niedziela, 9 czerwca 2013

Rozdział 20

Miałam jeszcze tylko godzinę. Nie wiele. Ale i tak starałam się coś zrobić, cokolwiek. Wiedziałam, że muszę już zacząć szukać jakiegoś miejsca na nocleg dla Jacoba. Chciałam jeszcze raz przed spotkaniem z Jabarim, zobaczyć się z moim ojcem. Może jednak coś mi podpowie, może się czegoś dowiem?
Po pół godzinnej jeździe zatrzymałam się przy jakimś hotelu. Wyglądał całkiem w porządku. Był trzy gwiazdkowy, ładny z zewnątrz. Wchodząc do niego Jacob objął mnie a ja chcąc korzystać z każdej ostatniej sekundy z nim przytuliłam się mocno. Tak weszliśmy do holu gdzie przywitał nas jakiś recepcjonista.
-Witam, w czym mogę państwu służyć?-zapytał grzecznie. Był to średniego wzrostu brunet, może koło trzydziestki. Na palcu miał obrączkę, co zauważyłam kiedy kładł dłonie na blacie. Na pewno miał dzieci, wspaniałą żonę. Szkoda mi było, że niedługo spokojne życie jakie wiodą zostanie najprawdopodobniej zburzone doszczętnie. Chyba, że jakimś cudem uda im się uchronić od wojny, która będzie się za niedługo toczyć na świecie. Ale wtedy będą musieli się ukrywać, żyć ciągle w strachu. Tak jak wszyscy, którzy zdołają się ocalić. A później będą musieli uciekać przed paskudnymi, nocnymi potworami, które będą mogli spotkać na każdym kroku, tak jak mnie tu i teraz.
-Jess, Jessica?-spoglądał na mnie wyczekująco Jacob i recepcjonista. Dopiero teraz zorientowałam się, że stałam nieruchomo, patrząc cały czas na obrączkę tego recepcjonisty. Nawet nie mrugałam i chyba nie oddychałam. Wzięłam gwałtowny płytki wdech i rozglądnęłam się dookoła.
-Wszystko w porządku, przepraszam.-Powiedziałam tylko i przeszłam do rzeczy.-Chcielibyśmy jakiś dwuosobowy pokój, na noc lub dwie.-Powiedziałam.
-Oczywiście. Proszę, pokój nr 20 na drugim piętrze.-Powiedział do nas dając nam kluczyk.-Czy pomóc państwu z bagażem?-Zapytał jeszcze.
-Nie, dziękujemy.-Powiedział Jake po czym poszliśmy w stronę schodów. Gdy zniknęliśmy zaraz za rogiem korytarza Jake przygwoździł mnie do ściany.
-Co się dzieje Jess? Nie powiedziałaś mi co się wydarzyło tam w lesie ale nie oszukasz mnie. Co jest grane?-Powiedział ostro Jake. Odwróciłam od niego wzrok szukając jakiejś wymówki.-Nic nie powiesz tak jak przez całą drogę się do mnie nie odezwałaś?-Powiedział wyzywająco.-Jess, martwię się o ciebie.-Powiedział łagodnie odgarniając mi kosmyk włosów z twarzy.
-Jakee...-Rozważałam czy powiedzieć mu prawdę, że skłamać. Żadna dobra wymówka nie przychodziła mi do głowy ale nie chciałam też mówić mu o co chodzi. Jednak czy miałam inne wyjście?-Jabari ma armię silnych wampirów. Nie znalazłam sposobu na to aby mnie nie kontrolował a co gorsza, wiem, że prawie depcze nam po piętach. Nie możemy dłużej się ukrywać ale nie jestem w stanie stawić mu czoła. Nie chce też narażać ciebie na walkę z nim bo i tak nie mielibyśmy szans. Tato też nie wie jak mi pomóc...-Przerwał mi.
-Jaki tato? To on żyje?-zapytał zszokowany. Zapomniałam, że nie powiedziałam Jacobowi o moim spotkaniu z Igniro.
-Tamten architekt z New Jersey nie był moim ojcem. Jest nim Igniro, władca ognia. Nie wiem jakim cudem się spotkaliśmy, jak ściągnął mnie gdzieś do siebie. Nie wiem czy jest człowiekiem panującym nad ogniem czy jakimś duchem. Po prostu przywołał mnie którejś nocy do siebie i tyle.-Powiedziałam. Już chciał coś mówić ale nie dałam mu dojść do słowa.-Przepraszam, że ci nie powiedziałam ale mam tyle na głowie, że nie wiem już sama co mam ze sobą zrobić.-wytłumaczyłam szybko.-Ale Jake, nie mówmy o tym, zapomnijmy na chwilę. Liczy się tylko tu i teraz. Więcej okazji możemy nie mieć.-Wyszeptałam jeszcze i zaczęłam go całować. Chciałam przez cały czas mieć go przy sobie tej nocy.. a właściwie dnia chociaż wiedziałam, że to niemożliwe. Szliśmy do pokoju właściwie nie odrywając się od siebie. Zrzuciliśmy plecaki i napotykając na swojej drodze kilka przeszkód rzuciliśmy się na łóżko. Lądując na nim Jake syknął cicho.
-Przepraszam Jake. Chyba nie powinniśmy.-Powiedziałam niepewnie, odsuwając się od niego. Leżąc pode mną, uśmiechnął się zabójczo, łapiąc mnie w talii i przyciągając z powrotem do siebie.
-Wszystko w porządku.-I znowu mnie całował. Jego żarliwe usta nie mogły się nasycić podobnie jak moje. Robiliśmy wszystko powoli, jakby faktycznie był to nasz ostatni raz. Był delikatny, ostrożny. Dotykał mnie, pieścił, całował, szeptał czułe słówka. Noc, a właściwie ranek, był wspaniały.
Jacob zasnął a ja przy nim dalej leżałam. Jednak nie mogłam w nieskończoność. Wstałam i podeszłam do zasłony. Przypomniał mi się ten jedyny raz kiedy widziałam słońce w moim wampirzym życiu a zaraz potem opadłam z sił. Jest piękne, ale zabójcze dla mnie. Wyjęłam z plecaka wielką księgę i znowu do niej zajrzałam. Nie znalazłam w niej nic więcej niż już wiedziałam mimo że czytałam ją już któryś raz. Chciałam się potkać z ojcem. Musiałam z nim porozmawiać. Teraz w dzień byliśmy jeszcze bezpieczni. Jabari też nie mógł wystawiać się na słońce a tutaj na pewno go nie było. Nie wiedziałam co mam zrobić. Wołałam go w umyśle, wołałam jego imię ale nic się nie działo. W końcu wyszeptałam.
-Tatoo..-I wtedy to się stało. Było tak samo jak ostatnim razem. Najpierw biała nicość, a później zobaczyłam... słońce. Był dzień. Zamknęłam oczy w pierwszej reakcji i chciałam się gdzieś chować. Nie było jednak gdzie. Byłam na jakiejś łące pewnie gdzieś na drugim końcu świata albo i... nie w tym świecie. Nie obchodziło mnie to jednak. W tej chwili bałam się tylko zginąć bo wtedy wszystko byłoby już stracone. Jednak to się nie działo. Nie umierałam, nie czułam się osłabiona. Czułam się dobrze. Odsłoniłam oczy i rozejrzałam się dookoła. Tak dawno nie widziałam dnia, nie widziałam tylu kolorów. Łąka była taka wspaniała. W dzień było też znacznie więcej odgłosów zwierząt. Obejrzałam całą łąkę dookoła aż natknęłam się na Ignira na jej końcu. Zaczęłam do niego podchodzić ostrożnie ale po kilku krokach się zatrzymałam. Nie wiedziałam, jaki jest obecnie stosunek między nami, co on o mnie myśli, o Jacobie, o tym co robię. Wahałam się i nadal nie wiedziałabym co robić gdyby nie to, że po kilku sekundach wręcz zmaterializował się obok mnie i przytulił mocno do siebie. Nie stawiałam oporu, nie bałam się, czułam się dobrze, bezpiecznie, pewnie. To był mój tato. Jedna z najbliższych mi osób. Czułam z nim więź mimo że widzę go dopiero drugi raz a pierwszy wcale nie był udany. Nie zwlekając więc też się do niego przytuliłam.
-Cieszę się, że wróciłaś.-Wyszeptał w moje włosy. Nie za bardzo rozumiałam sens tych słów... Przecież to on ściągnął mnie, mógł chyba zrobić to w każdej chwili.
-Ale przecież...-Nawet nie wiedziałam jakie pytanie zadać.
-Myślałem, że nie będziesz chciała już ze mną rozmawiać. Byłem za ostry a ja wcale nie jestem zły.-Powiedział odsuwając mnie trochę od siebie, siadając na trawę i ściągając mnie do swojego poziomu.
-Wiem tato, wiem.-Powiedziałam schylając głowę i przeczesując ręką trawę. Dotknął mojego podbródka dwoma palcami i uniósł moją twarz do góry tak, abym spojrzała mu w oczy. Odwróciłam jednak wzrok, bałam się, że moje czerwone oczy go odstraszą.
-Spójrz na mnie.-Zażądał spokojnie. Spełniłam jego prośbę ale nadal czułam się niepewnie. Patrzył tak na mnie sekundę, może dwie po czym dodał.-Kocham cię. Jesteś moją jedyną rodziną, moją małą córeczką.-Powiedział uśmiechając się. Również się uśmiechnęłam.
-Co mam robić tato? Już nic nie wiem. Nie mogę zginąć, narażę tyle osób. I Marisa na mnie liczy. Ale nie mam więcej czasu, do tego nie chcę wciągać w tą walkę Jacoba, nie mamy szans na wygraną. Nie chcę, żeby Jabari się dowiedział, co do niego czuję. Skrzywdzi go wtedy. Muszę go gdzieś ukryć i uciec od niego. Oddalić się jak najbardziej i ściągnąć Jabariego tylko na siebie. Przyjdzie już tej nocy, wiem to. Jest blisko. Nawet jak będzie sam to... nie mam szans, skoro od razu mną zawładnie. Nikt inny go nie zabije jeśli nie ja. Jeśli tylko bym się od niego uwolniła, wróciłabym do Marisy, Macariego i innych i razem byśmy go pokonali i całą jego armię.-Wyżaliłam się ze wszystkiego.
-Jeśli bym tylko mógł, zabiłbym go żeby nie zagrażał tobie. Ale nie mogę już zejść na ziemię. Nie mogę tam wracać.-Powiedział zasmucony.
-Jak to? Gdzie my jesteśmy?-zapytałam lekko zdezorientowana.
-Powiedzmy, że jesteś obecnie jakby Alicją w krainie czarów. To świat żywiołów, snów, i różnych innych takich...-Powiedział.
-Czemu... zresztą nie ważne.-Chciałam o coś zapytać ale nie wiedziałam, czy nie uraziłabym go tym pytaniem.
-Pytaj.-Zachęcił mnie. W sumie, co miałam do stracenia?
-Czemu dopiero teraz pojawiłeś się w moim życiu?-Zdobyłam się na odwagę.
-Czemuu...?-zastanowił się nad tym chwilę.-Widzisz, dopiero czytając o mnie w księdze włączyłaś między nami pewnego rodzaju most, coś w rodzaju magicznego połączenia. Gdy tylko poczułem twoją obecność, ściągnąłem cię do siebie. Wiesz czemu byłem taki zły wtedy?-zapytał ale nie czekał na moje pytanie „co?” tylko kontynuował.-Nie wiedziałam ciebie jeszcze nigdy. Od ostatniego razu z twoją matką nie miałem kontaktu z ziemią.
-To skąd wiedziałeś, że zostałam poczęta?-Wystrzeliłam, przerywając mu.
-To się po prostu wie. Wiedziałem od razu. I wyobraź sobie, że czekałem na ciebie prawie osiemnaście lat. Już tak nie mogłem się doczekać tego aż będziesz pełnoletnia, aż obudzi się w tobie dar i będę mógł być w końcu twoim prawdziwym ojcem. Jednak nie poczułem twojej obecności po tych osiemnastu latach. Byłem załamany, myślałem, że zginęłaś. Bo widzisz, gdybyś była dalej człowiekiem podczas otrzymania daru, to połączenie między nami włączyło by się samo z siebie, mimowolnie. Potem po ponad wieku udręki w samotności, czuję, ze istniejesz. Nie wiedziałem co się stało, o co w tym wszystkim chodziło ale chciałem cię jak najszybciej zobaczyć, dotknąć, usłyszeć. Zamiast człowieka ze wspaniałym darem ujrzałem wampira. Bez obrazy, ale to zupełnie do siebie nie pasuje. Jesteś w połowie dobra a w połowie zła. Teoretycznie. Ale obserwując cię od tamtego czasu, zauważyłem, że jesteś wspaniałą osobą i, że żałuję tego co zrobiłem. Nie chciałem ściągać cie na siłę, nie miałem prawa. Dlatego teraz cieszę się jak głupi, że ze mną rozmawiasz, że tu jesteś.-Wytłumaczył mi.
-Powiedz, czy też bym była nieśmiertelna gdybym nie zmieniła się w wampira?
-Tak.-Szepnął.
-Ale nie rozumiem trochę. No bo, jakim cudem spotkałeś moją mamę na ziemi, a teraz jesteś w jakimś magicznym świecie i nie możesz z powrotem wrócić?
-Kiedy spotkałem twoją matkę po raz pierwszy, byłem na ziemi już od początku istnienia świata. Jako nieśmiertelny władca ognia a za razem zwykły człowiek. Spotkałem wiele kobiet, niektóre naprawdę wspaniałe ale żadna z nich nie była tak wspaniała jak twoja matka, żadnej tak nie kochałem. Kiedy powiedziała mi, że kocha innego postanowiłem odebrać sobie życie. Teoretycznie jesteśmy nieśmiertelni ale tak jak was nas też można uśmiercić. Tam gdzie powinny być nasze serca są zalążki naszych mocy, trzeba wbić z nie złoty sztylet, kuty na moim ogniu, schładzany wodą Astrial, hartowany wiatrem Ventusa i utwardzany ziemią Corneli. Nie było to łatwe, nie chcieli się godzić na moją śmierć ale w końcu mi się udało. Po smierci i przeniesieniu nas do tej krainy każdy może raz wrócić na ziemię na trzydzieści dwa dni. Domyślasz się już chyba kiedy wróciłem ja... Wtedy poczęłaś się ty. Spotkanie z twoją matką po prostu musiało się tak skończyć.-Powiedział, a ja słuchałam jak zaczarowana opowieści właściwie o sobie w pewnej części.
-Hmm...-zamyśliłam się.-Uważasz, że zrobię dobrze, jeśli ocalę życie Jacoba? Uciekając od niego?-zapytałam w prost co o tym myśli.
-Nie. To znaczy.. nie wiem. To bardzo szlachetne ale wiesz, co sądzę na temat miłości. Nie zmienię tego zdania i uważam, że nie powinnaś się sama wystawiać na takie ryzyko. Ale to twoja decyzja, serce ci podpowie.-Powiedział.
-Jeśli...jeśli..-nie dopuszczałam do siebie tej myśli ale chyba czas najwyższy się z nią pogodzić.-Jeśli zginę, proszę, jeśli będziesz mógł, to ściągnij moją duszę do siebie.... Jeśli mam jeszcze duszę.-Dodałam po chwili.-Jeśli się każe, że... -wzięłam wdech, zamykając oczy, powstrzymując napływające łzy. Ciężko mi było o tym mówić.-że nie mam duszy, lub nie będzie się dało żebym została po śmierci z tobą, to proszę... jeśli tylko będziesz mógł to pilnuj Jacoba. Opiekuj się nim.-Poprosiłam. Chowając twarz w dłoniach.
-Spełnię twoją prośbę jeśli tylko będę mógł ale jeśli nie przeżyjesz to nie wiem.. nie wiem czy dalej będę mieć kontakt z tym światem. Ale obiecuję, że zrobię co w mojej mocy. Wiem, że dasz sobie radę, jesteś silna.-Powiedział przyciągając do siebie i przytulając.
-Muszę już wracać do Jacob'a.-Szepnęłam odsuwając się od niego chociaż mogłabym tu zostać na wieki.

-Dasz radę, wierzę w ciebie.-Szepnął jeszcze i nie wiem kiedy, zesłał z powrotem na ziemię. Znalazłam się z powrotem w pokoju hotelowym. Spojrzałam na śpiącego Jake'a, łzy pojawiły się w moich oczach. Nie chciałam od niego odchodzić ale wiedziałam, że muszę. Przebrałam się w świeże ubrania. Założyłam skórzane spodnie, jasny top i skórzaną kurtkę. Lubiłam ciemne kolory i zimne materiały. Myślałam nad tym czy nie wziąć by broni ale jeśli Jabari przejął by nade mną kontrolę byłabym jeszcze niebezpieczniejsza więc zrezygnowałam. Ostatnie co mi zostało to pożegnać się z Jacobem. W pół minuty napisałam do niego list i spojrzałam ostatni raz na jego ciało. Cieszyłam się, że go ocalę, przynajmniej na razie. Kiedy dojdzie do siebie i rozpęta się wojna to na pewno będzie miał większe szanse przeżycia niż teraz. Był silny, sprytny, mądry. Poradzi sobie. Do zachodu nie zostało już dużo czasu, jeszcze tylko kilka minut. 

Rozdział 19: Mętlik w głowie, im więcej sie dowiaduje tym mniej jestem pewna samej siebie


Tamtatadam!
Oto przed państwem kolejny rozdzialik :D
Sorka, że tak długo dlatego też od razu dodaję jeszcze następny :D





Biegłam jak najszybciej tylko mogłam prosto do hotelu. Nie mogłam czekać na nic. Musiałam szybko wywieźć stąd Jacoba, zapewnić mu bezpieczeństwo i stawić czoło Jabariemu. Byłam prawie pewna, że zginę w tej walce zadając tym samym cios Jacob'owi. Wiedziałam przecież o wpojeniu i o tym jak ono działa. Ale nie mogłam pozwolić na to by Jabari go skrzywdził. Żałowałam tylko, że nie miałam więcej czasu na szukanie sposobu na wolność. Zawiodłam Marisę, mojego ojca, Marcaria, siebie a przede wszystkim Jacoba. Miałam pozostać z nim na wieczność a już wiedziałam, że nie będzie to nam pisane. Wskoczyłam przez balkon do pokoju i zaczęłam pakować rzeczy, które zdążyliśmy wyjąc z plecaka. Na szczęście nie było tego dużo. Potem musiałam obudzić Jacoba czego tak bardzo nie chciałam robić. W końcu spał spokojnie, w końcu dobrze odpoczywał. A teraz będę musiała go wywieźć bardziej na północ. Byliśmy gdzieś około stu kilometrów od granicy USA z Kanadą. Do rana miałam jeszcze niecałe trzy godziny więc zdążę zajechać całkiem daleko od granicy.
-Jacob, musimy wyjechać. Jake proszę, obudź się.-Zaczął powoli otwierać oczy i podnosić się.
-Czemu? Jess, co się dzieje?-zapytał.
-Jabari wie, że jesteśmy w Ameryce, musimy uciekać.-Powiedziałam starając się aby mój głos nie drżał.
-Spokojnie Jess, damy radę.-Starał się mnie pocieszyć. Wstał sam, bez mojej pomocy, dotykając przelotnie mojego policzka i biorąc jeden plecak. Stanął przy drzwiach odwracając się do mnie.-Na co czekasz?-zapytał. Byłam pod wrażeniem. Cieszyłam się, że ostatni etap jego dochodzenia do siebie był tak krótki. Nie czekałam już dłużej, wzięłam resztę rzeczy i poszłam za nim do recepcji, na sam dół.
Schodząc szerokimi, marmurowymi schodami Jake objął mnie mocno w pasie jakby się bał, że zaraz spadnę ze schodów. To ja powinnam chyba bać się o niego. Zapłaciliśmy za pokój i poszliśmy po auto. Po chwili byliśmy na drodze głównej. Jechałam szybko chociaż było to ryzykowne. Śliskie ulice nie były bezpieczne. Jake siedział niespokojnie zerkając na mnie co chwilę. Wiedziałam, że tak naprawdę to ja wyglądam bardzo niespokojnie. Prowadziłam bardzo nerwowo, spieszyłam się jak szalona, cała byłam zdenerwowana.
-Jessica? Co się stało?-Zapytał kiedy staliśmy na czerwonym świetle w jakiejś małej miejscowości, tuż przed granicą.
-Nic Jacobie, nic-Starałam się go uspokoić ale chyba tylko podsyciłam jego ciekawość.
-Wiesz, że mnie nie oszukasz-Odpowiedział.-Co się stało na polowaniu Jessica?-zapytał troszkę ostrzej. No i co miałam mu odpowiedzieć> nie chciałam go denerwować tym atakiem ale chyba jeśli mu nie powiem będzie denerwować się jeszcze bardziej. Wzięłam głęboki wdech i zatrzymałam na chwilę w sobie to powietrze z jego kojącym zapachem. Potem szybko je wpuściłam i odpowiedziałam.
-Zaatakowały mnie dwa wampiry. Nie chodzi o sam atak tylko o to, że one były silne, za silne jak na nowo narodzone wampiry. Pokonałam je niby całkiem szybko, nie miałam większych problemów ale powinno być dużo łatwiej. To była walka jak z wampirami, które są młodsze ode mnie o jakieś... 70 lat, nie więcej. A ich woń była bardzo świeża.-Przyznałam w końcu też sama przed sobą. Wiedziałam, że coś mi w tej walce nie pasowało i teraz to do mnie dotarło.
-Jess, czuję się już dobrze, będę przy tobie, razem damy radę.-Powiedział mi kładąc rękę na mojej, którą trzymałam na skrzyni biegów. Spojrzałam na niego czule uśmiechając się nieśmiale.
Znowu jechaliśmy przez ciemny las, zbliżaliśmy się do granicy. Wypuściłam swoje moce aby sprawdzić teren i od razu zatrzymałam się z piskiem opon zjeżdżając na pobocze.
-Zostań z aucie.-Powiedziałam do Jacoba odpinając pas i otwierając drzwi.
-Idę z tobą.-zaoferował się od razu Jacob.
-Nie. Proszę, zaufaj mi.-Powiedziałam i wyszłam. Kiedyś zastanawiałam się jak to jest, że potrafię wyczuć kogoś na dużej odległości dzięki swojej mocy. Inne wampiry nie miały takich zdolności więc domyślałam się, że zawdzięczam to zdolnościom nad władaniem ogniem. Po prostu wyczuwałam różnie ciała. Dlatego wiedziałam, że moi wrogowie nie wiedzieli gdzie dokładnie jestem, nie mieli szans wpaść na mój trop. Pobiegłam więc w las naprzeciw niemu zostawiając Jacoba w samochodzie. Nie było wiatru, nie niósł więc mojego mojego zapachu. Panowała grobowa cisza. Zwierzęta się gdzieś spłoszyły, liście drzew nie szumiały, moje kroki też były bezszelestne. Kiedy tylko zobaczyłam go przed sobą przyśpieszyłam kroku żeby nie popełnić ostatniego błędu. Po sekundzie byłam przy nim i powaliłam go na ziemię. Łapiąc go za gardło wysyczałam.
-Kim jesteś?! Kto cię stworzył?!-Nie chciałam przegapić okazji dowiedzenia się, o co chodzi. Nie chciał odpowiadać. Wiercił się tylko i próbował zadawać ciosy ale nie dawał rady.-Gadaj!-Warknęłam ściskając jego gardło mocniej, podrywając szybko do góry i rzucając o drzewo. Podbiegłam szybko do niego nie chcąc aby zaczął chociaż zbierać siły lub uciekać. Nie mogłam tracić czasu. Przygwoździłam go do drzewa i oderwałam jedną rękę.-Odpowiadaj!-Ponaglałam go jednak dalej nie odpowiadał. Wtedy podpaliłam jego dłoń drugiej ręki. Spojrzał na nią spanikowany. Chyba nie wiedział, że tak potrafię, myślę, że żaden z wampirów nie był by taki odważny gdyby wiedział, że panuję nad ogniem. Patrzył wystraszony w moje oczy.-Gadaj albo będę cię tak spalać kawałek po kawałeczku.-Zagroziłam. Nic nie mówił więc rozprzestrzeniłam ogień na pół ręki. Wrzasnął z bólu, przez chwilę jeszcze milczał.
-Mam dwóch stworzycieli.-Wyjąkał po chwili milczenia.
-Niemożliwe! Kłamiesz!-Krzyknęłam trochę zdezorientowana. To nie mogła być prawda.
-To prawda! Stworzył mnie Darren i Helena!-Wyjąkał.
-Kim jest do cholery Darren?!-Wrzasnęłam. Tyle niewiadomych. Nie wiedziałam czy mam mu wierzyć, czy nie. Kim jest ten koleś? Co mam robić?
-To brat Jabariego.-Powiedział zrezygnowany.
-Jak?! Jakim cudem?!-Zapytałam zła.
-Wstrzykują jad oboje naraz stwarzając wampira. Jad Heleny jest potrzebny aby być silniejszym a jad Darrena aby nikt z Sabatu nie mógł mnie kontrolować.-Wydyszał jeszcze. Nawet nie zauważyłam kiedy zaczęłam podpalać jego całą rękę. Po jego wyjaśnieniach nie chciałam już nic słuchać, patrzeć na niego. Chciałam tylko jego śmierci. Nie czekałam już dłużej i spaliłam go całego. Nie zdąrzył nawet krzyknąć.
Lekko oszołomiona wracałam do auta. Nie mogłam biec, nie potrafiłam. Patrzyłam w ziemię i nie uważałam na nic. Nie byłam pewna, że jestem bezpieczna, czy nikt mnie nie obserwuje. Jedynie zastanawiałam się nad tym co usłyszałam. Kim był brat Jabariego? Jak tego dokonywali? Ile tego rodzaju wampirów stworzyli? Nie mieściło mi się to w głowie a co gorsza miałam coraz mniej czasu. Nie tylko do rana ale i też do spotkania z Jabarim i jego wampirami. Ktoś mnie złapał. Ktoś wbiegł we mnie i mocno złapał. Ale nie szedł nigdzie, nie zabierał mnie z miejsca, w którym byłam. Nie ranił mnie ani nic nie mówił. Poraził mnie jedynie swoim ciepłem.
Jacob.
Dlaczego wyszedł z auta? Czemu mnie nie posłuchał? Mogło mu grozić niebezpieczeństwo. Ale mimo to cieszyłam się, ze jest teraz przy mnie. Przytuliłam się do niego mocniej i odetchnęłam z ulgą.
-Dobrze, że jesteś.-Szepnęłam cichutko.
-Spokojnie. Będzie dobrze. Wszystko w porządku?-Zapytał zmartwiony.

-Wracajmy do samochodu.-Poprosiłam. Objął mnie więc w pasie i poszliśmy. Miałam mętlik w głowie, nie wiedziałam co mam dalej robić. Na szczęście Jake był moją podporą.