Wystraszona
i samotna. Taka byłam po raz pierwszy w wampirzym życiu. Chciałam
wstać z krzesła, na którym siedziałam i wyciągając przed siebie
ręce dojść do Jacoba bo myślałam, że jestem ślepa. Okazało
się jednak, że jestem w... nigdzie. Nie mogłam postawić kroku,
wydawało się jakbym naprawdę wisiała gdzieś w powietrzu.
Wyciągając przed siebie ręce też nic nie czułam. Bałam się jak
nigdy. Bałam się dlatego, że nie wiedziałam co się ze mną
dzieje i co stało się z Jacobem. Już chciałam wzniecać ogień
kiedy poczułam jakby spuszczono mnie na coś twardego. Upadłam z
hukiem i poczułam pod rękami, że leżę na czym zimnym i
wilgotnym. Nie zdążyłam jednak dobrze ocenić co to jest kiedy coś
brutalnie podniosło mnie do góry za ramiona i rzuciło chyba w
ścianę. Kiedy osunęłam się na ziemię wiedziałam już, że leżę
na betonie. Zauważyłam też, że teraz widzę ciemność a nie
białą przestrzeń i że najwyraźniej mam zamknięte oczy.
Otworzyłam je szybko żeby ocenić sytuację i dowiedzieć się
gdzie jestem. Wtedy poraziło mnie jeszcze bardziej niż na początku.
Zasłoniłam oczy rękoma i dopiero przez palce przyjrzałam się
temu bliżej. To był mężczyzna na którego ciele palił się
prawie biały ogień. Jednak jego ubranie od niego się nie spalało.
Podchodził do mnie zły chyba chcąc mnie znowu zaatakować ale nie
wiedziałam jak mam się bronić. Nie zdążyłam się podnieść
kiedy on to zrobił. Trzymał mnie przed sobą w powietrzu i patrzył
w twarz. Spojrzałam przelotnie na niego, mój wzrok już się
przyzwyczaił do tak jasnego światła. Twarz miał pociągłą, z
ostrymi rysami. Był młody, wyglądał na około dwadzieścia sześć
lat ale zarost dodawał mu powagi. Miał poczochrane, trochę dłuższe
włosy. Był dobrze zbudowany i wysoki. Był przystojny a ogień
dodawał mu uroku. Mierzył mnie dalej zniesmaczonym wzrokiem.
-Wampir?!
Naprawdę?! Nie było cię stać na nic lepszego?!-Krzyknął na mnie
i rzucił mną na podłogę. Nie skupiłam się na bólu jaki mi
zadał tylko na tym, kim on musiał być.
-Igniro.-Wyrwał
mi się szept. Kiedy zaczął do mnie podchodzić poderwałam się
szybko i zobaczyłam go w pełnej okazałości. Wyglądał jak grecki
Adonis.
-No
brawo!-Ryknął.-I jeszcze chłopak wilkołak! Jak mogłaś tak sobie
zniszczyć życie?!-Darł się na mnie jak... ojciec. Dotarło do
mnie, że stoję twarzą w twarz z ojcem. Moim prawdziwym ojcem. Nie
byłam mu długo dłużna tych wrzasków. Musiałam to szybko
skończyć i wrócić do Jacoba.
-Nie
twoja sprawa!-Krzyknęłam i wtedy zastanowiłam się czy nie
popełniłam błędu. On mógł był znacznie silniejszy ode mnie.
Pewnie mógł mnie zniszczyć jednym ciosem.
-Właśnie,
że to moja sprawa, bo jesteś moją córką!-krzyknął.-Chcę
twojego dobra! Masz taki dar! Powinnaś być dobra, stać po dobrej
stronie a nie stronie zła w hordzie wampirów!
-To
czemu nie było cię przez cały ten czas?!-wyrwało mi się chociaż
nie miałam do niego o to pretensji. Zasadniczo nie był mi do
niczego potrzebny.
-Bo
twoja matka mnie o to poprosiła.-odpowiedział już normalnie.
-Jasne...-odburknęłam.
-To
prawda.-dodał.
-A
co ty możesz o niej wiedzieć?!!-wrzasnęłam. Byłam zła, że o
niej mówił. Jeśli to w ogóle była moja matka, przyszło mi na
myśl.
-Więcej
niż myślisz.-zaczął i zgasił ogień, który na nim
płonął.-Kochałem ją. Ale ona złamała mi serce. Wolała być z
człowiekiem. Kiedy po jakimś czasie znów się spotkaliśmy, oboje
wiedzieliśmy, że na rozmowie się nie skończy. Tak się
poczęłaś-wytłumaczył.-I oto skąd wziął się twój dar. Ale ty
go zmarnowałaś! Jak mogłaś zostać wampirem!?-Znowu podniósł
głos. Na razie nie odpowiadałam bo nie byłam w stanie wydobyć z
siebie jakiegokolwiek głosu. Byłam w istnym szoku, mimo że sama
się tego domyślałam jeszcze przed chwilą.
-Dobrze
wiesz, że nie miałam na to wpływu!-Odpowiedziałam po chwili.-Poza
tym, co ci to przeszkadza?!-zapytałam.
-To,
że jesteś teraz słabsza. Musisz żywić się krwią, żeby mieć
energię aby funkcjonować. Gdybyś poczekała dwa tygodnie, marne
dwa tygodnie mogłabyś być mi równa.-powiedział ściszając
trochę głos i mówiąc chyba z żalem.
-A
może ja lubię takie życie?-zapytałam. Przecież tak naprawdę, to
kochałam swoje życie mimo tych tymczasowych komplikacji.
-Tak
samo jak tego wilkołaka.-mruknął.-Zostaw go w spokoju albo go
zabiję.-postawił mi warunek.
-NIE!
Nie masz takiego prawa! Kocham go!-krzyknęłam niemal zdruzgotana.
-Wybieraj.-ponaglił.
-Wybieram
powrót do Jacoba.-powiedziałam dumnie podnosząc głowę.
-Nie
miałaś takiego wyboru.
-Kocham
go! Nie rozumiesz!?-wrzasnęłam robiąc krok w jego stronę i
przybierając pozycję do walki.
-Miłość
nie istnieje moja droga.-rzekł jakby znudzony.
-Podobno
sam kiedyś kochałeś.-zauważyłam.
-Tak
mi się wydawało. Dopóki mnie nie zostawiła.-powiedział gorzko.
-I
tylko dlatego uważasz, że skoro tobie się nie udało w miłości
to nikt inny na nią nie zasługuje?-zapytałam zła.
-Nie,
po prostu wiem z własnego doświadczenia jak jest i chcę cie
uchronić od cierpienia.-powiedział robiąc mały krok w moją
stronę przez co ja się cofnęłam.
-Nie
masz racji! Nie będę rezygnować ze swojej miłości dlatego, że
ty nie byłeś kochany! Zresztą miłość jest dobra, nie
powiedziałeś przypadkiem, że powinnam stać po stronie
dobra!?-wrzasnęłam. Odgarniając włosy do tyłu odwróciłam się
do niego plecami chcąc wszystko sobie poukładać. Znajdowaliśmy
się w jakimś magazynie ale nie miałam pojęcia gdzie dokładniej.
Ale nie to było teraz ważne. Musiałam wrócić do Jacoba. W
rozmowie z nim za wiele nie wskóram. Walka też raczej nie ma sensu.
-Masz
rację.-odezwał się więc odwróciłam się z powrotem ku niemu.-I
tak już zmarnowałaś swoje życie więc rób co chcesz. Jak dla
mnie możesz spaść na samo dno.-powiedział bez żadnych emocji w
głosie.
-Powiedz
mi, czy jest sposób abym mogła wyjść spod władzy
Jabariego?-zapytałam zupełnie odwracając kota ogonem.
-Mogłaś
nie zostawać wampirem.-powiedział z wyrzutem. Zrobiłam minę typu
„Co ty nie powiesz?” i czekałam na prawdziwą odpowiedź.-Nie ma
sposobu. Nie wygrasz z nim.-powiedział poważnie i o dziwo wierzyłam
mu. Mimo że wydawał się zły i oschły gdzieś w głębi czułam,
że jest dobry. Zresztą, przecież żywioły na ziemi nie mogły być
złe. Nic samo w sobie nie jest złe. Pokiwałam głową w zamyśleniu
i już chciałam prosić go abym znowu wróciła do Jacoba kiedy
zaczęła ogarniać mnie nicość.
-Do
widzenia córko.-powiedział smutno Igniro.
-Do
zobaczenia.-odpowiedziałam po czym znowu zawisłam w nicości.
Zastanawiałam się ile czasu mnie nie było. Zaczęłam się martwić
co z Jacobem. A co jeśli ktoś wszedł do pokoju kiedy mnie nie
było? Myśli mnie coraz bardziej przerażały a ja nadal wisiałam w
tej głupiej nicości. Wtedy usłyszałam swoje imię.
-Jessica!-wołał
ale bardzo niemrawo i cicho.-Jessica.-chrypiał. Prawie go nie
poznałam ale był to głos Jacoba. Bałam się co się dzieje ale
nadal nic nie widziałam. Na reszcie po kilku sekundach znowu
poczułam się tak, jakby ktoś mnie upuszczał. Wiedziałam już na
co się przygotować i zgrabnie wylądowałam na dywanie w pokoju.
Rozglądnęłam się szybko po ciemnym pokoju i zobaczyłam go na
łóżku z wyciągniętą ręką do góry, całego spoconego i
kręcącego się.
-Jessica...-sapał.
-Jestem
Jacob.-szepnęłam od razu do niego podbiegając i łapiąc za rękę.
Otworzył od razu szeroko oczy i popatrzył na mnie.-Spokojnie, to
tylko zły sen.-mówiłam do niego dotykając jego ramienia drugą
ręką. Kucnęłam przy nim i dałam mu pić z drugiej butelki wody.
Kiedy już troszkę odsapnął położył się z powrotem wygodnie.
Chyba czuł się już trochę lepiej. Spojrzałam na zegar na
ścianie. Niedługo miało zajść słońce więc po całym dniu pora
zmienić Jacobowie opatrunek. Zdjęłam z niego koszulę i odwinęłam
bandaż. Tym razem nie spał tylko uważnie mi się przyglądał.
Starałam się na to nie zwracać uwagi bo chciałam dobrze go
opatrzyć. Kiedy spojrzałam na ranę byłam pod wrażeniem. W ciągu
tego dnia naprawdę dobrze zaczęła się goić. Nie krwawiła co
ważne i powoli się zasklepiała. Przydałoby się jeszcze żeby
Jake coś zjadł. Zeszłam więc do jadalni i wzięłam mu mięso z
ryżem, żeby jakoś tak w miarę zdrowo wyszło i surówką oraz
dodatkową butelkę wody. Nakarmiłam go, dałam witaminy po czym
usiadłam koło niego. Nie zasypiał jednak, jak się tego
spodziewałam. Patrzył cały czas na mnie z uwagą. W końcu wziął
mnie za rękę i uśmiechnął się. Dopiero wtedy zasnął.
Patrzyłam na jego twarz przez chwilę po czym wstałam podchodząc
do okna. Popatrzyłam na księżyc, który dzisiaj był cieniutki.
Zawsze zastanawiało mnie, czy druga strona księżyca jest taka sama
jak ta, którą widać z ziemi czy może zupełnie inna. Czy ma
więcej kraterów, a może nie ma żadnego. Czy ma taki sam kolor?
Czy też potrafiłaby odbijać promienie słońca? Patrzyłam nadal
na niego, koił częściowo moje myśli i pozwalał się skupić na
tym, co ważne. Musiałam dobrze zastanowić się nad tym, co mam
czynić dalej. Dokąd się udać? Jak zmierzyć z Jabarim? Jak wyrwać
się spod jego władzy? Jak być wolną?
Jacob!
Zaistniała
w mojej głowie tylko ta myśl. Spojrzała na niego. Mruczał coś
przez sen, kręcił się po całym łóżku, był zlany potem a na
jego twarzy widoczny był wyraźny grymas. Miał koszmar, śniło mu
się coś co go męczyło. A nie powinien się teraz męczyć, musi
wyzdrowieć. Podbiegłam do niego łapiąc delikatnie za ramiona i
przybliżając do niego.
-Jacob.-Powiedziałam.-Jake!
Obudź się. To zły sen!-Powiedziałam troszkę głośniej, żeby
wyrwać go z tego stanu. Obudził się, szeroko otwierając oczy i
podnosząc szybko do pionu. Syknął tylko z bólu i z powrotem opadł
na poduszkę. Złapałam go za rękę. Niespokojnie rozglądnął się
dokoła i zatrzymał wzrok na mnie.
-Jessica.-Szepnął.
-Już
spokojnie, to tylko zły sen.-Uspokajałam go.
-Zostań
przy mnie, bądź tu.-Poprosił. Od razu więc spełniłam jego
prośbę. Położyłam się obok niego nadal trzymając jego dłoń
trwałam przy nim do rana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz