usunął swój komentarz, który brzmiał tak:

"czytałam wszystkie wpisy tu z wielkim zaangażowaniem ale ponieważ miałam dużo obowiązkow w szkole nie dodawałam kom za co przepraszam. Dosyc długo się czekało na nn więc jak dodałas kolejny rozdział i ludzie przeczytali go po 2-4 dniach pomyśleli „głupio teraz dac kom pewnie zaraz da nn i tam dam kom” a że nie dodawałas ich regularnie to historia się powtarzała :( czyli to nie nasza tylko wina"

Po pierwsze:
Właśnie widzę z jakim zrozumieniem czytałaś moje posty skoro ja napisałam:
 "ok. ja tez nie bylam w porzadku bo dlugo musieliscie czekac na NN ale na innych blogach jakos czytelnicy moga czekac dlugo i nadal dodaja komcie. A tutaj liczba wyswietlen rosnie a komentarzy nie..."

Po drugie:
Nie chce mi się wierzyć, że aż wszyscy tak nie mają czasu. Bo to nie jest tak, że tylko przy ostatnich dwóch postach nie było komentarzy. Z resztą sami zobaczcie.

No a po trzecie:
Teraz jakoś miałaś czas żeby dodać ten komentarz, który nie wnosi nic nowego a wcześniej nie mogłam napisać choćby
"Super" albo "beznadzieja"
Pisanie komentarzy nie zajmuje pięciu godzin więc jak ktoś znalazł te 10 min na przeczytanie NN to te 30 sek chyba nie zmienia za wiele w szczególności, że nie mam tego bezsensownego ustawienia żeby wpisywać jakieś hasło.


Po czwarte:
Nie rozumiem co szkodzi dodać komentarz po dwóch czy trzech dniach od dodania przeze mnie NN. Nawet po roku nie szkodzi, wręcz przeciwnie. To jest raczej miłe. I nawet jakby się pojawiło juz 20 nowych rozdziałów to ma sens dodawanie komentarzy do poprzednich rozdziałów bo autor wtedy zna opinię większej liczny osób lub w ogóle kogokolwiek


EDIT 2:
W porę S. ten komentarz. Widząc ten post mogłaś go już sobie darować...

niedziela, 9 czerwca 2013

Rozdział 20

Miałam jeszcze tylko godzinę. Nie wiele. Ale i tak starałam się coś zrobić, cokolwiek. Wiedziałam, że muszę już zacząć szukać jakiegoś miejsca na nocleg dla Jacoba. Chciałam jeszcze raz przed spotkaniem z Jabarim, zobaczyć się z moim ojcem. Może jednak coś mi podpowie, może się czegoś dowiem?
Po pół godzinnej jeździe zatrzymałam się przy jakimś hotelu. Wyglądał całkiem w porządku. Był trzy gwiazdkowy, ładny z zewnątrz. Wchodząc do niego Jacob objął mnie a ja chcąc korzystać z każdej ostatniej sekundy z nim przytuliłam się mocno. Tak weszliśmy do holu gdzie przywitał nas jakiś recepcjonista.
-Witam, w czym mogę państwu służyć?-zapytał grzecznie. Był to średniego wzrostu brunet, może koło trzydziestki. Na palcu miał obrączkę, co zauważyłam kiedy kładł dłonie na blacie. Na pewno miał dzieci, wspaniałą żonę. Szkoda mi było, że niedługo spokojne życie jakie wiodą zostanie najprawdopodobniej zburzone doszczętnie. Chyba, że jakimś cudem uda im się uchronić od wojny, która będzie się za niedługo toczyć na świecie. Ale wtedy będą musieli się ukrywać, żyć ciągle w strachu. Tak jak wszyscy, którzy zdołają się ocalić. A później będą musieli uciekać przed paskudnymi, nocnymi potworami, które będą mogli spotkać na każdym kroku, tak jak mnie tu i teraz.
-Jess, Jessica?-spoglądał na mnie wyczekująco Jacob i recepcjonista. Dopiero teraz zorientowałam się, że stałam nieruchomo, patrząc cały czas na obrączkę tego recepcjonisty. Nawet nie mrugałam i chyba nie oddychałam. Wzięłam gwałtowny płytki wdech i rozglądnęłam się dookoła.
-Wszystko w porządku, przepraszam.-Powiedziałam tylko i przeszłam do rzeczy.-Chcielibyśmy jakiś dwuosobowy pokój, na noc lub dwie.-Powiedziałam.
-Oczywiście. Proszę, pokój nr 20 na drugim piętrze.-Powiedział do nas dając nam kluczyk.-Czy pomóc państwu z bagażem?-Zapytał jeszcze.
-Nie, dziękujemy.-Powiedział Jake po czym poszliśmy w stronę schodów. Gdy zniknęliśmy zaraz za rogiem korytarza Jake przygwoździł mnie do ściany.
-Co się dzieje Jess? Nie powiedziałaś mi co się wydarzyło tam w lesie ale nie oszukasz mnie. Co jest grane?-Powiedział ostro Jake. Odwróciłam od niego wzrok szukając jakiejś wymówki.-Nic nie powiesz tak jak przez całą drogę się do mnie nie odezwałaś?-Powiedział wyzywająco.-Jess, martwię się o ciebie.-Powiedział łagodnie odgarniając mi kosmyk włosów z twarzy.
-Jakee...-Rozważałam czy powiedzieć mu prawdę, że skłamać. Żadna dobra wymówka nie przychodziła mi do głowy ale nie chciałam też mówić mu o co chodzi. Jednak czy miałam inne wyjście?-Jabari ma armię silnych wampirów. Nie znalazłam sposobu na to aby mnie nie kontrolował a co gorsza, wiem, że prawie depcze nam po piętach. Nie możemy dłużej się ukrywać ale nie jestem w stanie stawić mu czoła. Nie chce też narażać ciebie na walkę z nim bo i tak nie mielibyśmy szans. Tato też nie wie jak mi pomóc...-Przerwał mi.
-Jaki tato? To on żyje?-zapytał zszokowany. Zapomniałam, że nie powiedziałam Jacobowi o moim spotkaniu z Igniro.
-Tamten architekt z New Jersey nie był moim ojcem. Jest nim Igniro, władca ognia. Nie wiem jakim cudem się spotkaliśmy, jak ściągnął mnie gdzieś do siebie. Nie wiem czy jest człowiekiem panującym nad ogniem czy jakimś duchem. Po prostu przywołał mnie którejś nocy do siebie i tyle.-Powiedziałam. Już chciał coś mówić ale nie dałam mu dojść do słowa.-Przepraszam, że ci nie powiedziałam ale mam tyle na głowie, że nie wiem już sama co mam ze sobą zrobić.-wytłumaczyłam szybko.-Ale Jake, nie mówmy o tym, zapomnijmy na chwilę. Liczy się tylko tu i teraz. Więcej okazji możemy nie mieć.-Wyszeptałam jeszcze i zaczęłam go całować. Chciałam przez cały czas mieć go przy sobie tej nocy.. a właściwie dnia chociaż wiedziałam, że to niemożliwe. Szliśmy do pokoju właściwie nie odrywając się od siebie. Zrzuciliśmy plecaki i napotykając na swojej drodze kilka przeszkód rzuciliśmy się na łóżko. Lądując na nim Jake syknął cicho.
-Przepraszam Jake. Chyba nie powinniśmy.-Powiedziałam niepewnie, odsuwając się od niego. Leżąc pode mną, uśmiechnął się zabójczo, łapiąc mnie w talii i przyciągając z powrotem do siebie.
-Wszystko w porządku.-I znowu mnie całował. Jego żarliwe usta nie mogły się nasycić podobnie jak moje. Robiliśmy wszystko powoli, jakby faktycznie był to nasz ostatni raz. Był delikatny, ostrożny. Dotykał mnie, pieścił, całował, szeptał czułe słówka. Noc, a właściwie ranek, był wspaniały.
Jacob zasnął a ja przy nim dalej leżałam. Jednak nie mogłam w nieskończoność. Wstałam i podeszłam do zasłony. Przypomniał mi się ten jedyny raz kiedy widziałam słońce w moim wampirzym życiu a zaraz potem opadłam z sił. Jest piękne, ale zabójcze dla mnie. Wyjęłam z plecaka wielką księgę i znowu do niej zajrzałam. Nie znalazłam w niej nic więcej niż już wiedziałam mimo że czytałam ją już któryś raz. Chciałam się potkać z ojcem. Musiałam z nim porozmawiać. Teraz w dzień byliśmy jeszcze bezpieczni. Jabari też nie mógł wystawiać się na słońce a tutaj na pewno go nie było. Nie wiedziałam co mam zrobić. Wołałam go w umyśle, wołałam jego imię ale nic się nie działo. W końcu wyszeptałam.
-Tatoo..-I wtedy to się stało. Było tak samo jak ostatnim razem. Najpierw biała nicość, a później zobaczyłam... słońce. Był dzień. Zamknęłam oczy w pierwszej reakcji i chciałam się gdzieś chować. Nie było jednak gdzie. Byłam na jakiejś łące pewnie gdzieś na drugim końcu świata albo i... nie w tym świecie. Nie obchodziło mnie to jednak. W tej chwili bałam się tylko zginąć bo wtedy wszystko byłoby już stracone. Jednak to się nie działo. Nie umierałam, nie czułam się osłabiona. Czułam się dobrze. Odsłoniłam oczy i rozejrzałam się dookoła. Tak dawno nie widziałam dnia, nie widziałam tylu kolorów. Łąka była taka wspaniała. W dzień było też znacznie więcej odgłosów zwierząt. Obejrzałam całą łąkę dookoła aż natknęłam się na Ignira na jej końcu. Zaczęłam do niego podchodzić ostrożnie ale po kilku krokach się zatrzymałam. Nie wiedziałam, jaki jest obecnie stosunek między nami, co on o mnie myśli, o Jacobie, o tym co robię. Wahałam się i nadal nie wiedziałabym co robić gdyby nie to, że po kilku sekundach wręcz zmaterializował się obok mnie i przytulił mocno do siebie. Nie stawiałam oporu, nie bałam się, czułam się dobrze, bezpiecznie, pewnie. To był mój tato. Jedna z najbliższych mi osób. Czułam z nim więź mimo że widzę go dopiero drugi raz a pierwszy wcale nie był udany. Nie zwlekając więc też się do niego przytuliłam.
-Cieszę się, że wróciłaś.-Wyszeptał w moje włosy. Nie za bardzo rozumiałam sens tych słów... Przecież to on ściągnął mnie, mógł chyba zrobić to w każdej chwili.
-Ale przecież...-Nawet nie wiedziałam jakie pytanie zadać.
-Myślałem, że nie będziesz chciała już ze mną rozmawiać. Byłem za ostry a ja wcale nie jestem zły.-Powiedział odsuwając mnie trochę od siebie, siadając na trawę i ściągając mnie do swojego poziomu.
-Wiem tato, wiem.-Powiedziałam schylając głowę i przeczesując ręką trawę. Dotknął mojego podbródka dwoma palcami i uniósł moją twarz do góry tak, abym spojrzała mu w oczy. Odwróciłam jednak wzrok, bałam się, że moje czerwone oczy go odstraszą.
-Spójrz na mnie.-Zażądał spokojnie. Spełniłam jego prośbę ale nadal czułam się niepewnie. Patrzył tak na mnie sekundę, może dwie po czym dodał.-Kocham cię. Jesteś moją jedyną rodziną, moją małą córeczką.-Powiedział uśmiechając się. Również się uśmiechnęłam.
-Co mam robić tato? Już nic nie wiem. Nie mogę zginąć, narażę tyle osób. I Marisa na mnie liczy. Ale nie mam więcej czasu, do tego nie chcę wciągać w tą walkę Jacoba, nie mamy szans na wygraną. Nie chcę, żeby Jabari się dowiedział, co do niego czuję. Skrzywdzi go wtedy. Muszę go gdzieś ukryć i uciec od niego. Oddalić się jak najbardziej i ściągnąć Jabariego tylko na siebie. Przyjdzie już tej nocy, wiem to. Jest blisko. Nawet jak będzie sam to... nie mam szans, skoro od razu mną zawładnie. Nikt inny go nie zabije jeśli nie ja. Jeśli tylko bym się od niego uwolniła, wróciłabym do Marisy, Macariego i innych i razem byśmy go pokonali i całą jego armię.-Wyżaliłam się ze wszystkiego.
-Jeśli bym tylko mógł, zabiłbym go żeby nie zagrażał tobie. Ale nie mogę już zejść na ziemię. Nie mogę tam wracać.-Powiedział zasmucony.
-Jak to? Gdzie my jesteśmy?-zapytałam lekko zdezorientowana.
-Powiedzmy, że jesteś obecnie jakby Alicją w krainie czarów. To świat żywiołów, snów, i różnych innych takich...-Powiedział.
-Czemu... zresztą nie ważne.-Chciałam o coś zapytać ale nie wiedziałam, czy nie uraziłabym go tym pytaniem.
-Pytaj.-Zachęcił mnie. W sumie, co miałam do stracenia?
-Czemu dopiero teraz pojawiłeś się w moim życiu?-Zdobyłam się na odwagę.
-Czemuu...?-zastanowił się nad tym chwilę.-Widzisz, dopiero czytając o mnie w księdze włączyłaś między nami pewnego rodzaju most, coś w rodzaju magicznego połączenia. Gdy tylko poczułem twoją obecność, ściągnąłem cię do siebie. Wiesz czemu byłem taki zły wtedy?-zapytał ale nie czekał na moje pytanie „co?” tylko kontynuował.-Nie wiedziałam ciebie jeszcze nigdy. Od ostatniego razu z twoją matką nie miałem kontaktu z ziemią.
-To skąd wiedziałeś, że zostałam poczęta?-Wystrzeliłam, przerywając mu.
-To się po prostu wie. Wiedziałem od razu. I wyobraź sobie, że czekałem na ciebie prawie osiemnaście lat. Już tak nie mogłem się doczekać tego aż będziesz pełnoletnia, aż obudzi się w tobie dar i będę mógł być w końcu twoim prawdziwym ojcem. Jednak nie poczułem twojej obecności po tych osiemnastu latach. Byłem załamany, myślałem, że zginęłaś. Bo widzisz, gdybyś była dalej człowiekiem podczas otrzymania daru, to połączenie między nami włączyło by się samo z siebie, mimowolnie. Potem po ponad wieku udręki w samotności, czuję, ze istniejesz. Nie wiedziałem co się stało, o co w tym wszystkim chodziło ale chciałem cię jak najszybciej zobaczyć, dotknąć, usłyszeć. Zamiast człowieka ze wspaniałym darem ujrzałem wampira. Bez obrazy, ale to zupełnie do siebie nie pasuje. Jesteś w połowie dobra a w połowie zła. Teoretycznie. Ale obserwując cię od tamtego czasu, zauważyłem, że jesteś wspaniałą osobą i, że żałuję tego co zrobiłem. Nie chciałem ściągać cie na siłę, nie miałem prawa. Dlatego teraz cieszę się jak głupi, że ze mną rozmawiasz, że tu jesteś.-Wytłumaczył mi.
-Powiedz, czy też bym była nieśmiertelna gdybym nie zmieniła się w wampira?
-Tak.-Szepnął.
-Ale nie rozumiem trochę. No bo, jakim cudem spotkałeś moją mamę na ziemi, a teraz jesteś w jakimś magicznym świecie i nie możesz z powrotem wrócić?
-Kiedy spotkałem twoją matkę po raz pierwszy, byłem na ziemi już od początku istnienia świata. Jako nieśmiertelny władca ognia a za razem zwykły człowiek. Spotkałem wiele kobiet, niektóre naprawdę wspaniałe ale żadna z nich nie była tak wspaniała jak twoja matka, żadnej tak nie kochałem. Kiedy powiedziała mi, że kocha innego postanowiłem odebrać sobie życie. Teoretycznie jesteśmy nieśmiertelni ale tak jak was nas też można uśmiercić. Tam gdzie powinny być nasze serca są zalążki naszych mocy, trzeba wbić z nie złoty sztylet, kuty na moim ogniu, schładzany wodą Astrial, hartowany wiatrem Ventusa i utwardzany ziemią Corneli. Nie było to łatwe, nie chcieli się godzić na moją śmierć ale w końcu mi się udało. Po smierci i przeniesieniu nas do tej krainy każdy może raz wrócić na ziemię na trzydzieści dwa dni. Domyślasz się już chyba kiedy wróciłem ja... Wtedy poczęłaś się ty. Spotkanie z twoją matką po prostu musiało się tak skończyć.-Powiedział, a ja słuchałam jak zaczarowana opowieści właściwie o sobie w pewnej części.
-Hmm...-zamyśliłam się.-Uważasz, że zrobię dobrze, jeśli ocalę życie Jacoba? Uciekając od niego?-zapytałam w prost co o tym myśli.
-Nie. To znaczy.. nie wiem. To bardzo szlachetne ale wiesz, co sądzę na temat miłości. Nie zmienię tego zdania i uważam, że nie powinnaś się sama wystawiać na takie ryzyko. Ale to twoja decyzja, serce ci podpowie.-Powiedział.
-Jeśli...jeśli..-nie dopuszczałam do siebie tej myśli ale chyba czas najwyższy się z nią pogodzić.-Jeśli zginę, proszę, jeśli będziesz mógł, to ściągnij moją duszę do siebie.... Jeśli mam jeszcze duszę.-Dodałam po chwili.-Jeśli się każe, że... -wzięłam wdech, zamykając oczy, powstrzymując napływające łzy. Ciężko mi było o tym mówić.-że nie mam duszy, lub nie będzie się dało żebym została po śmierci z tobą, to proszę... jeśli tylko będziesz mógł to pilnuj Jacoba. Opiekuj się nim.-Poprosiłam. Chowając twarz w dłoniach.
-Spełnię twoją prośbę jeśli tylko będę mógł ale jeśli nie przeżyjesz to nie wiem.. nie wiem czy dalej będę mieć kontakt z tym światem. Ale obiecuję, że zrobię co w mojej mocy. Wiem, że dasz sobie radę, jesteś silna.-Powiedział przyciągając do siebie i przytulając.
-Muszę już wracać do Jacob'a.-Szepnęłam odsuwając się od niego chociaż mogłabym tu zostać na wieki.

-Dasz radę, wierzę w ciebie.-Szepnął jeszcze i nie wiem kiedy, zesłał z powrotem na ziemię. Znalazłam się z powrotem w pokoju hotelowym. Spojrzałam na śpiącego Jake'a, łzy pojawiły się w moich oczach. Nie chciałam od niego odchodzić ale wiedziałam, że muszę. Przebrałam się w świeże ubrania. Założyłam skórzane spodnie, jasny top i skórzaną kurtkę. Lubiłam ciemne kolory i zimne materiały. Myślałam nad tym czy nie wziąć by broni ale jeśli Jabari przejął by nade mną kontrolę byłabym jeszcze niebezpieczniejsza więc zrezygnowałam. Ostatnie co mi zostało to pożegnać się z Jacobem. W pół minuty napisałam do niego list i spojrzałam ostatni raz na jego ciało. Cieszyłam się, że go ocalę, przynajmniej na razie. Kiedy dojdzie do siebie i rozpęta się wojna to na pewno będzie miał większe szanse przeżycia niż teraz. Był silny, sprytny, mądry. Poradzi sobie. Do zachodu nie zostało już dużo czasu, jeszcze tylko kilka minut. 

Rozdział 19: Mętlik w głowie, im więcej sie dowiaduje tym mniej jestem pewna samej siebie


Tamtatadam!
Oto przed państwem kolejny rozdzialik :D
Sorka, że tak długo dlatego też od razu dodaję jeszcze następny :D





Biegłam jak najszybciej tylko mogłam prosto do hotelu. Nie mogłam czekać na nic. Musiałam szybko wywieźć stąd Jacoba, zapewnić mu bezpieczeństwo i stawić czoło Jabariemu. Byłam prawie pewna, że zginę w tej walce zadając tym samym cios Jacob'owi. Wiedziałam przecież o wpojeniu i o tym jak ono działa. Ale nie mogłam pozwolić na to by Jabari go skrzywdził. Żałowałam tylko, że nie miałam więcej czasu na szukanie sposobu na wolność. Zawiodłam Marisę, mojego ojca, Marcaria, siebie a przede wszystkim Jacoba. Miałam pozostać z nim na wieczność a już wiedziałam, że nie będzie to nam pisane. Wskoczyłam przez balkon do pokoju i zaczęłam pakować rzeczy, które zdążyliśmy wyjąc z plecaka. Na szczęście nie było tego dużo. Potem musiałam obudzić Jacoba czego tak bardzo nie chciałam robić. W końcu spał spokojnie, w końcu dobrze odpoczywał. A teraz będę musiała go wywieźć bardziej na północ. Byliśmy gdzieś około stu kilometrów od granicy USA z Kanadą. Do rana miałam jeszcze niecałe trzy godziny więc zdążę zajechać całkiem daleko od granicy.
-Jacob, musimy wyjechać. Jake proszę, obudź się.-Zaczął powoli otwierać oczy i podnosić się.
-Czemu? Jess, co się dzieje?-zapytał.
-Jabari wie, że jesteśmy w Ameryce, musimy uciekać.-Powiedziałam starając się aby mój głos nie drżał.
-Spokojnie Jess, damy radę.-Starał się mnie pocieszyć. Wstał sam, bez mojej pomocy, dotykając przelotnie mojego policzka i biorąc jeden plecak. Stanął przy drzwiach odwracając się do mnie.-Na co czekasz?-zapytał. Byłam pod wrażeniem. Cieszyłam się, że ostatni etap jego dochodzenia do siebie był tak krótki. Nie czekałam już dłużej, wzięłam resztę rzeczy i poszłam za nim do recepcji, na sam dół.
Schodząc szerokimi, marmurowymi schodami Jake objął mnie mocno w pasie jakby się bał, że zaraz spadnę ze schodów. To ja powinnam chyba bać się o niego. Zapłaciliśmy za pokój i poszliśmy po auto. Po chwili byliśmy na drodze głównej. Jechałam szybko chociaż było to ryzykowne. Śliskie ulice nie były bezpieczne. Jake siedział niespokojnie zerkając na mnie co chwilę. Wiedziałam, że tak naprawdę to ja wyglądam bardzo niespokojnie. Prowadziłam bardzo nerwowo, spieszyłam się jak szalona, cała byłam zdenerwowana.
-Jessica? Co się stało?-Zapytał kiedy staliśmy na czerwonym świetle w jakiejś małej miejscowości, tuż przed granicą.
-Nic Jacobie, nic-Starałam się go uspokoić ale chyba tylko podsyciłam jego ciekawość.
-Wiesz, że mnie nie oszukasz-Odpowiedział.-Co się stało na polowaniu Jessica?-zapytał troszkę ostrzej. No i co miałam mu odpowiedzieć> nie chciałam go denerwować tym atakiem ale chyba jeśli mu nie powiem będzie denerwować się jeszcze bardziej. Wzięłam głęboki wdech i zatrzymałam na chwilę w sobie to powietrze z jego kojącym zapachem. Potem szybko je wpuściłam i odpowiedziałam.
-Zaatakowały mnie dwa wampiry. Nie chodzi o sam atak tylko o to, że one były silne, za silne jak na nowo narodzone wampiry. Pokonałam je niby całkiem szybko, nie miałam większych problemów ale powinno być dużo łatwiej. To była walka jak z wampirami, które są młodsze ode mnie o jakieś... 70 lat, nie więcej. A ich woń była bardzo świeża.-Przyznałam w końcu też sama przed sobą. Wiedziałam, że coś mi w tej walce nie pasowało i teraz to do mnie dotarło.
-Jess, czuję się już dobrze, będę przy tobie, razem damy radę.-Powiedział mi kładąc rękę na mojej, którą trzymałam na skrzyni biegów. Spojrzałam na niego czule uśmiechając się nieśmiale.
Znowu jechaliśmy przez ciemny las, zbliżaliśmy się do granicy. Wypuściłam swoje moce aby sprawdzić teren i od razu zatrzymałam się z piskiem opon zjeżdżając na pobocze.
-Zostań z aucie.-Powiedziałam do Jacoba odpinając pas i otwierając drzwi.
-Idę z tobą.-zaoferował się od razu Jacob.
-Nie. Proszę, zaufaj mi.-Powiedziałam i wyszłam. Kiedyś zastanawiałam się jak to jest, że potrafię wyczuć kogoś na dużej odległości dzięki swojej mocy. Inne wampiry nie miały takich zdolności więc domyślałam się, że zawdzięczam to zdolnościom nad władaniem ogniem. Po prostu wyczuwałam różnie ciała. Dlatego wiedziałam, że moi wrogowie nie wiedzieli gdzie dokładnie jestem, nie mieli szans wpaść na mój trop. Pobiegłam więc w las naprzeciw niemu zostawiając Jacoba w samochodzie. Nie było wiatru, nie niósł więc mojego mojego zapachu. Panowała grobowa cisza. Zwierzęta się gdzieś spłoszyły, liście drzew nie szumiały, moje kroki też były bezszelestne. Kiedy tylko zobaczyłam go przed sobą przyśpieszyłam kroku żeby nie popełnić ostatniego błędu. Po sekundzie byłam przy nim i powaliłam go na ziemię. Łapiąc go za gardło wysyczałam.
-Kim jesteś?! Kto cię stworzył?!-Nie chciałam przegapić okazji dowiedzenia się, o co chodzi. Nie chciał odpowiadać. Wiercił się tylko i próbował zadawać ciosy ale nie dawał rady.-Gadaj!-Warknęłam ściskając jego gardło mocniej, podrywając szybko do góry i rzucając o drzewo. Podbiegłam szybko do niego nie chcąc aby zaczął chociaż zbierać siły lub uciekać. Nie mogłam tracić czasu. Przygwoździłam go do drzewa i oderwałam jedną rękę.-Odpowiadaj!-Ponaglałam go jednak dalej nie odpowiadał. Wtedy podpaliłam jego dłoń drugiej ręki. Spojrzał na nią spanikowany. Chyba nie wiedział, że tak potrafię, myślę, że żaden z wampirów nie był by taki odważny gdyby wiedział, że panuję nad ogniem. Patrzył wystraszony w moje oczy.-Gadaj albo będę cię tak spalać kawałek po kawałeczku.-Zagroziłam. Nic nie mówił więc rozprzestrzeniłam ogień na pół ręki. Wrzasnął z bólu, przez chwilę jeszcze milczał.
-Mam dwóch stworzycieli.-Wyjąkał po chwili milczenia.
-Niemożliwe! Kłamiesz!-Krzyknęłam trochę zdezorientowana. To nie mogła być prawda.
-To prawda! Stworzył mnie Darren i Helena!-Wyjąkał.
-Kim jest do cholery Darren?!-Wrzasnęłam. Tyle niewiadomych. Nie wiedziałam czy mam mu wierzyć, czy nie. Kim jest ten koleś? Co mam robić?
-To brat Jabariego.-Powiedział zrezygnowany.
-Jak?! Jakim cudem?!-Zapytałam zła.
-Wstrzykują jad oboje naraz stwarzając wampira. Jad Heleny jest potrzebny aby być silniejszym a jad Darrena aby nikt z Sabatu nie mógł mnie kontrolować.-Wydyszał jeszcze. Nawet nie zauważyłam kiedy zaczęłam podpalać jego całą rękę. Po jego wyjaśnieniach nie chciałam już nic słuchać, patrzeć na niego. Chciałam tylko jego śmierci. Nie czekałam już dłużej i spaliłam go całego. Nie zdąrzył nawet krzyknąć.
Lekko oszołomiona wracałam do auta. Nie mogłam biec, nie potrafiłam. Patrzyłam w ziemię i nie uważałam na nic. Nie byłam pewna, że jestem bezpieczna, czy nikt mnie nie obserwuje. Jedynie zastanawiałam się nad tym co usłyszałam. Kim był brat Jabariego? Jak tego dokonywali? Ile tego rodzaju wampirów stworzyli? Nie mieściło mi się to w głowie a co gorsza miałam coraz mniej czasu. Nie tylko do rana ale i też do spotkania z Jabarim i jego wampirami. Ktoś mnie złapał. Ktoś wbiegł we mnie i mocno złapał. Ale nie szedł nigdzie, nie zabierał mnie z miejsca, w którym byłam. Nie ranił mnie ani nic nie mówił. Poraził mnie jedynie swoim ciepłem.
Jacob.
Dlaczego wyszedł z auta? Czemu mnie nie posłuchał? Mogło mu grozić niebezpieczeństwo. Ale mimo to cieszyłam się, ze jest teraz przy mnie. Przytuliłam się do niego mocniej i odetchnęłam z ulgą.
-Dobrze, że jesteś.-Szepnęłam cichutko.
-Spokojnie. Będzie dobrze. Wszystko w porządku?-Zapytał zmartwiony.

-Wracajmy do samochodu.-Poprosiłam. Objął mnie więc w pasie i poszliśmy. Miałam mętlik w głowie, nie wiedziałam co mam dalej robić. Na szczęście Jake był moją podporą.

piątek, 24 maja 2013

Na razie bez rozdziału.
Chciałam poinformować, o nowym blogu.
Mam nadzieję, że zajrzycie i skomentujecie :D


http://through-death-to-immortality.blogspot.com/

środa, 22 maja 2013

Rozdział 18

Przepraszam jak zwykle ale no niestety czas....
Przy okazji powiadam, że usunęłam bloga o dalszych losach Ness, nei miałam już pomysłów... a wiedziałąm, że nie ma sensu zawieszać...
Miłego czytania w każdym razie.. 







Mimo że myślałam, że odzyskał siły to jednak nadal był bardzo słaby. Cały następny dzień też przespał z trzema krótkimi przerwami na picie, jedzenie i skorzystanie z toalety. Cały czas był jak nieprzytomny. A ja głowiłam się przez cały czas jak uwolnić się od Jabariego. Ojciec mi nie chciał pomóc... I co teraz? Po wieczór planuję wyjechać w dalszą podróż. Może uda mi się jechać nawet ze cztery godziny. Pogoda jest już lepsza, Jake trochę lepiej się czuje. Miasteczko, w którym byliśmy nie było takie małe więc zaryzykowałam i zostawiłam Jacoba na chwilę samego wyskakując oknem wieczorem do sklepu po ubrania na zmianę. Kupiłam sobie nowe, ciemne spodnie, zwykły biały top i czarną skórę. Jacobowi kupiłam właściwie podobny strój tylko że miał ciemną koszulkę. Kupiłam jeszcze zapas wody dla Jacoba na drogę i witaminy. Gdy wróciłam do pokoju pomogłam mu się przebrać i zmieniłam opatrunek. Rana już dobrze się zasklepiła więc byłam ogólnie zadowolona z postępów jakie czyni jego organizm. Sama wzięłam szybki prysznic, przebrałam się i związałam włosy w wysoki koński ogon. Ukryłam jeszcze sztylety pod spodniami i na nadgarstku. Zastanawiałam się co powie mi wścibski Barry (bo takie miał imię na plakietce) recepcjonista na pożegnanie. Kiedy zeszłam z plecakami aby je zapakować podeszłam do niego aby zapłacić za pokój.
-I jak się Państwu podoba miasteczko? Chociaż chyba ni za często wychodzili państwo z pokoju?-Zapytał przejeżdżając kartą w tym specjalnym urządzeniu płatniczym. No po prostu był bezczelny.
-Samo miasto w porządku ale za to hotel okropny.-Odwdzięczyłam się wpisując pin.
-Dziękujemy za wizytę.-Powiedział jeszcze przez zęby po czym oddał mi kartę. Zapakowałam bagaże i wróciłam po Jacoba. Schodząc z nim już mnie nie obchodziło co sobie pomyśli Barry recepcjonista ani co powie. I na szczęście chyba nie chciał mnie już bardziej denerwować i nawet na mnie nie spojrzał. Usadowiłam Jacoba tym razem na siedzeniu dla pasażera, przykryłam kocem, zapięłam pas i położyłam oparcie aby był w pozycji jak najbardziej leżącej. Wsiadłam za kółko i pojechaliśmy na północ. Chciałam skorzystać z tego, że jest noc i zajechać jak najdalej ale po kilku godzinach Jacob był naprawdę zmęczony ciasnotą, trzęsieniem się i drganiami samochodu, że postanowiłam w końcu poszukać hotelu. Ale tym razem nie miałam zamiaru zatrzymywać się pierwszym lepszym. Widziałam na znaku, że za dziesięć kilometrów ma być jakaś większa miejscowość więc miałam nadzieję, że tam się coś znajdzie. Miałam szczęście bo na obrzeżach miasta po drugiej stronie był czterogwiazdkowy hotel. Nie zastanawiałam się nad niczym tylko zaparkowałam na parkingu. Jak zawsze pomogłam Jacobowi chociaż już był bardziej samodzielny. Tym razem nie miałam zamiaru siedzieć w ciasnym pokoiku z jednym łóżkiem więc wzięłam apartament małżeński. I tak jak myślałam, obsługa tutaj była znacznie lepsza niż w poprzednim hotelu. Bagażowy pomógł mi zanieść plecaki a ja sama zajęłam się Jacobem. Nie wlekł się już na nogach tylko szedł na nich podtrzymując się mnie. Kiedy zostaliśmy sami w pokoju odetchnęłam z ulgą, że bagażowy nie zadawał żadnych pytań na temat stanu zdrowia mojego towarzysza. Położyłam Jacoba na łóżku i dotknęłam jego twarzy. Pogładziłam po policzku uśmiechając niemrawo. Położył swoją dłoń na mojej przytrzymując ją dłużej przy sobie.
-Kocham Cię, wiesz?-Powiedziałam czule i dałam mu całusa w czoło.-Dasz radę się umyć? Dobrze by ci to zrobiło.-Zaproponowałam.
-Tak, chyba tak.-Stwierdził powoli się podnosząc z moją pomocą. Pomogłam mu dojść do łazienki, nalałam wody do wanny, rozebrałam go i pomogłam się umyć tak by nie zruszyć rany. Potem do ubrałam w świeże ubrania i zaprowadziłam z powrotem do łóżka. Zmieniając opatrunek zauważyłam, że rana ładnie się zasklepia. Jake w końcu wracał do zdrowia. Zasnął tym razem spokojnie i spał tak do rana. Podchodząc do niego by spytać jak się czuje do moich nozdrzy tak jak zawsze dotarł jego cudowny zapach. Tylko, że tym razem nie wywołał motylków w brzuchu tylko palący ogień w gardle. Byłam tak zajęta opieką nad Jacobem, że nie zauważyłam jak wzrasta moje pragnienie. Na Jacobie nie mogłam się teraz pożywić, zresztą nawet gdyby był zdrowy nie zrobiłabym tego drugi raz. Musiałam więc po prostu iść na polowanie. Siadając obok Jake'a zmusiłam się do uśmiechu i powiedziałam.
-Jak się czujesz?-zapytałam. Jego zapach tak kusił.. jednak wiedziałam, że muszę poczekać do nocy.
-Tak, znacznie lepiej.-Potwierdził podnosząc się powoli i obejmując w talii. Wiedziałam, że wracał do siebie coraz szybciej. Przyciągnął mnie bliżej szukając moich ust. Kiedy w końcu je odnalazł całował mnie bez opamiętania chociaż raz poczułam jak skrzywił się z powodu bólu. Nie przerwał jednak pocałunku. Wciągnął mnie bardziej na łóżku i jedną ręką zaczął zdejmować koszulkę. Wiedziałam, że teraz jeszcze jestem w stanie zrezygnować, że teraz dała bym radę to przerwać ale zaraz będzie za późno. A w takim stanie nie mogłam tego robić. Nie dałabym rady powstrzymać się od napicia jego krwi. Nie mogłam go więc narażać. Zebrałam się w sobie i odskoczyłam od niego gwałtownie.
-Przepraszam Jake, nie mogę, nie mogę cie skrzywdzić.-Powiedziałam wystraszona stojąc przy drzwiach do łazienki, w których po chwili zniknęłam. Stanęłam przy umywalce odkręcając kran i ochlapując sobie twarz zimną wodą. Jednak to nie pomagało. Tak mocno Jake na mnie działał, tak bardzo rozpalał moje zmysły. Załamana usiadłam pod umywalką i schowałam twarz w dłoniach. Nie dość, że musiałam chronić jego przed Jabarim to jeszcze przed potworem, który krył się we mnie. Nie wiem ile tak siedziałam ale po chwili usłyszałam ciche skrzypnięcie drzwi a potem poczułam czyjeś dłonie na swoich ramionach.
-Spokojnie, nie ma pośpiechu Jess.-Powiedział kojącym głosem. Gładząc mnie po włosach.
-Boję się samej siebie.-Wyznałam.
-A ja cię kocham.-Powiedział, wstał i podał mi rękę. Spojrzałam na niego niepewnie, kusił mnie jego zapach ale wiedziałam, że do wieczoru jestem w stanie się mu oprzeć.
-Pójdę dzisiaj na polowanie.-Oznajmiłam po czym podałam mu rękę i powędrowaliśmy do pokoju. Zamówiłam dla niego jedzenie, podałam witaminy i resztę dnia spędziliśmy przy sobie. Przytuleni, rozmawialiśmy o różnych rzeczach. Próbowaliśmy też coś wymyślić, jakiś następny krok. Nie ucieczkę, atak, lub sposób na moją wolność.
Było mi dobrze, jego krew drażniła moje zmysły ale powstrzymywałam się. Jakoś. Po południu było mi już ciężko ale do wieczora wytrzymałam. Jake poszedł spać więc wyszłam. Lepiej było kiedy spał i nie martwił niepotrzebnie. A gdyby się obudził to wiedział przecież gdzie jestem.
Pobiegłam gdzieś w las, ciemny i gęsty. Nie byłam tu nigdy wcześniej, wszystko było nowe, nieznane. Biegłam szybko ale i ostrożnie. Nie czekałam długo na swój posiłek, szybko wpadłam na trop stada jeleni. Przyczajona niczym drapieżnik szłam powoli w stronę łąki na której się znajdowały. Przeleciałam wzrokiem po każdej sztuce, polując na największy okaz. Szybko rzucił mi się w oczy potężny jeleń, który najprawdopodobniej był przywódcą stada. Zrobiłam kilka kolejnych kroków, bliżej polany bacznie obserwując każdy jego ruch, rejestrowałam nawet lekkie jego drgnięcia. Wiatr powiał w moją stronę przynosząc ze sobą jego kuszący zapach. Moje oczy rozbłysnęły na czerwono, przykucnęłam jeszcze bardziej i już po kilku sekundach byłam w powietrzu. Już po chwili dopadłam moją ofiarę łapiąc ją mocno. Zwierze zaczęło nerwowo się rzucać ale szybko zatopiłam w jego aorcie swoje kły i przestało się ruszać. Ciepła i słodziutka krew spływała mi do gardła a dzięki temu mi przybywało sił. To było jak taka krew zastępcza. Człowiek sam wytwarza sobie krew a my musimy ją kraś innym stworzeniom. Krąży ona w nas, w żyłach i tętnicach trafiając do każdego narządu ale przed to, że nasze serca już nie biją, z czasem zaczyna ona stygnąć i kończyć się. Nasycając się świeżą krwią moje ciało nabierało blasku, nie było już szare, moje oczy się rozświetlały, usta czerwieniły a włosy stawały się bardziej odżywione. Wracało do mnie życie.
Dzięki temu, że upolowałam dużego jelenia, nie musiałam żywić się na drugim. Stadko jeleni było przeze mnie już dawno spłoszone dlatego nie dziwiła mnie ta cisza ale po chwili uznałam, że jest aż zbyt cicho. Mój słuch nigdy nie zawodził a tym razem wskazywał na to, że w promieniu kilku kilometrów nie ma żywej duszy. Albo...
Wstałam znad swojego skończonego posiłku, wypuściłam swoje moce i zaczęłam przeczesywać teren. Mój wewnętrzny alarm włączył się niemal od razu.
Wampiry.
Dwa, nieznane mi wampiry biegły szybko w moją stronę. Byłam prawie pewna, że to wampiry Jabariego, że poszukują mnie.
Nie mogłam teraz wrócić do hotelu, nie mogłam narażać Jacoba. Musiałam stawić im czoło teraz, sama. I nie mogłam też stać bezczynnie czekając. Musiałam ruszyć im na przód, zaskoczyć ich. Nie zastanawiając się już dłużej zaczęłam biec w ich stronę. Sama dostrzegłam ich bardzo szybko. Stanęli na mój widok a jeden z nich zaczął wyciągać telefon. Jabari. Nie mógł do niego zadzwonić, po prostu musiałam mu to uniemożliwić. Przyśpieszyłam więc tak bardzo jak tylko mogłam. Drugi wampir, blondyn, wyszedł naprzeciw mnie chcąc mnie zatrzymać ale wykonałam na nim salto i przelatując też nad drugim, wykopałam mu z ręki telefon. Wylądowałam za nimi i szybko odwróciłam się w ich stronę. Nie czekając długo, zaatakowałam bruneta, który na szczęście nie zdążył jeszcze wybrać numeru. Zadałam mu kilka szybkich ciosów i przerzuciłam nad sobą. Na chwilę był oszołomiony więc podbiegłam do drugiego. Również otrzymał kilka ciosów po czym zaczął płonąć żywym ogniem. Nie wiedziałam, czy dam radę go utrzymać do jego śmierci jeżeli brunet mnie zaatakuje ale spróbowałam i udało się. Ten drugi coś długo nie reagował. Kiedy wiedziałam, że blondyn na pewno już jest martwy odwróciłam się do bruneta i o dziwo nie było go tam gdzie leżał. Był znacznie dalej. Z telefonem w ręku. Już przy uchu. Wyjęłam szybko sztylet, który nosiłam na nadgarstku i rzuciłam w jego rękę z telefonem. Niestety zanim nóż tam dotarł wampir zdążył wypowiedzieć słowa, które zbyt szybko skazywały mnie na śmierć.
-Stany Zjednoczone.-Wyszeptał po czym sztylet wbił mu się z dłoń. Dwie sekundy, dwie cholerne sekundy!

niedziela, 12 maja 2013

Rozdział 17

Wystraszona i samotna. Taka byłam po raz pierwszy w wampirzym życiu. Chciałam wstać z krzesła, na którym siedziałam i wyciągając przed siebie ręce dojść do Jacoba bo myślałam, że jestem ślepa. Okazało się jednak, że jestem w... nigdzie. Nie mogłam postawić kroku, wydawało się jakbym naprawdę wisiała gdzieś w powietrzu. Wyciągając przed siebie ręce też nic nie czułam. Bałam się jak nigdy. Bałam się dlatego, że nie wiedziałam co się ze mną dzieje i co stało się z Jacobem. Już chciałam wzniecać ogień kiedy poczułam jakby spuszczono mnie na coś twardego. Upadłam z hukiem i poczułam pod rękami, że leżę na czym zimnym i wilgotnym. Nie zdążyłam jednak dobrze ocenić co to jest kiedy coś brutalnie podniosło mnie do góry za ramiona i rzuciło chyba w ścianę. Kiedy osunęłam się na ziemię wiedziałam już, że leżę na betonie. Zauważyłam też, że teraz widzę ciemność a nie białą przestrzeń i że najwyraźniej mam zamknięte oczy. Otworzyłam je szybko żeby ocenić sytuację i dowiedzieć się gdzie jestem. Wtedy poraziło mnie jeszcze bardziej niż na początku. Zasłoniłam oczy rękoma i dopiero przez palce przyjrzałam się temu bliżej. To był mężczyzna na którego ciele palił się prawie biały ogień. Jednak jego ubranie od niego się nie spalało. Podchodził do mnie zły chyba chcąc mnie znowu zaatakować ale nie wiedziałam jak mam się bronić. Nie zdążyłam się podnieść kiedy on to zrobił. Trzymał mnie przed sobą w powietrzu i patrzył w twarz. Spojrzałam przelotnie na niego, mój wzrok już się przyzwyczaił do tak jasnego światła. Twarz miał pociągłą, z ostrymi rysami. Był młody, wyglądał na około dwadzieścia sześć lat ale zarost dodawał mu powagi. Miał poczochrane, trochę dłuższe włosy. Był dobrze zbudowany i wysoki. Był przystojny a ogień dodawał mu uroku. Mierzył mnie dalej zniesmaczonym wzrokiem.
-Wampir?! Naprawdę?! Nie było cię stać na nic lepszego?!-Krzyknął na mnie i rzucił mną na podłogę. Nie skupiłam się na bólu jaki mi zadał tylko na tym, kim on musiał być.
-Igniro.-Wyrwał mi się szept. Kiedy zaczął do mnie podchodzić poderwałam się szybko i zobaczyłam go w pełnej okazałości. Wyglądał jak grecki Adonis.
-No brawo!-Ryknął.-I jeszcze chłopak wilkołak! Jak mogłaś tak sobie zniszczyć życie?!-Darł się na mnie jak... ojciec. Dotarło do mnie, że stoję twarzą w twarz z ojcem. Moim prawdziwym ojcem. Nie byłam mu długo dłużna tych wrzasków. Musiałam to szybko skończyć i wrócić do Jacoba.
-Nie twoja sprawa!-Krzyknęłam i wtedy zastanowiłam się czy nie popełniłam błędu. On mógł był znacznie silniejszy ode mnie. Pewnie mógł mnie zniszczyć jednym ciosem.
-Właśnie, że to moja sprawa, bo jesteś moją córką!-krzyknął.-Chcę twojego dobra! Masz taki dar! Powinnaś być dobra, stać po dobrej stronie a nie stronie zła w hordzie wampirów!
-To czemu nie było cię przez cały ten czas?!-wyrwało mi się chociaż nie miałam do niego o to pretensji. Zasadniczo nie był mi do niczego potrzebny.
-Bo twoja matka mnie o to poprosiła.-odpowiedział już normalnie.
-Jasne...-odburknęłam.
-To prawda.-dodał.
-A co ty możesz o niej wiedzieć?!!-wrzasnęłam. Byłam zła, że o niej mówił. Jeśli to w ogóle była moja matka, przyszło mi na myśl.
-Więcej niż myślisz.-zaczął i zgasił ogień, który na nim płonął.-Kochałem ją. Ale ona złamała mi serce. Wolała być z człowiekiem. Kiedy po jakimś czasie znów się spotkaliśmy, oboje wiedzieliśmy, że na rozmowie się nie skończy. Tak się poczęłaś-wytłumaczył.-I oto skąd wziął się twój dar. Ale ty go zmarnowałaś! Jak mogłaś zostać wampirem!?-Znowu podniósł głos. Na razie nie odpowiadałam bo nie byłam w stanie wydobyć z siebie jakiegokolwiek głosu. Byłam w istnym szoku, mimo że sama się tego domyślałam jeszcze przed chwilą.
-Dobrze wiesz, że nie miałam na to wpływu!-Odpowiedziałam po chwili.-Poza tym, co ci to przeszkadza?!-zapytałam.
-To, że jesteś teraz słabsza. Musisz żywić się krwią, żeby mieć energię aby funkcjonować. Gdybyś poczekała dwa tygodnie, marne dwa tygodnie mogłabyś być mi równa.-powiedział ściszając trochę głos i mówiąc chyba z żalem.
-A może ja lubię takie życie?-zapytałam. Przecież tak naprawdę, to kochałam swoje życie mimo tych tymczasowych komplikacji.
-Tak samo jak tego wilkołaka.-mruknął.-Zostaw go w spokoju albo go zabiję.-postawił mi warunek.
-NIE! Nie masz takiego prawa! Kocham go!-krzyknęłam niemal zdruzgotana.
-Wybieraj.-ponaglił.
-Wybieram powrót do Jacoba.-powiedziałam dumnie podnosząc głowę.
-Nie miałaś takiego wyboru.
-Kocham go! Nie rozumiesz!?-wrzasnęłam robiąc krok w jego stronę i przybierając pozycję do walki.
-Miłość nie istnieje moja droga.-rzekł jakby znudzony.
-Podobno sam kiedyś kochałeś.-zauważyłam.
-Tak mi się wydawało. Dopóki mnie nie zostawiła.-powiedział gorzko.
-I tylko dlatego uważasz, że skoro tobie się nie udało w miłości to nikt inny na nią nie zasługuje?-zapytałam zła.
-Nie, po prostu wiem z własnego doświadczenia jak jest i chcę cie uchronić od cierpienia.-powiedział robiąc mały krok w moją stronę przez co ja się cofnęłam.
-Nie masz racji! Nie będę rezygnować ze swojej miłości dlatego, że ty nie byłeś kochany! Zresztą miłość jest dobra, nie powiedziałeś przypadkiem, że powinnam stać po stronie dobra!?-wrzasnęłam. Odgarniając włosy do tyłu odwróciłam się do niego plecami chcąc wszystko sobie poukładać. Znajdowaliśmy się w jakimś magazynie ale nie miałam pojęcia gdzie dokładniej. Ale nie to było teraz ważne. Musiałam wrócić do Jacoba. W rozmowie z nim za wiele nie wskóram. Walka też raczej nie ma sensu.
-Masz rację.-odezwał się więc odwróciłam się z powrotem ku niemu.-I tak już zmarnowałaś swoje życie więc rób co chcesz. Jak dla mnie możesz spaść na samo dno.-powiedział bez żadnych emocji w głosie.
-Powiedz mi, czy jest sposób abym mogła wyjść spod władzy Jabariego?-zapytałam zupełnie odwracając kota ogonem.
-Mogłaś nie zostawać wampirem.-powiedział z wyrzutem. Zrobiłam minę typu „Co ty nie powiesz?” i czekałam na prawdziwą odpowiedź.-Nie ma sposobu. Nie wygrasz z nim.-powiedział poważnie i o dziwo wierzyłam mu. Mimo że wydawał się zły i oschły gdzieś w głębi czułam, że jest dobry. Zresztą, przecież żywioły na ziemi nie mogły być złe. Nic samo w sobie nie jest złe. Pokiwałam głową w zamyśleniu i już chciałam prosić go abym znowu wróciła do Jacoba kiedy zaczęła ogarniać mnie nicość.
-Do widzenia córko.-powiedział smutno Igniro.
-Do zobaczenia.-odpowiedziałam po czym znowu zawisłam w nicości. Zastanawiałam się ile czasu mnie nie było. Zaczęłam się martwić co z Jacobem. A co jeśli ktoś wszedł do pokoju kiedy mnie nie było? Myśli mnie coraz bardziej przerażały a ja nadal wisiałam w tej głupiej nicości. Wtedy usłyszałam swoje imię.
-Jessica!-wołał ale bardzo niemrawo i cicho.-Jessica.-chrypiał. Prawie go nie poznałam ale był to głos Jacoba. Bałam się co się dzieje ale nadal nic nie widziałam. Na reszcie po kilku sekundach znowu poczułam się tak, jakby ktoś mnie upuszczał. Wiedziałam już na co się przygotować i zgrabnie wylądowałam na dywanie w pokoju. Rozglądnęłam się szybko po ciemnym pokoju i zobaczyłam go na łóżku z wyciągniętą ręką do góry, całego spoconego i kręcącego się.
-Jessica...-sapał.
-Jestem Jacob.-szepnęłam od razu do niego podbiegając i łapiąc za rękę. Otworzył od razu szeroko oczy i popatrzył na mnie.-Spokojnie, to tylko zły sen.-mówiłam do niego dotykając jego ramienia drugą ręką. Kucnęłam przy nim i dałam mu pić z drugiej butelki wody. Kiedy już troszkę odsapnął położył się z powrotem wygodnie. Chyba czuł się już trochę lepiej. Spojrzałam na zegar na ścianie. Niedługo miało zajść słońce więc po całym dniu pora zmienić Jacobowie opatrunek. Zdjęłam z niego koszulę i odwinęłam bandaż. Tym razem nie spał tylko uważnie mi się przyglądał. Starałam się na to nie zwracać uwagi bo chciałam dobrze go opatrzyć. Kiedy spojrzałam na ranę byłam pod wrażeniem. W ciągu tego dnia naprawdę dobrze zaczęła się goić. Nie krwawiła co ważne i powoli się zasklepiała. Przydałoby się jeszcze żeby Jake coś zjadł. Zeszłam więc do jadalni i wzięłam mu mięso z ryżem, żeby jakoś tak w miarę zdrowo wyszło i surówką oraz dodatkową butelkę wody. Nakarmiłam go, dałam witaminy po czym usiadłam koło niego. Nie zasypiał jednak, jak się tego spodziewałam. Patrzył cały czas na mnie z uwagą. W końcu wziął mnie za rękę i uśmiechnął się. Dopiero wtedy zasnął. Patrzyłam na jego twarz przez chwilę po czym wstałam podchodząc do okna. Popatrzyłam na księżyc, który dzisiaj był cieniutki. Zawsze zastanawiało mnie, czy druga strona księżyca jest taka sama jak ta, którą widać z ziemi czy może zupełnie inna. Czy ma więcej kraterów, a może nie ma żadnego. Czy ma taki sam kolor? Czy też potrafiłaby odbijać promienie słońca? Patrzyłam nadal na niego, koił częściowo moje myśli i pozwalał się skupić na tym, co ważne. Musiałam dobrze zastanowić się nad tym, co mam czynić dalej. Dokąd się udać? Jak zmierzyć z Jabarim? Jak wyrwać się spod jego władzy? Jak być wolną?
Jacob!
Zaistniała w mojej głowie tylko ta myśl. Spojrzała na niego. Mruczał coś przez sen, kręcił się po całym łóżku, był zlany potem a na jego twarzy widoczny był wyraźny grymas. Miał koszmar, śniło mu się coś co go męczyło. A nie powinien się teraz męczyć, musi wyzdrowieć. Podbiegłam do niego łapiąc delikatnie za ramiona i przybliżając do niego.
-Jacob.-Powiedziałam.-Jake! Obudź się. To zły sen!-Powiedziałam troszkę głośniej, żeby wyrwać go z tego stanu. Obudził się, szeroko otwierając oczy i podnosząc szybko do pionu. Syknął tylko z bólu i z powrotem opadł na poduszkę. Złapałam go za rękę. Niespokojnie rozglądnął się dokoła i zatrzymał wzrok na mnie.
-Jessica.-Szepnął.
-Już spokojnie, to tylko zły sen.-Uspokajałam go.
-Zostań przy mnie, bądź tu.-Poprosił. Od razu więc spełniłam jego prośbę. Położyłam się obok niego nadal trzymając jego dłoń trwałam przy nim do rana.

środa, 1 maja 2013

Rozdział 16




 No i jest kolejny rozdział! 
mysle ze dzisiaj wieczorem dodam pierwszy rozdział na blogu o Ness


Wzięłam plecaki, podniosłam Jacob'a, przerzuciłam sobie jego rękę nad ramionami, wzięłam do ręki koc i wyszłam z mieszkania do windy. Zjechaliśmy do podziemnego parkingu, plecaki położyłam na siedzeniu pasażera z przodu a Jacoba położyłam na siedzeniach z tyłu w poprzek. Zapięłam do pasami tak, żeby nie spadł podczas hamowania i okryłam go kocem. Pochyliłam się jeszcze nad nim całując go w czoło.
-Będzie dobrze Jacob, nie dam Ci umrzeć.-szepnęłam i wsiadłam na siedzeniu kierowcy. Odetchnęłam głęboko i zaczęłam się zastanawiać dokąd mamy uciekać. Wilkołaki na pewno mnie zabiją więc nie mogę znów ukrywać się w ich środowisku. Wśród wampirów szybko rozejdą się wieści gdzie jestem. Co mam robić? Co mam robić?! Spuściłam głowę w zamyśleniu kurczowo trzymając kierownicę. „Nie dam mu umrzeć!” Mówiłam do siebie rozpaczliwie. W końcu nie czekając za długo przekręciłam kluczyki i wcisnęłam pedał gazu. Wyskoczyłam na już mniej ruchliwe ulice niż zapewne koło południa i pomknęłam w stronę granic miasta. Nie wiedziałam dokąd jadę ale wiedziałam za to, że muszę uciekać. Jak najszybciej. Dzięki darowi teleportacji Jabari już mógł być w Ameryce a co gorsza w New Jersey. Mknęłam przecznicami nie zwracając uwagi na światła i znaki. Pilnowałam jedynie tego aby w nic nie uderzyć. Momentami jechałam pod prąd, przejeżdżałam podwójną ciągłą kiedy potrzebowałam. Właściwie nie zwalniałam, ani razu nie spuściłam nogi z gazu. Już byłam na wyjazdowej autostradzie z New Jersey. Popatrzyłam jeszcze tylko w lusterko żegnając moje ukochane miasto po czym oczyściłam pamięć ze wspomnień o nim. Chciałam dowieść Jacoba jak najszybciej w bezpieczne miejsce.
Jechaliśmy już jakieś dwie godziny na północ. Było coraz więcej śniegu i warunki atmosferyczne utrudniały mi jazdę. Zdecydowałam, że nie ma sensu męczyć bardziej Jacoba, on potrzebował spokoju. Zatrzymałam się więc w pierwszym lepszym motelu jaki spotkałam po drodze. Zameldowałam się na jednoosobowy pokój i wróciłam po plecaki i Jacoba. Zarzuciłam bagaż na ramiona i podniosłam Jacoba. Ledwo się ruszał. Najwyraźniej jego organizm bardzo skupiał się na wyleczeniu rany niż na normalnym funkcjonowaniu. Nie dziwiło mnie to. Pocisk minimalnie ominął serce i wszedł bardzo głęboko. Stracił bardzo dużo krwi i cieszyłam się, że Jacobowi udało się przeżyć te kilka godzin. Z Jacobem na ramieniu podreptałam przez śnieg do drzwi wejściowych. Błagałam w myślach, żeby tylko nikt mnie nie zobaczył i nie zadawał zbędnych pytań. Niestety, los był mi przeciwny.
-Czy nie potrzebna Pani pomoc.-Zapytał recepcjonista. Był to facet około czterdziestki, siwawy mimo młodego wieku z twardymi rysami twarzy.
-Nie, dziękuję, poradzę sobie.-odpowiedziała prosząc po cichu, żeby dał mi już spokój. Kiedy dochodziłam do schodów na piętro, gdzie był mój pokój znowu się odezwał. Pomijając to, że przez cały czas dziwnie mnie obserwował.
-A jemu to nie jest potrzebny lekarz?-Spytał wścibskim i podejrzliwym tonem.
-Nie, nie, po prostu za dużo wypił i go zmogło.-Powiedziałam udając nieprzejętą. Na szczęście nie zadawał więcej pytań ale czułam, że odprowadzał mnie wzrokiem do końca schodów. Kiedy w końcu byłam w pokoju i położyłam Jacoba na łóżku odetchnęłam z ulgą.  Wzięłam plecak, w którym opatrunki dla niego i wyjęłam potrzebne rzeczy. Ostrożnie zdjęłam mu koszulę i zaczęłam odwijać bandaż. Wiedziałam, że nie jest dobrze bo bardzo przesiąkł krwią ale przeraziłam się kiedy zobaczyłam jego ranę. Nie chciała się zasklepić. Owszem, było troszkę lepiej, walczył ale był w naprawdę ciężkim stanie. Gdybym nie zabrała go w tą podróż było by lepiej. Oczyściłam delikatnie wierzch rany i założyłam czysty opatrunek. Odgarniając włosy z twarzy zastanawiałam się jak mam podać mu jakiś napój przynajmniej. Potrzebował pokarmu i wody. Zbiegłam na dół do sklepiku po kilka butelek wody w pół minuty. Podeszłam do Jake'a i lekko go dotknęłam.
-Jake, kochanie, proszę obudź się.-szepnęłam. Zamrugał minimalnie powiekami i coś wymruczał.-Musisz się napić.-dodałam. Uchylił niemrawo lekko powieki i spojrzał na mnie. Pomogłam mu się oprzeć o ścianę i wziąć kilka małych łyków. Żeby trochę urozmaicić ten napój wrzuciłam do niego kilka rozpuszczalnych tabletek witamin. Wypił połowę i więcej nie dał rady. Kiedy znów się położył wyciągnął do mnie rękę. Szybko ją złapałam bo wiedziałam, że potrzebuje teraz bliskości, nie może być sam. Wzięłam delikatnie jego rękę i usiadłam przy nim na łóżku. Popatrzył jeszcze na mnie przez chwilę i zasnął.
Siedziałam tak przy nim prawie do rana. Nie spuszczałam z niego wzroku, cały czas słuchałam czy jego serce dalej bije i czy oddycha. Na szczęście od jakiegoś czasu, każde kolejne uderzenie serca było mocniejsze. Kiedy zostało już tylko kilka minut do wschodu słońca pozasłaniałam zasłony w pokoju i zbudziłam Jacoba. Musiał wypić resztę witamin. Zmieniłam mu znowu opatrunek i poszedł spać. Widać było wyraźne zmiany ale myślałam, że będzie lepiej. Kiedy odpoczywał sięgnęłam po księgę, którą ze sobą wzięłam. Ostatnio niepotrzebnie skupiłam się na wskrzeszaniu innego rodzaju ognia zamiast na dowiedzeniu się kim jestem. Znalazłam więc stronę z napisem „pochodzenie”. Było tu napisane, że ojcem osób z tym darem jest władca ognia o imieniu Igniro. Dzieci władców dziedziczyły po nim dary po ukończeniu 18 roku życia...
Więc to nie przez przeistoczenie w wampira uzyskałam dar! Nawet gdybym dalej była człowiekiem to i tak mogłabym władać ogniem. Odrodziłam się przecież dokładnie w dniu 18  urodzin, 17 grudnia, trzy dni po porwaniu mnie przez Marisę. Wszystko zaczęło mi się układać. A więc skoro miałam ten dar to byłam dzieckiem Ignira. A więc... moja matka musiała mieć romans! Urodziłam się dwa lata po ślubie mojej mamy i mężczyzny, który mnie wychował i którego kiedyś uważałam za ojca. Jak mogła mi nie powiedzieć! Dlaczego przez cały czas mnie oszukiwała?! Wraz z tymi myślami wróciły wspomnienia. Byłam człowiekiem. Byłam kiedyś tą kruchą i nieświadomą istotą. Samotna łza poleciała mi po policzku. Otarłam ją czym prędzej. Nie lubiłam tego. Nie lubiłam być słaba. Zawsze ukrywałam emocje, radziłam sobie z nimi. Tylko nie wtedy gdy byłam przy Jacobie. Nie wtedy gdy odczuwałam miłość. Kiedy wiedziałam, że jestem chyba kochana. Czytałam dalej.
„Słaby punkt”-brak. Nie wiedziałam czy mam się cieszyć z tego powodu. Nie chciałam być tyranem, bezlitosnym potworem. Ale gdy się nad tym zastanowiłam doszłam do wniosku, że to jedynie mój dar nie ma słabego punktu. Ja sama mam. Jest nim Jacob.
„Jak przywołać ojca”-to mogło być przydatne. Może on mógł mi pomóc stać się niezależną od Jabariego? …
I na tej myśli mój film się urwał. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Byłam w dziwnej nicości, wszędzie było biało ale wiedziałam, że to nie śnieg. Rozglądnęłam się dookoła. Nie wiedziałam nic... Byłam ślepa. To było jedyne wytłumaczenie jakie znalazłam.