No i jest kolejny rozdział!
mysle ze dzisiaj wieczorem dodam pierwszy rozdział na blogu o Ness
Wzięłam
plecaki, podniosłam Jacob'a, przerzuciłam sobie jego rękę nad ramionami,
wzięłam do ręki koc i wyszłam z mieszkania do windy. Zjechaliśmy do podziemnego
parkingu, plecaki położyłam na siedzeniu pasażera z przodu a Jacoba położyłam
na siedzeniach z tyłu w poprzek. Zapięłam do pasami tak, żeby nie spadł podczas
hamowania i okryłam go kocem. Pochyliłam się jeszcze nad nim całując go w
czoło.
-Będzie
dobrze Jacob, nie dam Ci umrzeć.-szepnęłam i wsiadłam na siedzeniu kierowcy.
Odetchnęłam głęboko i zaczęłam się zastanawiać dokąd mamy uciekać. Wilkołaki na
pewno mnie zabiją więc nie mogę znów ukrywać się w ich środowisku. Wśród
wampirów szybko rozejdą się wieści gdzie jestem. Co mam robić? Co mam robić?!
Spuściłam głowę w zamyśleniu kurczowo trzymając kierownicę. „Nie dam mu umrzeć!”
Mówiłam do siebie rozpaczliwie. W końcu nie czekając za długo przekręciłam
kluczyki i wcisnęłam pedał gazu. Wyskoczyłam na już mniej ruchliwe ulice niż
zapewne koło południa i pomknęłam w stronę granic miasta. Nie wiedziałam dokąd
jadę ale wiedziałam za to, że muszę uciekać. Jak najszybciej. Dzięki darowi
teleportacji Jabari już mógł być w Ameryce a co gorsza w New Jersey. Mknęłam
przecznicami nie zwracając uwagi na światła i znaki. Pilnowałam jedynie tego
aby w nic nie uderzyć. Momentami jechałam pod prąd, przejeżdżałam podwójną
ciągłą kiedy potrzebowałam. Właściwie nie zwalniałam, ani razu nie spuściłam
nogi z gazu. Już byłam na wyjazdowej autostradzie z New Jersey. Popatrzyłam
jeszcze tylko w lusterko żegnając moje ukochane miasto po czym oczyściłam pamięć
ze wspomnień o nim. Chciałam dowieść Jacoba jak najszybciej w bezpieczne
miejsce.
Jechaliśmy
już jakieś dwie godziny na północ. Było coraz więcej śniegu i warunki
atmosferyczne utrudniały mi jazdę. Zdecydowałam, że nie ma sensu męczyć
bardziej Jacoba, on potrzebował spokoju. Zatrzymałam się więc w pierwszym
lepszym motelu jaki spotkałam po drodze. Zameldowałam się na jednoosobowy pokój
i wróciłam po plecaki i Jacoba. Zarzuciłam bagaż na ramiona i podniosłam
Jacoba. Ledwo się ruszał. Najwyraźniej jego organizm bardzo skupiał się na
wyleczeniu rany niż na normalnym funkcjonowaniu. Nie dziwiło mnie to. Pocisk
minimalnie ominął serce i wszedł bardzo głęboko. Stracił bardzo dużo krwi i
cieszyłam się, że Jacobowi udało się przeżyć te kilka godzin. Z Jacobem na
ramieniu podreptałam przez śnieg do drzwi wejściowych. Błagałam w myślach, żeby
tylko nikt mnie nie zobaczył i nie zadawał zbędnych pytań. Niestety, los był mi
przeciwny.
-Czy nie
potrzebna Pani pomoc.-Zapytał recepcjonista. Był to facet około czterdziestki,
siwawy mimo młodego wieku z twardymi rysami twarzy.
-Nie,
dziękuję, poradzę sobie.-odpowiedziała prosząc po cichu, żeby dał mi już
spokój. Kiedy dochodziłam do schodów na piętro, gdzie był mój pokój znowu się
odezwał. Pomijając to, że przez cały czas dziwnie mnie obserwował.
-A jemu
to nie jest potrzebny lekarz?-Spytał wścibskim i podejrzliwym tonem.
-Nie,
nie, po prostu za dużo wypił i go zmogło.-Powiedziałam udając nieprzejętą. Na
szczęście nie zadawał więcej pytań ale czułam, że odprowadzał mnie wzrokiem do
końca schodów. Kiedy w końcu byłam w pokoju i położyłam Jacoba na łóżku
odetchnęłam z ulgą. Wzięłam plecak, w
którym opatrunki dla niego i wyjęłam potrzebne rzeczy. Ostrożnie zdjęłam mu
koszulę i zaczęłam odwijać bandaż. Wiedziałam, że nie jest dobrze bo bardzo
przesiąkł krwią ale przeraziłam się kiedy zobaczyłam jego ranę. Nie chciała się
zasklepić. Owszem, było troszkę lepiej, walczył ale był w naprawdę ciężkim
stanie. Gdybym nie zabrała go w tą podróż było by lepiej. Oczyściłam delikatnie
wierzch rany i założyłam czysty opatrunek. Odgarniając włosy z twarzy
zastanawiałam się jak mam podać mu jakiś napój przynajmniej. Potrzebował
pokarmu i wody. Zbiegłam na dół do sklepiku po kilka butelek wody w pół minuty.
Podeszłam do Jake'a i lekko go dotknęłam.
-Jake,
kochanie, proszę obudź się.-szepnęłam. Zamrugał minimalnie powiekami i coś
wymruczał.-Musisz się napić.-dodałam. Uchylił niemrawo lekko powieki i spojrzał
na mnie. Pomogłam mu się oprzeć o ścianę i wziąć kilka małych łyków. Żeby
trochę urozmaicić ten napój wrzuciłam do niego kilka rozpuszczalnych tabletek
witamin. Wypił połowę i więcej nie dał rady. Kiedy znów się położył wyciągnął
do mnie rękę. Szybko ją złapałam bo wiedziałam, że potrzebuje teraz bliskości,
nie może być sam. Wzięłam delikatnie jego rękę i usiadłam przy nim na łóżku.
Popatrzył jeszcze na mnie przez chwilę i zasnął.
Siedziałam
tak przy nim prawie do rana. Nie spuszczałam z niego wzroku, cały czas
słuchałam czy jego serce dalej bije i czy oddycha. Na szczęście od jakiegoś
czasu, każde kolejne uderzenie serca było mocniejsze. Kiedy zostało już tylko
kilka minut do wschodu słońca pozasłaniałam zasłony w pokoju i zbudziłam
Jacoba. Musiał wypić resztę witamin. Zmieniłam mu znowu opatrunek i poszedł
spać. Widać było wyraźne zmiany ale myślałam, że będzie lepiej. Kiedy
odpoczywał sięgnęłam po księgę, którą ze sobą wzięłam. Ostatnio niepotrzebnie
skupiłam się na wskrzeszaniu innego rodzaju ognia zamiast na dowiedzeniu się
kim jestem. Znalazłam więc stronę z napisem „pochodzenie”. Było tu napisane, że
ojcem osób z tym darem jest władca ognia o imieniu Igniro. Dzieci władców
dziedziczyły po nim dary po ukończeniu 18 roku życia...
Więc to
nie przez przeistoczenie w wampira uzyskałam dar! Nawet gdybym dalej była
człowiekiem to i tak mogłabym władać ogniem. Odrodziłam się przecież dokładnie
w dniu 18 urodzin, 17 grudnia, trzy dni
po porwaniu mnie przez Marisę. Wszystko zaczęło mi się układać. A więc skoro
miałam ten dar to byłam dzieckiem Ignira. A więc... moja matka musiała mieć
romans! Urodziłam się dwa lata po ślubie mojej mamy i mężczyzny, który mnie
wychował i którego kiedyś uważałam za ojca. Jak mogła mi nie powiedzieć!
Dlaczego przez cały czas mnie oszukiwała?! Wraz z tymi myślami wróciły
wspomnienia. Byłam człowiekiem. Byłam kiedyś tą kruchą i nieświadomą istotą.
Samotna łza poleciała mi po policzku. Otarłam ją czym prędzej. Nie lubiłam
tego. Nie lubiłam być słaba. Zawsze ukrywałam emocje, radziłam sobie z nimi.
Tylko nie wtedy gdy byłam przy Jacobie. Nie wtedy gdy odczuwałam miłość. Kiedy wiedziałam,
że jestem chyba kochana. Czytałam dalej.
„Słaby
punkt”-brak. Nie wiedziałam czy mam się cieszyć z tego powodu. Nie chciałam być
tyranem, bezlitosnym potworem. Ale gdy się nad tym zastanowiłam doszłam do
wniosku, że to jedynie mój dar nie ma słabego punktu. Ja sama mam. Jest nim
Jacob.
„Jak
przywołać ojca”-to mogło być przydatne. Może on mógł mi pomóc stać się
niezależną od Jabariego? …
I na tej
myśli mój film się urwał. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Byłam w dziwnej
nicości, wszędzie było biało ale wiedziałam, że to nie śnieg. Rozglądnęłam się
dookoła. Nie wiedziałam nic... Byłam ślepa. To było jedyne wytłumaczenie jakie
znalazłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz