niedziela, 12 maja 2013

Rozdział 17

Wystraszona i samotna. Taka byłam po raz pierwszy w wampirzym życiu. Chciałam wstać z krzesła, na którym siedziałam i wyciągając przed siebie ręce dojść do Jacoba bo myślałam, że jestem ślepa. Okazało się jednak, że jestem w... nigdzie. Nie mogłam postawić kroku, wydawało się jakbym naprawdę wisiała gdzieś w powietrzu. Wyciągając przed siebie ręce też nic nie czułam. Bałam się jak nigdy. Bałam się dlatego, że nie wiedziałam co się ze mną dzieje i co stało się z Jacobem. Już chciałam wzniecać ogień kiedy poczułam jakby spuszczono mnie na coś twardego. Upadłam z hukiem i poczułam pod rękami, że leżę na czym zimnym i wilgotnym. Nie zdążyłam jednak dobrze ocenić co to jest kiedy coś brutalnie podniosło mnie do góry za ramiona i rzuciło chyba w ścianę. Kiedy osunęłam się na ziemię wiedziałam już, że leżę na betonie. Zauważyłam też, że teraz widzę ciemność a nie białą przestrzeń i że najwyraźniej mam zamknięte oczy. Otworzyłam je szybko żeby ocenić sytuację i dowiedzieć się gdzie jestem. Wtedy poraziło mnie jeszcze bardziej niż na początku. Zasłoniłam oczy rękoma i dopiero przez palce przyjrzałam się temu bliżej. To był mężczyzna na którego ciele palił się prawie biały ogień. Jednak jego ubranie od niego się nie spalało. Podchodził do mnie zły chyba chcąc mnie znowu zaatakować ale nie wiedziałam jak mam się bronić. Nie zdążyłam się podnieść kiedy on to zrobił. Trzymał mnie przed sobą w powietrzu i patrzył w twarz. Spojrzałam przelotnie na niego, mój wzrok już się przyzwyczaił do tak jasnego światła. Twarz miał pociągłą, z ostrymi rysami. Był młody, wyglądał na około dwadzieścia sześć lat ale zarost dodawał mu powagi. Miał poczochrane, trochę dłuższe włosy. Był dobrze zbudowany i wysoki. Był przystojny a ogień dodawał mu uroku. Mierzył mnie dalej zniesmaczonym wzrokiem.
-Wampir?! Naprawdę?! Nie było cię stać na nic lepszego?!-Krzyknął na mnie i rzucił mną na podłogę. Nie skupiłam się na bólu jaki mi zadał tylko na tym, kim on musiał być.
-Igniro.-Wyrwał mi się szept. Kiedy zaczął do mnie podchodzić poderwałam się szybko i zobaczyłam go w pełnej okazałości. Wyglądał jak grecki Adonis.
-No brawo!-Ryknął.-I jeszcze chłopak wilkołak! Jak mogłaś tak sobie zniszczyć życie?!-Darł się na mnie jak... ojciec. Dotarło do mnie, że stoję twarzą w twarz z ojcem. Moim prawdziwym ojcem. Nie byłam mu długo dłużna tych wrzasków. Musiałam to szybko skończyć i wrócić do Jacoba.
-Nie twoja sprawa!-Krzyknęłam i wtedy zastanowiłam się czy nie popełniłam błędu. On mógł był znacznie silniejszy ode mnie. Pewnie mógł mnie zniszczyć jednym ciosem.
-Właśnie, że to moja sprawa, bo jesteś moją córką!-krzyknął.-Chcę twojego dobra! Masz taki dar! Powinnaś być dobra, stać po dobrej stronie a nie stronie zła w hordzie wampirów!
-To czemu nie było cię przez cały ten czas?!-wyrwało mi się chociaż nie miałam do niego o to pretensji. Zasadniczo nie był mi do niczego potrzebny.
-Bo twoja matka mnie o to poprosiła.-odpowiedział już normalnie.
-Jasne...-odburknęłam.
-To prawda.-dodał.
-A co ty możesz o niej wiedzieć?!!-wrzasnęłam. Byłam zła, że o niej mówił. Jeśli to w ogóle była moja matka, przyszło mi na myśl.
-Więcej niż myślisz.-zaczął i zgasił ogień, który na nim płonął.-Kochałem ją. Ale ona złamała mi serce. Wolała być z człowiekiem. Kiedy po jakimś czasie znów się spotkaliśmy, oboje wiedzieliśmy, że na rozmowie się nie skończy. Tak się poczęłaś-wytłumaczył.-I oto skąd wziął się twój dar. Ale ty go zmarnowałaś! Jak mogłaś zostać wampirem!?-Znowu podniósł głos. Na razie nie odpowiadałam bo nie byłam w stanie wydobyć z siebie jakiegokolwiek głosu. Byłam w istnym szoku, mimo że sama się tego domyślałam jeszcze przed chwilą.
-Dobrze wiesz, że nie miałam na to wpływu!-Odpowiedziałam po chwili.-Poza tym, co ci to przeszkadza?!-zapytałam.
-To, że jesteś teraz słabsza. Musisz żywić się krwią, żeby mieć energię aby funkcjonować. Gdybyś poczekała dwa tygodnie, marne dwa tygodnie mogłabyś być mi równa.-powiedział ściszając trochę głos i mówiąc chyba z żalem.
-A może ja lubię takie życie?-zapytałam. Przecież tak naprawdę, to kochałam swoje życie mimo tych tymczasowych komplikacji.
-Tak samo jak tego wilkołaka.-mruknął.-Zostaw go w spokoju albo go zabiję.-postawił mi warunek.
-NIE! Nie masz takiego prawa! Kocham go!-krzyknęłam niemal zdruzgotana.
-Wybieraj.-ponaglił.
-Wybieram powrót do Jacoba.-powiedziałam dumnie podnosząc głowę.
-Nie miałaś takiego wyboru.
-Kocham go! Nie rozumiesz!?-wrzasnęłam robiąc krok w jego stronę i przybierając pozycję do walki.
-Miłość nie istnieje moja droga.-rzekł jakby znudzony.
-Podobno sam kiedyś kochałeś.-zauważyłam.
-Tak mi się wydawało. Dopóki mnie nie zostawiła.-powiedział gorzko.
-I tylko dlatego uważasz, że skoro tobie się nie udało w miłości to nikt inny na nią nie zasługuje?-zapytałam zła.
-Nie, po prostu wiem z własnego doświadczenia jak jest i chcę cie uchronić od cierpienia.-powiedział robiąc mały krok w moją stronę przez co ja się cofnęłam.
-Nie masz racji! Nie będę rezygnować ze swojej miłości dlatego, że ty nie byłeś kochany! Zresztą miłość jest dobra, nie powiedziałeś przypadkiem, że powinnam stać po stronie dobra!?-wrzasnęłam. Odgarniając włosy do tyłu odwróciłam się do niego plecami chcąc wszystko sobie poukładać. Znajdowaliśmy się w jakimś magazynie ale nie miałam pojęcia gdzie dokładniej. Ale nie to było teraz ważne. Musiałam wrócić do Jacoba. W rozmowie z nim za wiele nie wskóram. Walka też raczej nie ma sensu.
-Masz rację.-odezwał się więc odwróciłam się z powrotem ku niemu.-I tak już zmarnowałaś swoje życie więc rób co chcesz. Jak dla mnie możesz spaść na samo dno.-powiedział bez żadnych emocji w głosie.
-Powiedz mi, czy jest sposób abym mogła wyjść spod władzy Jabariego?-zapytałam zupełnie odwracając kota ogonem.
-Mogłaś nie zostawać wampirem.-powiedział z wyrzutem. Zrobiłam minę typu „Co ty nie powiesz?” i czekałam na prawdziwą odpowiedź.-Nie ma sposobu. Nie wygrasz z nim.-powiedział poważnie i o dziwo wierzyłam mu. Mimo że wydawał się zły i oschły gdzieś w głębi czułam, że jest dobry. Zresztą, przecież żywioły na ziemi nie mogły być złe. Nic samo w sobie nie jest złe. Pokiwałam głową w zamyśleniu i już chciałam prosić go abym znowu wróciła do Jacoba kiedy zaczęła ogarniać mnie nicość.
-Do widzenia córko.-powiedział smutno Igniro.
-Do zobaczenia.-odpowiedziałam po czym znowu zawisłam w nicości. Zastanawiałam się ile czasu mnie nie było. Zaczęłam się martwić co z Jacobem. A co jeśli ktoś wszedł do pokoju kiedy mnie nie było? Myśli mnie coraz bardziej przerażały a ja nadal wisiałam w tej głupiej nicości. Wtedy usłyszałam swoje imię.
-Jessica!-wołał ale bardzo niemrawo i cicho.-Jessica.-chrypiał. Prawie go nie poznałam ale był to głos Jacoba. Bałam się co się dzieje ale nadal nic nie widziałam. Na reszcie po kilku sekundach znowu poczułam się tak, jakby ktoś mnie upuszczał. Wiedziałam już na co się przygotować i zgrabnie wylądowałam na dywanie w pokoju. Rozglądnęłam się szybko po ciemnym pokoju i zobaczyłam go na łóżku z wyciągniętą ręką do góry, całego spoconego i kręcącego się.
-Jessica...-sapał.
-Jestem Jacob.-szepnęłam od razu do niego podbiegając i łapiąc za rękę. Otworzył od razu szeroko oczy i popatrzył na mnie.-Spokojnie, to tylko zły sen.-mówiłam do niego dotykając jego ramienia drugą ręką. Kucnęłam przy nim i dałam mu pić z drugiej butelki wody. Kiedy już troszkę odsapnął położył się z powrotem wygodnie. Chyba czuł się już trochę lepiej. Spojrzałam na zegar na ścianie. Niedługo miało zajść słońce więc po całym dniu pora zmienić Jacobowie opatrunek. Zdjęłam z niego koszulę i odwinęłam bandaż. Tym razem nie spał tylko uważnie mi się przyglądał. Starałam się na to nie zwracać uwagi bo chciałam dobrze go opatrzyć. Kiedy spojrzałam na ranę byłam pod wrażeniem. W ciągu tego dnia naprawdę dobrze zaczęła się goić. Nie krwawiła co ważne i powoli się zasklepiała. Przydałoby się jeszcze żeby Jake coś zjadł. Zeszłam więc do jadalni i wzięłam mu mięso z ryżem, żeby jakoś tak w miarę zdrowo wyszło i surówką oraz dodatkową butelkę wody. Nakarmiłam go, dałam witaminy po czym usiadłam koło niego. Nie zasypiał jednak, jak się tego spodziewałam. Patrzył cały czas na mnie z uwagą. W końcu wziął mnie za rękę i uśmiechnął się. Dopiero wtedy zasnął. Patrzyłam na jego twarz przez chwilę po czym wstałam podchodząc do okna. Popatrzyłam na księżyc, który dzisiaj był cieniutki. Zawsze zastanawiało mnie, czy druga strona księżyca jest taka sama jak ta, którą widać z ziemi czy może zupełnie inna. Czy ma więcej kraterów, a może nie ma żadnego. Czy ma taki sam kolor? Czy też potrafiłaby odbijać promienie słońca? Patrzyłam nadal na niego, koił częściowo moje myśli i pozwalał się skupić na tym, co ważne. Musiałam dobrze zastanowić się nad tym, co mam czynić dalej. Dokąd się udać? Jak zmierzyć z Jabarim? Jak wyrwać się spod jego władzy? Jak być wolną?
Jacob!
Zaistniała w mojej głowie tylko ta myśl. Spojrzała na niego. Mruczał coś przez sen, kręcił się po całym łóżku, był zlany potem a na jego twarzy widoczny był wyraźny grymas. Miał koszmar, śniło mu się coś co go męczyło. A nie powinien się teraz męczyć, musi wyzdrowieć. Podbiegłam do niego łapiąc delikatnie za ramiona i przybliżając do niego.
-Jacob.-Powiedziałam.-Jake! Obudź się. To zły sen!-Powiedziałam troszkę głośniej, żeby wyrwać go z tego stanu. Obudził się, szeroko otwierając oczy i podnosząc szybko do pionu. Syknął tylko z bólu i z powrotem opadł na poduszkę. Złapałam go za rękę. Niespokojnie rozglądnął się dokoła i zatrzymał wzrok na mnie.
-Jessica.-Szepnął.
-Już spokojnie, to tylko zły sen.-Uspokajałam go.
-Zostań przy mnie, bądź tu.-Poprosił. Od razu więc spełniłam jego prośbę. Położyłam się obok niego nadal trzymając jego dłoń trwałam przy nim do rana.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz