Miałam
jeszcze tylko godzinę. Nie wiele. Ale i tak starałam się coś
zrobić, cokolwiek. Wiedziałam, że muszę już zacząć szukać
jakiegoś miejsca na nocleg dla Jacoba. Chciałam jeszcze raz przed
spotkaniem z Jabarim, zobaczyć się z moim ojcem. Może jednak coś
mi podpowie, może się czegoś dowiem?
Po
pół godzinnej jeździe zatrzymałam się przy jakimś hotelu.
Wyglądał całkiem w porządku. Był trzy gwiazdkowy, ładny z
zewnątrz. Wchodząc do niego Jacob objął mnie a ja chcąc
korzystać z każdej ostatniej sekundy z nim przytuliłam się mocno.
Tak weszliśmy do holu gdzie przywitał nas jakiś recepcjonista.
-Witam,
w czym mogę państwu służyć?-zapytał grzecznie. Był to
średniego wzrostu brunet, może koło trzydziestki. Na palcu miał
obrączkę, co zauważyłam kiedy kładł dłonie na blacie. Na pewno
miał dzieci, wspaniałą żonę. Szkoda mi było, że niedługo
spokojne życie jakie wiodą zostanie najprawdopodobniej zburzone
doszczętnie. Chyba, że jakimś cudem uda im się uchronić od
wojny, która będzie się za niedługo toczyć na świecie. Ale
wtedy będą musieli się ukrywać, żyć ciągle w strachu. Tak jak
wszyscy, którzy zdołają się ocalić. A później będą musieli
uciekać przed paskudnymi, nocnymi potworami, które będą mogli
spotkać na każdym kroku, tak jak mnie tu i teraz.
-Jess,
Jessica?-spoglądał na mnie wyczekująco Jacob i recepcjonista.
Dopiero teraz zorientowałam się, że stałam nieruchomo, patrząc
cały czas na obrączkę tego recepcjonisty. Nawet nie mrugałam i
chyba nie oddychałam. Wzięłam gwałtowny płytki wdech i
rozglądnęłam się dookoła.
-Wszystko
w porządku, przepraszam.-Powiedziałam tylko i przeszłam do
rzeczy.-Chcielibyśmy jakiś dwuosobowy pokój, na noc lub
dwie.-Powiedziałam.
-Oczywiście.
Proszę, pokój nr 20 na drugim piętrze.-Powiedział do nas dając
nam kluczyk.-Czy pomóc państwu z bagażem?-Zapytał jeszcze.
-Nie,
dziękujemy.-Powiedział Jake po czym poszliśmy w stronę schodów.
Gdy zniknęliśmy zaraz za rogiem korytarza Jake przygwoździł mnie
do ściany.
-Co
się dzieje Jess? Nie powiedziałaś mi co się wydarzyło tam w
lesie ale nie oszukasz mnie. Co jest grane?-Powiedział ostro Jake.
Odwróciłam od niego wzrok szukając jakiejś wymówki.-Nic nie
powiesz tak jak przez całą drogę się do mnie nie
odezwałaś?-Powiedział wyzywająco.-Jess, martwię się o
ciebie.-Powiedział łagodnie odgarniając mi kosmyk włosów z
twarzy.
-Jakee...-Rozważałam
czy powiedzieć mu prawdę, że skłamać. Żadna dobra wymówka nie
przychodziła mi do głowy ale nie chciałam też mówić mu o co
chodzi. Jednak czy miałam inne wyjście?-Jabari ma armię silnych
wampirów. Nie znalazłam sposobu na to aby mnie nie kontrolował a
co gorsza, wiem, że prawie depcze nam po piętach. Nie możemy
dłużej się ukrywać ale nie jestem w stanie stawić mu czoła. Nie
chce też narażać ciebie na walkę z nim bo i tak nie mielibyśmy
szans. Tato też nie wie jak mi pomóc...-Przerwał mi.
-Jaki
tato? To on żyje?-zapytał zszokowany. Zapomniałam, że nie
powiedziałam Jacobowi o moim spotkaniu z Igniro.
-Tamten
architekt z New Jersey nie był moim ojcem. Jest nim Igniro, władca
ognia. Nie wiem jakim cudem się spotkaliśmy, jak ściągnął mnie
gdzieś do siebie. Nie wiem czy jest człowiekiem panującym nad
ogniem czy jakimś duchem. Po prostu przywołał mnie którejś nocy
do siebie i tyle.-Powiedziałam. Już chciał coś mówić ale nie
dałam mu dojść do słowa.-Przepraszam, że ci nie powiedziałam
ale mam tyle na głowie, że nie wiem już sama co mam ze sobą
zrobić.-wytłumaczyłam szybko.-Ale Jake, nie mówmy o tym,
zapomnijmy na chwilę. Liczy się tylko tu i teraz. Więcej okazji
możemy nie mieć.-Wyszeptałam jeszcze i zaczęłam go całować.
Chciałam przez cały czas mieć go przy sobie tej nocy.. a właściwie
dnia chociaż wiedziałam, że to niemożliwe. Szliśmy do pokoju
właściwie nie odrywając się od siebie. Zrzuciliśmy plecaki i
napotykając na swojej drodze kilka przeszkód rzuciliśmy się na
łóżko. Lądując na nim Jake syknął cicho.
-Przepraszam
Jake. Chyba nie powinniśmy.-Powiedziałam niepewnie, odsuwając się
od niego. Leżąc pode mną, uśmiechnął się zabójczo, łapiąc
mnie w talii i przyciągając z powrotem do siebie.
-Wszystko
w porządku.-I znowu mnie całował. Jego żarliwe usta nie mogły
się nasycić podobnie jak moje. Robiliśmy wszystko powoli, jakby
faktycznie był to nasz ostatni raz. Był delikatny, ostrożny.
Dotykał mnie, pieścił, całował, szeptał czułe słówka. Noc, a
właściwie ranek, był wspaniały.
Jacob
zasnął a ja przy nim dalej leżałam. Jednak nie mogłam w
nieskończoność. Wstałam i podeszłam do zasłony. Przypomniał mi
się ten jedyny raz kiedy widziałam słońce w moim wampirzym życiu
a zaraz potem opadłam z sił. Jest piękne, ale zabójcze dla mnie.
Wyjęłam z plecaka wielką księgę i znowu do niej zajrzałam. Nie
znalazłam w niej nic więcej niż już wiedziałam mimo że czytałam
ją już któryś raz. Chciałam się potkać z ojcem. Musiałam z
nim porozmawiać. Teraz w dzień byliśmy jeszcze bezpieczni. Jabari
też nie mógł wystawiać się na słońce a tutaj na pewno go nie
było. Nie wiedziałam co mam zrobić. Wołałam go w umyśle,
wołałam jego imię ale nic się nie działo. W końcu wyszeptałam.
-Tatoo..-I
wtedy to się stało. Było tak samo jak ostatnim razem. Najpierw
biała nicość, a później zobaczyłam... słońce. Był dzień.
Zamknęłam oczy w pierwszej reakcji i chciałam się gdzieś chować.
Nie było jednak gdzie. Byłam na jakiejś łące pewnie gdzieś na
drugim końcu świata albo i... nie w tym świecie. Nie obchodziło
mnie to jednak. W tej chwili bałam się tylko zginąć bo wtedy
wszystko byłoby już stracone. Jednak to się nie działo. Nie
umierałam, nie czułam się osłabiona. Czułam się dobrze.
Odsłoniłam oczy i rozejrzałam się dookoła. Tak dawno nie
widziałam dnia, nie widziałam tylu kolorów. Łąka była taka
wspaniała. W dzień było też znacznie więcej odgłosów zwierząt.
Obejrzałam całą łąkę dookoła aż natknęłam się na Ignira na
jej końcu. Zaczęłam do niego podchodzić ostrożnie ale po kilku
krokach się zatrzymałam. Nie wiedziałam, jaki jest obecnie
stosunek między nami, co on o mnie myśli, o Jacobie, o tym co
robię. Wahałam się i nadal nie wiedziałabym co robić gdyby nie
to, że po kilku sekundach wręcz zmaterializował się obok mnie i
przytulił mocno do siebie. Nie stawiałam oporu, nie bałam się,
czułam się dobrze, bezpiecznie, pewnie. To był mój tato. Jedna z
najbliższych mi osób. Czułam z nim więź mimo że widzę go
dopiero drugi raz a pierwszy wcale nie był udany. Nie zwlekając
więc też się do niego przytuliłam.
-Cieszę
się, że wróciłaś.-Wyszeptał w moje włosy. Nie za bardzo
rozumiałam sens tych słów... Przecież to on ściągnął mnie,
mógł chyba zrobić to w każdej chwili.
-Ale
przecież...-Nawet nie wiedziałam jakie pytanie zadać.
-Myślałem,
że nie będziesz chciała już ze mną rozmawiać. Byłem za ostry a
ja wcale nie jestem zły.-Powiedział odsuwając mnie trochę od
siebie, siadając na trawę i ściągając mnie do swojego poziomu.
-Wiem
tato, wiem.-Powiedziałam schylając głowę i przeczesując ręką
trawę. Dotknął mojego podbródka dwoma palcami i uniósł moją
twarz do góry tak, abym spojrzała mu w oczy. Odwróciłam jednak
wzrok, bałam się, że moje czerwone oczy go odstraszą.
-Spójrz
na mnie.-Zażądał spokojnie. Spełniłam jego prośbę ale nadal
czułam się niepewnie. Patrzył tak na mnie sekundę, może dwie po
czym dodał.-Kocham cię. Jesteś moją jedyną rodziną, moją małą
córeczką.-Powiedział uśmiechając się. Również się
uśmiechnęłam.
-Co
mam robić tato? Już nic nie wiem. Nie mogę zginąć, narażę tyle
osób. I Marisa na mnie liczy. Ale nie mam więcej czasu, do tego nie
chcę wciągać w tą walkę Jacoba, nie mamy szans na wygraną. Nie
chcę, żeby Jabari się dowiedział, co do niego czuję. Skrzywdzi
go wtedy. Muszę go gdzieś ukryć i uciec od niego. Oddalić się
jak najbardziej i ściągnąć Jabariego tylko na siebie. Przyjdzie
już tej nocy, wiem to. Jest blisko. Nawet jak będzie sam to... nie
mam szans, skoro od razu mną zawładnie. Nikt inny go nie zabije
jeśli nie ja. Jeśli tylko bym się od niego uwolniła, wróciłabym
do Marisy, Macariego i innych i razem byśmy go pokonali i całą
jego armię.-Wyżaliłam się ze wszystkiego.
-Jeśli
bym tylko mógł, zabiłbym go żeby nie zagrażał tobie. Ale nie
mogę już zejść na ziemię. Nie mogę tam wracać.-Powiedział
zasmucony.
-Jak
to? Gdzie my jesteśmy?-zapytałam lekko zdezorientowana.
-Powiedzmy,
że jesteś obecnie jakby Alicją w krainie czarów. To świat
żywiołów, snów, i różnych innych takich...-Powiedział.
-Czemu...
zresztą nie ważne.-Chciałam o coś zapytać ale nie wiedziałam,
czy nie uraziłabym go tym pytaniem.
-Pytaj.-Zachęcił
mnie. W sumie, co miałam do stracenia?
-Czemu
dopiero teraz pojawiłeś się w moim życiu?-Zdobyłam się na
odwagę.
-Czemuu...?-zastanowił
się nad tym chwilę.-Widzisz, dopiero czytając o mnie w księdze
włączyłaś między nami pewnego rodzaju most, coś w rodzaju
magicznego połączenia. Gdy tylko poczułem twoją obecność,
ściągnąłem cię do siebie. Wiesz czemu byłem taki zły
wtedy?-zapytał ale nie czekał na moje pytanie „co?” tylko
kontynuował.-Nie wiedziałam ciebie jeszcze nigdy. Od ostatniego
razu z twoją matką nie miałem kontaktu z ziemią.
-To
skąd wiedziałeś, że zostałam poczęta?-Wystrzeliłam,
przerywając mu.
-To
się po prostu wie. Wiedziałem od razu. I wyobraź sobie, że
czekałem na ciebie prawie osiemnaście lat. Już tak nie mogłem się
doczekać tego aż będziesz pełnoletnia, aż obudzi się w tobie
dar i będę mógł być w końcu twoim prawdziwym ojcem. Jednak nie
poczułem twojej obecności po tych osiemnastu latach. Byłem
załamany, myślałem, że zginęłaś. Bo widzisz, gdybyś była
dalej człowiekiem podczas otrzymania daru, to połączenie między
nami włączyło by się samo z siebie, mimowolnie. Potem po ponad
wieku udręki w samotności, czuję, ze istniejesz. Nie wiedziałem
co się stało, o co w tym wszystkim chodziło ale chciałem cię jak
najszybciej zobaczyć, dotknąć, usłyszeć. Zamiast człowieka ze
wspaniałym darem ujrzałem wampira. Bez obrazy, ale to zupełnie do
siebie nie pasuje. Jesteś w połowie dobra a w połowie zła.
Teoretycznie. Ale obserwując cię od tamtego czasu, zauważyłem, że
jesteś wspaniałą osobą i, że żałuję tego co zrobiłem. Nie
chciałem ściągać cie na siłę, nie miałem prawa. Dlatego teraz
cieszę się jak głupi, że ze mną rozmawiasz, że tu
jesteś.-Wytłumaczył mi.
-Powiedz,
czy też bym była nieśmiertelna gdybym nie zmieniła się w
wampira?
-Tak.-Szepnął.
-Ale
nie rozumiem trochę. No bo, jakim cudem spotkałeś moją mamę na
ziemi, a teraz jesteś w jakimś magicznym świecie i nie możesz z
powrotem wrócić?
-Kiedy
spotkałem twoją matkę po raz pierwszy, byłem na ziemi już od
początku istnienia świata. Jako nieśmiertelny władca ognia a za
razem zwykły człowiek. Spotkałem wiele kobiet, niektóre naprawdę
wspaniałe ale żadna z nich nie była tak wspaniała jak twoja
matka, żadnej tak nie kochałem. Kiedy powiedziała mi, że kocha
innego postanowiłem odebrać sobie życie. Teoretycznie jesteśmy
nieśmiertelni ale tak jak was nas też można uśmiercić. Tam gdzie
powinny być nasze serca są zalążki naszych mocy, trzeba wbić z
nie złoty sztylet, kuty na moim ogniu, schładzany wodą Astrial,
hartowany wiatrem Ventusa i utwardzany ziemią Corneli. Nie było to
łatwe, nie chcieli się godzić na moją śmierć ale w końcu mi
się udało. Po smierci i przeniesieniu nas do tej krainy każdy może
raz wrócić na ziemię na trzydzieści dwa dni. Domyślasz się już
chyba kiedy wróciłem ja... Wtedy poczęłaś się ty. Spotkanie z
twoją matką po prostu musiało się tak skończyć.-Powiedział, a
ja słuchałam jak zaczarowana opowieści właściwie o sobie w
pewnej części.
-Hmm...-zamyśliłam
się.-Uważasz, że zrobię dobrze, jeśli ocalę życie Jacoba?
Uciekając od niego?-zapytałam w prost co o tym myśli.
-Nie.
To znaczy.. nie wiem. To bardzo szlachetne ale wiesz, co sądzę na
temat miłości. Nie zmienię tego zdania i uważam, że nie powinnaś
się sama wystawiać na takie ryzyko. Ale to twoja decyzja, serce ci
podpowie.-Powiedział.
-Jeśli...jeśli..-nie
dopuszczałam do siebie tej myśli ale chyba czas najwyższy się z
nią pogodzić.-Jeśli zginę, proszę, jeśli będziesz mógł, to
ściągnij moją duszę do siebie.... Jeśli mam jeszcze
duszę.-Dodałam po chwili.-Jeśli się każe, że... -wzięłam
wdech, zamykając oczy, powstrzymując napływające łzy. Ciężko
mi było o tym mówić.-że nie mam duszy, lub nie będzie się dało
żebym została po śmierci z tobą, to proszę... jeśli tylko
będziesz mógł to pilnuj Jacoba. Opiekuj się nim.-Poprosiłam.
Chowając twarz w dłoniach.
-Spełnię
twoją prośbę jeśli tylko będę mógł ale jeśli nie przeżyjesz
to nie wiem.. nie wiem czy dalej będę mieć kontakt z tym światem.
Ale obiecuję, że zrobię co w mojej mocy. Wiem, że dasz sobie
radę, jesteś silna.-Powiedział przyciągając do siebie i
przytulając.
-Muszę
już wracać do Jacob'a.-Szepnęłam odsuwając się od niego chociaż
mogłabym tu zostać na wieki.
-Dasz
radę, wierzę w ciebie.-Szepnął jeszcze i nie wiem kiedy, zesłał
z powrotem na ziemię. Znalazłam się z powrotem w pokoju hotelowym.
Spojrzałam na śpiącego Jake'a, łzy pojawiły się w moich oczach.
Nie chciałam od niego odchodzić ale wiedziałam, że muszę.
Przebrałam się w świeże ubrania. Założyłam skórzane spodnie,
jasny top i skórzaną kurtkę. Lubiłam ciemne kolory i zimne
materiały. Myślałam nad tym czy nie wziąć by broni ale jeśli
Jabari przejął by nade mną kontrolę byłabym jeszcze
niebezpieczniejsza więc zrezygnowałam. Ostatnie co mi zostało to
pożegnać się z Jacobem. W pół minuty napisałam do niego list i
spojrzałam ostatni raz na jego ciało. Cieszyłam się, że go
ocalę, przynajmniej na razie. Kiedy dojdzie do siebie i rozpęta się
wojna to na pewno będzie miał większe szanse przeżycia niż
teraz. Był silny, sprytny, mądry. Poradzi sobie. Do zachodu nie
zostało już dużo czasu, jeszcze tylko kilka minut.