piątek, 24 maja 2013

Na razie bez rozdziału.
Chciałam poinformować, o nowym blogu.
Mam nadzieję, że zajrzycie i skomentujecie :D


http://through-death-to-immortality.blogspot.com/

środa, 22 maja 2013

Rozdział 18

Przepraszam jak zwykle ale no niestety czas....
Przy okazji powiadam, że usunęłam bloga o dalszych losach Ness, nei miałam już pomysłów... a wiedziałąm, że nie ma sensu zawieszać...
Miłego czytania w każdym razie.. 







Mimo że myślałam, że odzyskał siły to jednak nadal był bardzo słaby. Cały następny dzień też przespał z trzema krótkimi przerwami na picie, jedzenie i skorzystanie z toalety. Cały czas był jak nieprzytomny. A ja głowiłam się przez cały czas jak uwolnić się od Jabariego. Ojciec mi nie chciał pomóc... I co teraz? Po wieczór planuję wyjechać w dalszą podróż. Może uda mi się jechać nawet ze cztery godziny. Pogoda jest już lepsza, Jake trochę lepiej się czuje. Miasteczko, w którym byliśmy nie było takie małe więc zaryzykowałam i zostawiłam Jacoba na chwilę samego wyskakując oknem wieczorem do sklepu po ubrania na zmianę. Kupiłam sobie nowe, ciemne spodnie, zwykły biały top i czarną skórę. Jacobowi kupiłam właściwie podobny strój tylko że miał ciemną koszulkę. Kupiłam jeszcze zapas wody dla Jacoba na drogę i witaminy. Gdy wróciłam do pokoju pomogłam mu się przebrać i zmieniłam opatrunek. Rana już dobrze się zasklepiła więc byłam ogólnie zadowolona z postępów jakie czyni jego organizm. Sama wzięłam szybki prysznic, przebrałam się i związałam włosy w wysoki koński ogon. Ukryłam jeszcze sztylety pod spodniami i na nadgarstku. Zastanawiałam się co powie mi wścibski Barry (bo takie miał imię na plakietce) recepcjonista na pożegnanie. Kiedy zeszłam z plecakami aby je zapakować podeszłam do niego aby zapłacić za pokój.
-I jak się Państwu podoba miasteczko? Chociaż chyba ni za często wychodzili państwo z pokoju?-Zapytał przejeżdżając kartą w tym specjalnym urządzeniu płatniczym. No po prostu był bezczelny.
-Samo miasto w porządku ale za to hotel okropny.-Odwdzięczyłam się wpisując pin.
-Dziękujemy za wizytę.-Powiedział jeszcze przez zęby po czym oddał mi kartę. Zapakowałam bagaże i wróciłam po Jacoba. Schodząc z nim już mnie nie obchodziło co sobie pomyśli Barry recepcjonista ani co powie. I na szczęście chyba nie chciał mnie już bardziej denerwować i nawet na mnie nie spojrzał. Usadowiłam Jacoba tym razem na siedzeniu dla pasażera, przykryłam kocem, zapięłam pas i położyłam oparcie aby był w pozycji jak najbardziej leżącej. Wsiadłam za kółko i pojechaliśmy na północ. Chciałam skorzystać z tego, że jest noc i zajechać jak najdalej ale po kilku godzinach Jacob był naprawdę zmęczony ciasnotą, trzęsieniem się i drganiami samochodu, że postanowiłam w końcu poszukać hotelu. Ale tym razem nie miałam zamiaru zatrzymywać się pierwszym lepszym. Widziałam na znaku, że za dziesięć kilometrów ma być jakaś większa miejscowość więc miałam nadzieję, że tam się coś znajdzie. Miałam szczęście bo na obrzeżach miasta po drugiej stronie był czterogwiazdkowy hotel. Nie zastanawiałam się nad niczym tylko zaparkowałam na parkingu. Jak zawsze pomogłam Jacobowi chociaż już był bardziej samodzielny. Tym razem nie miałam zamiaru siedzieć w ciasnym pokoiku z jednym łóżkiem więc wzięłam apartament małżeński. I tak jak myślałam, obsługa tutaj była znacznie lepsza niż w poprzednim hotelu. Bagażowy pomógł mi zanieść plecaki a ja sama zajęłam się Jacobem. Nie wlekł się już na nogach tylko szedł na nich podtrzymując się mnie. Kiedy zostaliśmy sami w pokoju odetchnęłam z ulgą, że bagażowy nie zadawał żadnych pytań na temat stanu zdrowia mojego towarzysza. Położyłam Jacoba na łóżku i dotknęłam jego twarzy. Pogładziłam po policzku uśmiechając niemrawo. Położył swoją dłoń na mojej przytrzymując ją dłużej przy sobie.
-Kocham Cię, wiesz?-Powiedziałam czule i dałam mu całusa w czoło.-Dasz radę się umyć? Dobrze by ci to zrobiło.-Zaproponowałam.
-Tak, chyba tak.-Stwierdził powoli się podnosząc z moją pomocą. Pomogłam mu dojść do łazienki, nalałam wody do wanny, rozebrałam go i pomogłam się umyć tak by nie zruszyć rany. Potem do ubrałam w świeże ubrania i zaprowadziłam z powrotem do łóżka. Zmieniając opatrunek zauważyłam, że rana ładnie się zasklepia. Jake w końcu wracał do zdrowia. Zasnął tym razem spokojnie i spał tak do rana. Podchodząc do niego by spytać jak się czuje do moich nozdrzy tak jak zawsze dotarł jego cudowny zapach. Tylko, że tym razem nie wywołał motylków w brzuchu tylko palący ogień w gardle. Byłam tak zajęta opieką nad Jacobem, że nie zauważyłam jak wzrasta moje pragnienie. Na Jacobie nie mogłam się teraz pożywić, zresztą nawet gdyby był zdrowy nie zrobiłabym tego drugi raz. Musiałam więc po prostu iść na polowanie. Siadając obok Jake'a zmusiłam się do uśmiechu i powiedziałam.
-Jak się czujesz?-zapytałam. Jego zapach tak kusił.. jednak wiedziałam, że muszę poczekać do nocy.
-Tak, znacznie lepiej.-Potwierdził podnosząc się powoli i obejmując w talii. Wiedziałam, że wracał do siebie coraz szybciej. Przyciągnął mnie bliżej szukając moich ust. Kiedy w końcu je odnalazł całował mnie bez opamiętania chociaż raz poczułam jak skrzywił się z powodu bólu. Nie przerwał jednak pocałunku. Wciągnął mnie bardziej na łóżku i jedną ręką zaczął zdejmować koszulkę. Wiedziałam, że teraz jeszcze jestem w stanie zrezygnować, że teraz dała bym radę to przerwać ale zaraz będzie za późno. A w takim stanie nie mogłam tego robić. Nie dałabym rady powstrzymać się od napicia jego krwi. Nie mogłam go więc narażać. Zebrałam się w sobie i odskoczyłam od niego gwałtownie.
-Przepraszam Jake, nie mogę, nie mogę cie skrzywdzić.-Powiedziałam wystraszona stojąc przy drzwiach do łazienki, w których po chwili zniknęłam. Stanęłam przy umywalce odkręcając kran i ochlapując sobie twarz zimną wodą. Jednak to nie pomagało. Tak mocno Jake na mnie działał, tak bardzo rozpalał moje zmysły. Załamana usiadłam pod umywalką i schowałam twarz w dłoniach. Nie dość, że musiałam chronić jego przed Jabarim to jeszcze przed potworem, który krył się we mnie. Nie wiem ile tak siedziałam ale po chwili usłyszałam ciche skrzypnięcie drzwi a potem poczułam czyjeś dłonie na swoich ramionach.
-Spokojnie, nie ma pośpiechu Jess.-Powiedział kojącym głosem. Gładząc mnie po włosach.
-Boję się samej siebie.-Wyznałam.
-A ja cię kocham.-Powiedział, wstał i podał mi rękę. Spojrzałam na niego niepewnie, kusił mnie jego zapach ale wiedziałam, że do wieczoru jestem w stanie się mu oprzeć.
-Pójdę dzisiaj na polowanie.-Oznajmiłam po czym podałam mu rękę i powędrowaliśmy do pokoju. Zamówiłam dla niego jedzenie, podałam witaminy i resztę dnia spędziliśmy przy sobie. Przytuleni, rozmawialiśmy o różnych rzeczach. Próbowaliśmy też coś wymyślić, jakiś następny krok. Nie ucieczkę, atak, lub sposób na moją wolność.
Było mi dobrze, jego krew drażniła moje zmysły ale powstrzymywałam się. Jakoś. Po południu było mi już ciężko ale do wieczora wytrzymałam. Jake poszedł spać więc wyszłam. Lepiej było kiedy spał i nie martwił niepotrzebnie. A gdyby się obudził to wiedział przecież gdzie jestem.
Pobiegłam gdzieś w las, ciemny i gęsty. Nie byłam tu nigdy wcześniej, wszystko było nowe, nieznane. Biegłam szybko ale i ostrożnie. Nie czekałam długo na swój posiłek, szybko wpadłam na trop stada jeleni. Przyczajona niczym drapieżnik szłam powoli w stronę łąki na której się znajdowały. Przeleciałam wzrokiem po każdej sztuce, polując na największy okaz. Szybko rzucił mi się w oczy potężny jeleń, który najprawdopodobniej był przywódcą stada. Zrobiłam kilka kolejnych kroków, bliżej polany bacznie obserwując każdy jego ruch, rejestrowałam nawet lekkie jego drgnięcia. Wiatr powiał w moją stronę przynosząc ze sobą jego kuszący zapach. Moje oczy rozbłysnęły na czerwono, przykucnęłam jeszcze bardziej i już po kilku sekundach byłam w powietrzu. Już po chwili dopadłam moją ofiarę łapiąc ją mocno. Zwierze zaczęło nerwowo się rzucać ale szybko zatopiłam w jego aorcie swoje kły i przestało się ruszać. Ciepła i słodziutka krew spływała mi do gardła a dzięki temu mi przybywało sił. To było jak taka krew zastępcza. Człowiek sam wytwarza sobie krew a my musimy ją kraś innym stworzeniom. Krąży ona w nas, w żyłach i tętnicach trafiając do każdego narządu ale przed to, że nasze serca już nie biją, z czasem zaczyna ona stygnąć i kończyć się. Nasycając się świeżą krwią moje ciało nabierało blasku, nie było już szare, moje oczy się rozświetlały, usta czerwieniły a włosy stawały się bardziej odżywione. Wracało do mnie życie.
Dzięki temu, że upolowałam dużego jelenia, nie musiałam żywić się na drugim. Stadko jeleni było przeze mnie już dawno spłoszone dlatego nie dziwiła mnie ta cisza ale po chwili uznałam, że jest aż zbyt cicho. Mój słuch nigdy nie zawodził a tym razem wskazywał na to, że w promieniu kilku kilometrów nie ma żywej duszy. Albo...
Wstałam znad swojego skończonego posiłku, wypuściłam swoje moce i zaczęłam przeczesywać teren. Mój wewnętrzny alarm włączył się niemal od razu.
Wampiry.
Dwa, nieznane mi wampiry biegły szybko w moją stronę. Byłam prawie pewna, że to wampiry Jabariego, że poszukują mnie.
Nie mogłam teraz wrócić do hotelu, nie mogłam narażać Jacoba. Musiałam stawić im czoło teraz, sama. I nie mogłam też stać bezczynnie czekając. Musiałam ruszyć im na przód, zaskoczyć ich. Nie zastanawiając się już dłużej zaczęłam biec w ich stronę. Sama dostrzegłam ich bardzo szybko. Stanęli na mój widok a jeden z nich zaczął wyciągać telefon. Jabari. Nie mógł do niego zadzwonić, po prostu musiałam mu to uniemożliwić. Przyśpieszyłam więc tak bardzo jak tylko mogłam. Drugi wampir, blondyn, wyszedł naprzeciw mnie chcąc mnie zatrzymać ale wykonałam na nim salto i przelatując też nad drugim, wykopałam mu z ręki telefon. Wylądowałam za nimi i szybko odwróciłam się w ich stronę. Nie czekając długo, zaatakowałam bruneta, który na szczęście nie zdążył jeszcze wybrać numeru. Zadałam mu kilka szybkich ciosów i przerzuciłam nad sobą. Na chwilę był oszołomiony więc podbiegłam do drugiego. Również otrzymał kilka ciosów po czym zaczął płonąć żywym ogniem. Nie wiedziałam, czy dam radę go utrzymać do jego śmierci jeżeli brunet mnie zaatakuje ale spróbowałam i udało się. Ten drugi coś długo nie reagował. Kiedy wiedziałam, że blondyn na pewno już jest martwy odwróciłam się do bruneta i o dziwo nie było go tam gdzie leżał. Był znacznie dalej. Z telefonem w ręku. Już przy uchu. Wyjęłam szybko sztylet, który nosiłam na nadgarstku i rzuciłam w jego rękę z telefonem. Niestety zanim nóż tam dotarł wampir zdążył wypowiedzieć słowa, które zbyt szybko skazywały mnie na śmierć.
-Stany Zjednoczone.-Wyszeptał po czym sztylet wbił mu się z dłoń. Dwie sekundy, dwie cholerne sekundy!

niedziela, 12 maja 2013

Rozdział 17

Wystraszona i samotna. Taka byłam po raz pierwszy w wampirzym życiu. Chciałam wstać z krzesła, na którym siedziałam i wyciągając przed siebie ręce dojść do Jacoba bo myślałam, że jestem ślepa. Okazało się jednak, że jestem w... nigdzie. Nie mogłam postawić kroku, wydawało się jakbym naprawdę wisiała gdzieś w powietrzu. Wyciągając przed siebie ręce też nic nie czułam. Bałam się jak nigdy. Bałam się dlatego, że nie wiedziałam co się ze mną dzieje i co stało się z Jacobem. Już chciałam wzniecać ogień kiedy poczułam jakby spuszczono mnie na coś twardego. Upadłam z hukiem i poczułam pod rękami, że leżę na czym zimnym i wilgotnym. Nie zdążyłam jednak dobrze ocenić co to jest kiedy coś brutalnie podniosło mnie do góry za ramiona i rzuciło chyba w ścianę. Kiedy osunęłam się na ziemię wiedziałam już, że leżę na betonie. Zauważyłam też, że teraz widzę ciemność a nie białą przestrzeń i że najwyraźniej mam zamknięte oczy. Otworzyłam je szybko żeby ocenić sytuację i dowiedzieć się gdzie jestem. Wtedy poraziło mnie jeszcze bardziej niż na początku. Zasłoniłam oczy rękoma i dopiero przez palce przyjrzałam się temu bliżej. To był mężczyzna na którego ciele palił się prawie biały ogień. Jednak jego ubranie od niego się nie spalało. Podchodził do mnie zły chyba chcąc mnie znowu zaatakować ale nie wiedziałam jak mam się bronić. Nie zdążyłam się podnieść kiedy on to zrobił. Trzymał mnie przed sobą w powietrzu i patrzył w twarz. Spojrzałam przelotnie na niego, mój wzrok już się przyzwyczaił do tak jasnego światła. Twarz miał pociągłą, z ostrymi rysami. Był młody, wyglądał na około dwadzieścia sześć lat ale zarost dodawał mu powagi. Miał poczochrane, trochę dłuższe włosy. Był dobrze zbudowany i wysoki. Był przystojny a ogień dodawał mu uroku. Mierzył mnie dalej zniesmaczonym wzrokiem.
-Wampir?! Naprawdę?! Nie było cię stać na nic lepszego?!-Krzyknął na mnie i rzucił mną na podłogę. Nie skupiłam się na bólu jaki mi zadał tylko na tym, kim on musiał być.
-Igniro.-Wyrwał mi się szept. Kiedy zaczął do mnie podchodzić poderwałam się szybko i zobaczyłam go w pełnej okazałości. Wyglądał jak grecki Adonis.
-No brawo!-Ryknął.-I jeszcze chłopak wilkołak! Jak mogłaś tak sobie zniszczyć życie?!-Darł się na mnie jak... ojciec. Dotarło do mnie, że stoję twarzą w twarz z ojcem. Moim prawdziwym ojcem. Nie byłam mu długo dłużna tych wrzasków. Musiałam to szybko skończyć i wrócić do Jacoba.
-Nie twoja sprawa!-Krzyknęłam i wtedy zastanowiłam się czy nie popełniłam błędu. On mógł był znacznie silniejszy ode mnie. Pewnie mógł mnie zniszczyć jednym ciosem.
-Właśnie, że to moja sprawa, bo jesteś moją córką!-krzyknął.-Chcę twojego dobra! Masz taki dar! Powinnaś być dobra, stać po dobrej stronie a nie stronie zła w hordzie wampirów!
-To czemu nie było cię przez cały ten czas?!-wyrwało mi się chociaż nie miałam do niego o to pretensji. Zasadniczo nie był mi do niczego potrzebny.
-Bo twoja matka mnie o to poprosiła.-odpowiedział już normalnie.
-Jasne...-odburknęłam.
-To prawda.-dodał.
-A co ty możesz o niej wiedzieć?!!-wrzasnęłam. Byłam zła, że o niej mówił. Jeśli to w ogóle była moja matka, przyszło mi na myśl.
-Więcej niż myślisz.-zaczął i zgasił ogień, który na nim płonął.-Kochałem ją. Ale ona złamała mi serce. Wolała być z człowiekiem. Kiedy po jakimś czasie znów się spotkaliśmy, oboje wiedzieliśmy, że na rozmowie się nie skończy. Tak się poczęłaś-wytłumaczył.-I oto skąd wziął się twój dar. Ale ty go zmarnowałaś! Jak mogłaś zostać wampirem!?-Znowu podniósł głos. Na razie nie odpowiadałam bo nie byłam w stanie wydobyć z siebie jakiegokolwiek głosu. Byłam w istnym szoku, mimo że sama się tego domyślałam jeszcze przed chwilą.
-Dobrze wiesz, że nie miałam na to wpływu!-Odpowiedziałam po chwili.-Poza tym, co ci to przeszkadza?!-zapytałam.
-To, że jesteś teraz słabsza. Musisz żywić się krwią, żeby mieć energię aby funkcjonować. Gdybyś poczekała dwa tygodnie, marne dwa tygodnie mogłabyś być mi równa.-powiedział ściszając trochę głos i mówiąc chyba z żalem.
-A może ja lubię takie życie?-zapytałam. Przecież tak naprawdę, to kochałam swoje życie mimo tych tymczasowych komplikacji.
-Tak samo jak tego wilkołaka.-mruknął.-Zostaw go w spokoju albo go zabiję.-postawił mi warunek.
-NIE! Nie masz takiego prawa! Kocham go!-krzyknęłam niemal zdruzgotana.
-Wybieraj.-ponaglił.
-Wybieram powrót do Jacoba.-powiedziałam dumnie podnosząc głowę.
-Nie miałaś takiego wyboru.
-Kocham go! Nie rozumiesz!?-wrzasnęłam robiąc krok w jego stronę i przybierając pozycję do walki.
-Miłość nie istnieje moja droga.-rzekł jakby znudzony.
-Podobno sam kiedyś kochałeś.-zauważyłam.
-Tak mi się wydawało. Dopóki mnie nie zostawiła.-powiedział gorzko.
-I tylko dlatego uważasz, że skoro tobie się nie udało w miłości to nikt inny na nią nie zasługuje?-zapytałam zła.
-Nie, po prostu wiem z własnego doświadczenia jak jest i chcę cie uchronić od cierpienia.-powiedział robiąc mały krok w moją stronę przez co ja się cofnęłam.
-Nie masz racji! Nie będę rezygnować ze swojej miłości dlatego, że ty nie byłeś kochany! Zresztą miłość jest dobra, nie powiedziałeś przypadkiem, że powinnam stać po stronie dobra!?-wrzasnęłam. Odgarniając włosy do tyłu odwróciłam się do niego plecami chcąc wszystko sobie poukładać. Znajdowaliśmy się w jakimś magazynie ale nie miałam pojęcia gdzie dokładniej. Ale nie to było teraz ważne. Musiałam wrócić do Jacoba. W rozmowie z nim za wiele nie wskóram. Walka też raczej nie ma sensu.
-Masz rację.-odezwał się więc odwróciłam się z powrotem ku niemu.-I tak już zmarnowałaś swoje życie więc rób co chcesz. Jak dla mnie możesz spaść na samo dno.-powiedział bez żadnych emocji w głosie.
-Powiedz mi, czy jest sposób abym mogła wyjść spod władzy Jabariego?-zapytałam zupełnie odwracając kota ogonem.
-Mogłaś nie zostawać wampirem.-powiedział z wyrzutem. Zrobiłam minę typu „Co ty nie powiesz?” i czekałam na prawdziwą odpowiedź.-Nie ma sposobu. Nie wygrasz z nim.-powiedział poważnie i o dziwo wierzyłam mu. Mimo że wydawał się zły i oschły gdzieś w głębi czułam, że jest dobry. Zresztą, przecież żywioły na ziemi nie mogły być złe. Nic samo w sobie nie jest złe. Pokiwałam głową w zamyśleniu i już chciałam prosić go abym znowu wróciła do Jacoba kiedy zaczęła ogarniać mnie nicość.
-Do widzenia córko.-powiedział smutno Igniro.
-Do zobaczenia.-odpowiedziałam po czym znowu zawisłam w nicości. Zastanawiałam się ile czasu mnie nie było. Zaczęłam się martwić co z Jacobem. A co jeśli ktoś wszedł do pokoju kiedy mnie nie było? Myśli mnie coraz bardziej przerażały a ja nadal wisiałam w tej głupiej nicości. Wtedy usłyszałam swoje imię.
-Jessica!-wołał ale bardzo niemrawo i cicho.-Jessica.-chrypiał. Prawie go nie poznałam ale był to głos Jacoba. Bałam się co się dzieje ale nadal nic nie widziałam. Na reszcie po kilku sekundach znowu poczułam się tak, jakby ktoś mnie upuszczał. Wiedziałam już na co się przygotować i zgrabnie wylądowałam na dywanie w pokoju. Rozglądnęłam się szybko po ciemnym pokoju i zobaczyłam go na łóżku z wyciągniętą ręką do góry, całego spoconego i kręcącego się.
-Jessica...-sapał.
-Jestem Jacob.-szepnęłam od razu do niego podbiegając i łapiąc za rękę. Otworzył od razu szeroko oczy i popatrzył na mnie.-Spokojnie, to tylko zły sen.-mówiłam do niego dotykając jego ramienia drugą ręką. Kucnęłam przy nim i dałam mu pić z drugiej butelki wody. Kiedy już troszkę odsapnął położył się z powrotem wygodnie. Chyba czuł się już trochę lepiej. Spojrzałam na zegar na ścianie. Niedługo miało zajść słońce więc po całym dniu pora zmienić Jacobowie opatrunek. Zdjęłam z niego koszulę i odwinęłam bandaż. Tym razem nie spał tylko uważnie mi się przyglądał. Starałam się na to nie zwracać uwagi bo chciałam dobrze go opatrzyć. Kiedy spojrzałam na ranę byłam pod wrażeniem. W ciągu tego dnia naprawdę dobrze zaczęła się goić. Nie krwawiła co ważne i powoli się zasklepiała. Przydałoby się jeszcze żeby Jake coś zjadł. Zeszłam więc do jadalni i wzięłam mu mięso z ryżem, żeby jakoś tak w miarę zdrowo wyszło i surówką oraz dodatkową butelkę wody. Nakarmiłam go, dałam witaminy po czym usiadłam koło niego. Nie zasypiał jednak, jak się tego spodziewałam. Patrzył cały czas na mnie z uwagą. W końcu wziął mnie za rękę i uśmiechnął się. Dopiero wtedy zasnął. Patrzyłam na jego twarz przez chwilę po czym wstałam podchodząc do okna. Popatrzyłam na księżyc, który dzisiaj był cieniutki. Zawsze zastanawiało mnie, czy druga strona księżyca jest taka sama jak ta, którą widać z ziemi czy może zupełnie inna. Czy ma więcej kraterów, a może nie ma żadnego. Czy ma taki sam kolor? Czy też potrafiłaby odbijać promienie słońca? Patrzyłam nadal na niego, koił częściowo moje myśli i pozwalał się skupić na tym, co ważne. Musiałam dobrze zastanowić się nad tym, co mam czynić dalej. Dokąd się udać? Jak zmierzyć z Jabarim? Jak wyrwać się spod jego władzy? Jak być wolną?
Jacob!
Zaistniała w mojej głowie tylko ta myśl. Spojrzała na niego. Mruczał coś przez sen, kręcił się po całym łóżku, był zlany potem a na jego twarzy widoczny był wyraźny grymas. Miał koszmar, śniło mu się coś co go męczyło. A nie powinien się teraz męczyć, musi wyzdrowieć. Podbiegłam do niego łapiąc delikatnie za ramiona i przybliżając do niego.
-Jacob.-Powiedziałam.-Jake! Obudź się. To zły sen!-Powiedziałam troszkę głośniej, żeby wyrwać go z tego stanu. Obudził się, szeroko otwierając oczy i podnosząc szybko do pionu. Syknął tylko z bólu i z powrotem opadł na poduszkę. Złapałam go za rękę. Niespokojnie rozglądnął się dokoła i zatrzymał wzrok na mnie.
-Jessica.-Szepnął.
-Już spokojnie, to tylko zły sen.-Uspokajałam go.
-Zostań przy mnie, bądź tu.-Poprosił. Od razu więc spełniłam jego prośbę. Położyłam się obok niego nadal trzymając jego dłoń trwałam przy nim do rana.

środa, 1 maja 2013

Rozdział 16




 No i jest kolejny rozdział! 
mysle ze dzisiaj wieczorem dodam pierwszy rozdział na blogu o Ness


Wzięłam plecaki, podniosłam Jacob'a, przerzuciłam sobie jego rękę nad ramionami, wzięłam do ręki koc i wyszłam z mieszkania do windy. Zjechaliśmy do podziemnego parkingu, plecaki położyłam na siedzeniu pasażera z przodu a Jacoba położyłam na siedzeniach z tyłu w poprzek. Zapięłam do pasami tak, żeby nie spadł podczas hamowania i okryłam go kocem. Pochyliłam się jeszcze nad nim całując go w czoło.
-Będzie dobrze Jacob, nie dam Ci umrzeć.-szepnęłam i wsiadłam na siedzeniu kierowcy. Odetchnęłam głęboko i zaczęłam się zastanawiać dokąd mamy uciekać. Wilkołaki na pewno mnie zabiją więc nie mogę znów ukrywać się w ich środowisku. Wśród wampirów szybko rozejdą się wieści gdzie jestem. Co mam robić? Co mam robić?! Spuściłam głowę w zamyśleniu kurczowo trzymając kierownicę. „Nie dam mu umrzeć!” Mówiłam do siebie rozpaczliwie. W końcu nie czekając za długo przekręciłam kluczyki i wcisnęłam pedał gazu. Wyskoczyłam na już mniej ruchliwe ulice niż zapewne koło południa i pomknęłam w stronę granic miasta. Nie wiedziałam dokąd jadę ale wiedziałam za to, że muszę uciekać. Jak najszybciej. Dzięki darowi teleportacji Jabari już mógł być w Ameryce a co gorsza w New Jersey. Mknęłam przecznicami nie zwracając uwagi na światła i znaki. Pilnowałam jedynie tego aby w nic nie uderzyć. Momentami jechałam pod prąd, przejeżdżałam podwójną ciągłą kiedy potrzebowałam. Właściwie nie zwalniałam, ani razu nie spuściłam nogi z gazu. Już byłam na wyjazdowej autostradzie z New Jersey. Popatrzyłam jeszcze tylko w lusterko żegnając moje ukochane miasto po czym oczyściłam pamięć ze wspomnień o nim. Chciałam dowieść Jacoba jak najszybciej w bezpieczne miejsce.
Jechaliśmy już jakieś dwie godziny na północ. Było coraz więcej śniegu i warunki atmosferyczne utrudniały mi jazdę. Zdecydowałam, że nie ma sensu męczyć bardziej Jacoba, on potrzebował spokoju. Zatrzymałam się więc w pierwszym lepszym motelu jaki spotkałam po drodze. Zameldowałam się na jednoosobowy pokój i wróciłam po plecaki i Jacoba. Zarzuciłam bagaż na ramiona i podniosłam Jacoba. Ledwo się ruszał. Najwyraźniej jego organizm bardzo skupiał się na wyleczeniu rany niż na normalnym funkcjonowaniu. Nie dziwiło mnie to. Pocisk minimalnie ominął serce i wszedł bardzo głęboko. Stracił bardzo dużo krwi i cieszyłam się, że Jacobowi udało się przeżyć te kilka godzin. Z Jacobem na ramieniu podreptałam przez śnieg do drzwi wejściowych. Błagałam w myślach, żeby tylko nikt mnie nie zobaczył i nie zadawał zbędnych pytań. Niestety, los był mi przeciwny.
-Czy nie potrzebna Pani pomoc.-Zapytał recepcjonista. Był to facet około czterdziestki, siwawy mimo młodego wieku z twardymi rysami twarzy.
-Nie, dziękuję, poradzę sobie.-odpowiedziała prosząc po cichu, żeby dał mi już spokój. Kiedy dochodziłam do schodów na piętro, gdzie był mój pokój znowu się odezwał. Pomijając to, że przez cały czas dziwnie mnie obserwował.
-A jemu to nie jest potrzebny lekarz?-Spytał wścibskim i podejrzliwym tonem.
-Nie, nie, po prostu za dużo wypił i go zmogło.-Powiedziałam udając nieprzejętą. Na szczęście nie zadawał więcej pytań ale czułam, że odprowadzał mnie wzrokiem do końca schodów. Kiedy w końcu byłam w pokoju i położyłam Jacoba na łóżku odetchnęłam z ulgą.  Wzięłam plecak, w którym opatrunki dla niego i wyjęłam potrzebne rzeczy. Ostrożnie zdjęłam mu koszulę i zaczęłam odwijać bandaż. Wiedziałam, że nie jest dobrze bo bardzo przesiąkł krwią ale przeraziłam się kiedy zobaczyłam jego ranę. Nie chciała się zasklepić. Owszem, było troszkę lepiej, walczył ale był w naprawdę ciężkim stanie. Gdybym nie zabrała go w tą podróż było by lepiej. Oczyściłam delikatnie wierzch rany i założyłam czysty opatrunek. Odgarniając włosy z twarzy zastanawiałam się jak mam podać mu jakiś napój przynajmniej. Potrzebował pokarmu i wody. Zbiegłam na dół do sklepiku po kilka butelek wody w pół minuty. Podeszłam do Jake'a i lekko go dotknęłam.
-Jake, kochanie, proszę obudź się.-szepnęłam. Zamrugał minimalnie powiekami i coś wymruczał.-Musisz się napić.-dodałam. Uchylił niemrawo lekko powieki i spojrzał na mnie. Pomogłam mu się oprzeć o ścianę i wziąć kilka małych łyków. Żeby trochę urozmaicić ten napój wrzuciłam do niego kilka rozpuszczalnych tabletek witamin. Wypił połowę i więcej nie dał rady. Kiedy znów się położył wyciągnął do mnie rękę. Szybko ją złapałam bo wiedziałam, że potrzebuje teraz bliskości, nie może być sam. Wzięłam delikatnie jego rękę i usiadłam przy nim na łóżku. Popatrzył jeszcze na mnie przez chwilę i zasnął.
Siedziałam tak przy nim prawie do rana. Nie spuszczałam z niego wzroku, cały czas słuchałam czy jego serce dalej bije i czy oddycha. Na szczęście od jakiegoś czasu, każde kolejne uderzenie serca było mocniejsze. Kiedy zostało już tylko kilka minut do wschodu słońca pozasłaniałam zasłony w pokoju i zbudziłam Jacoba. Musiał wypić resztę witamin. Zmieniłam mu znowu opatrunek i poszedł spać. Widać było wyraźne zmiany ale myślałam, że będzie lepiej. Kiedy odpoczywał sięgnęłam po księgę, którą ze sobą wzięłam. Ostatnio niepotrzebnie skupiłam się na wskrzeszaniu innego rodzaju ognia zamiast na dowiedzeniu się kim jestem. Znalazłam więc stronę z napisem „pochodzenie”. Było tu napisane, że ojcem osób z tym darem jest władca ognia o imieniu Igniro. Dzieci władców dziedziczyły po nim dary po ukończeniu 18 roku życia...
Więc to nie przez przeistoczenie w wampira uzyskałam dar! Nawet gdybym dalej była człowiekiem to i tak mogłabym władać ogniem. Odrodziłam się przecież dokładnie w dniu 18  urodzin, 17 grudnia, trzy dni po porwaniu mnie przez Marisę. Wszystko zaczęło mi się układać. A więc skoro miałam ten dar to byłam dzieckiem Ignira. A więc... moja matka musiała mieć romans! Urodziłam się dwa lata po ślubie mojej mamy i mężczyzny, który mnie wychował i którego kiedyś uważałam za ojca. Jak mogła mi nie powiedzieć! Dlaczego przez cały czas mnie oszukiwała?! Wraz z tymi myślami wróciły wspomnienia. Byłam człowiekiem. Byłam kiedyś tą kruchą i nieświadomą istotą. Samotna łza poleciała mi po policzku. Otarłam ją czym prędzej. Nie lubiłam tego. Nie lubiłam być słaba. Zawsze ukrywałam emocje, radziłam sobie z nimi. Tylko nie wtedy gdy byłam przy Jacobie. Nie wtedy gdy odczuwałam miłość. Kiedy wiedziałam, że jestem chyba kochana. Czytałam dalej.
„Słaby punkt”-brak. Nie wiedziałam czy mam się cieszyć z tego powodu. Nie chciałam być tyranem, bezlitosnym potworem. Ale gdy się nad tym zastanowiłam doszłam do wniosku, że to jedynie mój dar nie ma słabego punktu. Ja sama mam. Jest nim Jacob.
„Jak przywołać ojca”-to mogło być przydatne. Może on mógł mi pomóc stać się niezależną od Jabariego? …
I na tej myśli mój film się urwał. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Byłam w dziwnej nicości, wszędzie było biało ale wiedziałam, że to nie śnieg. Rozglądnęłam się dookoła. Nie wiedziałam nic... Byłam ślepa. To było jedyne wytłumaczenie jakie znalazłam.